search
REKLAMA
Recenzje

DAZED AND CONFUSED. Uczniowska balanga

Darek Kuźma

17 grudnia 2016

REKLAMA

Podobno najlepsze lata naszego życia spędzamy będąc w szkole – nie musimy się wtedy tak bardzo martwić o pieniądze, pracę, rodzinę i inne wymogi życia. Dorosłe życie to wyzwanie, przed którym każdy w końcu będzie musiał stanąć, ale czasami to także bardzo odległa przyszłość. W szkole jedyne, czym się trzeba przejmować, to w miarę systematyczną (raz na pół roku) nauką i życiem imprezowym (minimum raz na tydzień).

Po co się martwić, skoro do domu rodzinnego trzeba wrócić tak czy inaczej. Szkoła to stereotypowo czas nieskrępowanych zabaw, burzy hormonów oraz nauki, tak szkolnej, jak życiowej. To ostatnie lata w życiu, kiedy można mówić o prawdziwej wolności, nie ograniczonej problemami przyszłości. Ostatnie lata, kiedy tak naprawdę można coś zrobić, dokonać czegoś, co się będzie liczyło. Czas nadziei, wielkich oczekiwań i pięknych marzeń. Na tym właśnie skupia się film, a to, co potem, zostawia każdemu do dopowiedzenia we własnym zakresie. “Dazed and Confused” Richarda Linklatera opowiada w zasadzie o wszystkim, co ważne w życiu każdego młodego człowieka, a że robi to pod fasadą opowieści o ostatnim dniu szkoły – to już konwencja przyjęta przez reżysera.

Linklater przedstawia nam dzień z życia amerykańskiej szkoły, ale nie jest to dzień zwykły, to dzień wyjątkowy – to ostatnie chwile w szkolnych murach przed wakacjami. Najstarszy rocznik ma okazję zemścić się na najmłodszym za to, jak sami zostali potraktowani będąc najmłodszymi. Tak więc dziewczyny wyżywają się na swoich młodszych koleżankach, uskuteczniając na nich prawdziwe psychiczne tortury. Chłopaki natomiast wybierają prostsze, aczkolwiek efektowniejsze, rozwiązania – “klaps” dla każdego “kota” przy użyciu drewnianego kija/pałki, a tym, co zechcą się wymigać, kilkanaście takich uciech. Na zakończenie tego wspaniałego dnia ma się odbyć potężna, wprowadzająca w wakacyjny nastrój impreza u jednego z chłopaków.

Na nieszczęście jego rodzice dowiadują się przypadkiem o niecnych planach swojej latorośli i zamiast wyjechać na weekend za miasto, złośliwie zostają w domu. “Impreza pożegnalna” przenosi się więc gdzie indziej: do barów, na ulice miasta i ostatecznie do lasu. Fabuła bardzo rozbudowana nie jest, natomiast doskonale koncentruje się na opisywanych postaciach, skupia na ich przeżyciach, reakcjach i motywacjach.

Urodzony w 1960 roku Linklater opowiada właściwie o swoich wspomnieniach i swoich kumplach – on tego doświadczył, to kochał. Wszyscy przedstawieni w filmie, a jest ich sporo, to postacie z krwi i kości, a nie sztywne kukły z kolejnych kart scenariusza. Co więcej, są także postacie oparte na prawdziwych osobach. Reżyser został pozwany przez kumpli ze szkolnej ławy (Bobby’ego Woodersona, Andy’ego Slatera i Richarda Floyda), którzy jednogłośnie stwierdzili, że ich wizerunek zaprezentowany w filmie przez Linklatera jest wysoce krzywdzący i kolega wykorzystał ich nazwiska bez wcześniejszej zgody właścicieli.

Dodatkowo twórca umieścił akcję swojego filmu w 1976 roku, czyli w dwusetną rocznicę powstania Stanów Zjednoczonych Ameryki – w czasie narodowej refleksji nad historią i obranym kierunkiem rozwoju. W tym konkretnym roku wiele mądrych słów zostało wypowiedzianych, prac przekrojowych napisanych i dokumentów nakręconych, lecz młode pokolenie, ta generacja przyszłości, nie za bardzo się przejmowało tak egzystencjalnymi problemami.

Obraz trafia z pewnością najbardziej do pokolenia, które w latach 7o. uczęszczało do szkół, bo to o nich ten film jest, opisuje właśnie tę epokę, w której żyli i którą wspominają z nostalgią. Oczywiście, nie byłem uczniem szkoły lat 70., ba – nawet wtedy o mnie jeszcze ptaszki nie ćwierkały! Co więc tak fascynuje mnie w obrazie Linklatera? Ano to, że jest niesamowicie uniwersalny i odnosi się do wszystkich pokoleń młodych ludzi pukających do bram dorosłości. Tak, to prawda, że film opisuje konkretną epokę, jak to wszystko wyglądało i się działo – ale tylko “z zewnątrz”, że się tak wyrażę. Pod przykrywką tej jednej, ukochanej przez twórcę epoki, Linklater skupia się jednak na problemach, z którymi borykają się wszyscy młodzi. Co więcej, robi to na tyle fenomenalnie, że trafia do różnych pokoleń.

Okres końca lat 90. i początków XXI wieku, który znam z autopsji, jest całkowicie odmienny, a jednak wydaje się niesamowicie podobny, jeśli chodzi np. o nastawienie mentalne. Jasne, że my nie mamy takich samochodów i takich ciuchów jak oni, a 6-paki piwa to przeżytek – rzeczywistość zmienia się z każdym rokiem, a co tu dopiero mówić o dekadach. Problemy jednak pozostają te same, pomimo drobnych zmian kostiumowych i scenograficznych. Co ciekawe, reżyser nie daje od siebie w zasadzie żadnego komentarza, ani nie przedstawia takowego w ustach swoich postaci. Po prostu, z iście dokumentalnym wyczuciem, ukazuje to, co chce. I dobrze, że twórca nie pchał się na te, co by tu nie mówić, grząskie tereny, bo mogłaby z tego wyjść jakaś kolejna zmiksowana papka-moralitet pesymistycznie przedstawiający świat lat młodzieńczych. Richard Linklater na szczęście nie jest na tyle głupi. Richard Linklater oddaje hołd młodości!

Trawka, luz, seks, imprezy, muza. To jest to, nie trzeba nic więcej. Po co się martwić czymś, co i tak przyjdzie samo. Trzeba się bawić! Życie nie może być już lepsze i efektowniejsze niż teraz. Później trzeba będzie założyć rodzinę, zbudować dom, zasadzić drzewko, ale teraz nie czas na pogodzenie z życiem, a na walkę z nim! Sukcesy, porażki, zwycięstwa, kompromisy – przyjdą z czasem, to nie to co teraz, kiedy sukcesem jest udana impreza, a porażką kosz od dziewczyny. Za kilka(naście) lat nie będzie tej całej otoczki, nie będzie zwycięstw, ani tym bardziej porażek; jedynie reguły, do których trzeba się dostosować.

Pierwsze zauroczenia, ostatnie zauroczenia, pierwsze miłości. To jest coś pięknego, coś cudownego. Trzeba się cieszyć każdą chwilą, wykorzystać każdy moment, później będzie za późno, później będzie zbyt ciężko. Szara rzeczywistość życia jeszcze zdąży się dać we znaki. Świat sztywniaków i karierowiczów czeka z otwartymi ramionami, by przegryźć świeże mięsko. Słowa bez znaczenia, myśli bez znaczenia. Nic nie ma większego znaczenia, gdy się jest młodym – można zrobić wszystko, być kimś, zrobić coś wielkiego! Można też być nikim, nie zrobić nic, przejść obok życia patrząc, jak inni skutecznie wydzierają mu radosne chwile.

Wszelkie filozofie, słowa i podziały mają sens tu i teraz, by wiedzieć, na czym się stoi, albo wręcz przeciwnie – na czym nie. Nigdy więcej już nie będzie miało to tak wielkiego znaczenia. Bunt, brak reguł, przystosowanie, zbyt wiele reguł. Wszyscy dorośli czegoś chcą, mówią o czymś niezrozumiałym, każą się uczyć na błędach ich młodości – a co z naszymi?! Każą nam wkuwać i przyswajać cytaty ze słynnych osobistości, bezsensownie wyjaśniając, że to dlatego, iż jesteśmy młodzi i zagubieni. Nie rozumieją tylko tego, że te ich wspaniałe cytaty wyszły właśnie od ludzi młodych i zagubionych kilkaset lat wcześniej.

Przeszłość się liczy, ale tylko do punktu, w którym potrafi się wykorzystać ją do wyrobienia własnego zdania. Teraźniejszość natomiast to najważniejszy stan, wprawdzie przejściowy, ale kształtujący przyszłość. Bunt to, jak się wydaje, jedyne rozwiązanie ratujące styl życia młodości. Reguły są po to, by je łamać, by się na nich uczyć, jakich rzeczy nie należy robić. Przystosowanie równa się wpadnięciu w czarną dziurę, z której powrotu już nie ma – jest tylko podgląd własnych następców poprzez pryzmat zasad, w które się wpadło. Spontaniczność powoli przechodzi w Rutynę, Młodość powoli przechodzi w Doświadczenie, a Smak Życia nabiera gorzkiego posmaku… Nauka, impreza, trawka, sport – to jest nasze motto, przekazujemy je naszym następcom, żeby je godnie wykorzystali. Przekazujemy je z nadzieją, że pomoże im uświadomić sobie niektóre sprawy, zanim nie będzie za późno.

Początek, koniec, inicjacja, rozstanie – lata szkolne się kończą jak wszystko i jedyne, co pozostanie, to nostalgiczny smutek wspomnień – pierwszego razu, (nie)pamiętnej imprezy, dziewczyn, chłopców, imprez o zmroku, powrotów nad ranem; smaku życia jeszcze szumiącego w głowie. Oszołomienie, ekstaza, dół, smutek, zwątpienie – jesteśmy panami świata, co zrobić? Nie da rady zadowolić wszystkich, nie da rady zadowolić siebie. Przekazywanie pałeczki następnemu pokoleniu jest bolesne, ogarniający smutek jest nie do zniesienia; nie wspominać już, nie patrzeć już, nie myśleć już… Tradycja, reguły, presja, oczekiwania – ktoś musi pokazać młodym, jak należy walczyć z wyświechtanymi zasadami innych generacji. Nie mogą popełnić tych samych błędów co my – nie mogą przepuścić tych wspaniałych lat!

Konfrontacja tradycji z oczekiwaniami to wojna skutkująca presją nie do zniesienia. Tyle rzeczy do zrobienia, tyle rzeczy do załatwienia, tyle czasu do stracenia; wszystko się w pewnym momencie zamazuje i jedyne, co pozostaje to emocjonalna pustka… Rozwiązaniem, wydaje się, najłatwiejszym jest przeć dalej, bez obawy, że wszędzie wokół widzimy wytrenowane roboty. Przyszłość, przeszłość, teraźniejszość – co będzie potem? Co będzie dalej? Czy to już naprawdę koniec tej wspaniałej wędrówki, czy może tylko początek kolejnej? Strach zabija rozsądek, niewiedza łapie w swe szpony. Czy to wszystko nie miało większego sensu? Czy żyje się tylko dla samego życia, czy może jest coś jeszcze? Rodzimy się na króciutką chwilę we wspaniałomyślnej wieczności; rodzimy się po to, aby, po przejechaniu się po autostradzie życia, umrzeć. Mając świadomość klęski, wyjeżdżamy oszołomieni i pełni wątpliwości na kolejną, dotąd nam nie znaną drogę…

 

Tekst z archiwum film.org.pl (2006).

REKLAMA