DANNY BOYLE I JEGO FILMY – W stronę słońca (2007)
Jakub Piwoński
Kosmos to idealne miejsce do odbycia długiej wyprawy w nieznane. Wyprawy, której celem jest dotarcie do ostatecznej prawdy. I częstokroć twórcy w taki właśnie sposób z ogromu kosmosu korzystają. U Boyle’a charakter ekspedycji kosmicznej jest bardziej umowny, tudzież metaforyczny. Nie da się bowiem poważnie traktować konceptu zakładającego dotarcie do najbliższej nam gwiazdy. Brzmi on co najmniej absurdalnie. Dlatego dla mnie główny sens tkwi w samej idei podróży, która w tym wypadku przybiera formę peregrynacji. Jej finałem jest bowiem konfrontacja z najwyższym światłem. Nie zatem skuteczność celu, a same starania są ważne. Cenie sobie tą filozoficzną podbudowę filmu Boyle’a. Cenie sobie także jego estetyczne wysmakowanie – nie pozostaje ono bowiem bez znaczenia. Bo to przecież dzięki niemu podczas tej podróży tak wygodnie czuję się w fotelu. I to przy każdym podejściu. Klimat moi drodzy, klimat raz jeszcze!
„W stronę słońca” to wypadkowa takich klasyków gatunku jak „Obcy – obcy pasażer Nostromo”, „2001: Odyseja kosmiczna”, a także „Ukryty wymiar”. Boyle nie pozostaje tym filmom jednak nic dłużny, gdyż umiejętnie czerpiąc z najlepszych wzorców, sam tworzy nową jakość. 9/10
Filip Jalowski
„W stronę słońca”, na tle pozostałych filmów znajdujących się w filmografii Boyle’a, stanowi punkt zdecydowanie najbardziej odrębny. Brytyjczyk znany jest z żonglerki gatunkami, niespokojnych ujęć, które często przeradzają się w montażowe galopady. Nawet wtedy, gdy opowiada o człowieku, który nie jest w stanie ruszyć się z miejsca, robi to w taki sposób, że z emocji ciężko wysiedzieć na miejscu. Prowadzi historię tak, aby mimo uziemienia bohatera widz odczuwał gwałtowny upływ czasu, pęd zmniejszający z każdą sekundą szanse na jego przeżycie.
Opowieść o podróży w stronę słońca jest zupełnie inna. To kino pełne kontemplacji i wysmakowanych, plastycznie pięknych ujęć. Przede wszystkim, jest jednak w tym filmie solidny fundament filozoficzny, który sprawia, że to, co mogło być jedynie widowiskowym kinem katastroficznym, zmienia się w ciężkie science fiction, opowiadające nie tyle o tytułowej podróży do słońca, ale o podróży człowieka w głąb siebie. W poszukiwaniu światła, nadziei, boga. W przypadku „W stronę słońca” Boyle decyduje się odłożyć na bok większość swoich sztuczek. To w zasadzie kino dość konserwatywne, jawnie nawiązujące do klasyków pokroju kubrickowskiej „Odysei” czy „Ósmego pasażera” Scotta. To ten sam klimat, budowany wokół bezradności człowieka wobec otchłani – zarówno kosmicznej, jak i tej, która kryje się w jego głowie. 8+/10
Rafał Oświeciński
Klimat, klimat i jeszcze raz klimat – jeśli ktoś szuka filmu, który potrafi wizualnie i dźwiękowo oczarować, intrygować zamysłem fabularnym, to film Boyle’a ma swoje miejsce w ścisłej czołówce kina science-fiction XXI wieku. To wizytówka “kina klimatycznego”, trudnego do zdefiniowania gatunku (?), formy (?), sposobu opowiadania (?). Można osłodzić wiele elementów składowych “Sunshine”, co skutecznie robią koledzy powyżej, ja jednak dodam łyżkę dziegciu do tej beczki miodu – konstrukcja bad-guya, jego motywacja, sposób rozwinięcia konfliktu i rozwiązanie to bardzo szablonowe zagrania, które bolą tym bardziej, że przecież to mało szablonowy film, z przewidywalnym końcem (to mocna strona!), a i styl Boyle’a zazwyczaj wykluczał łapanie się utartych schematów. Zabrakło konsekwencji, czyli utrzymania klimatu niepewności, bezradności. Nie twierdzę, że taka klisza powinna być decydująca w ocenie, jednak w moim przypadku to ewidentny zgrzyt. Dlatego tylko 7, bo to jednak nie ta sama półka co “Obcy” Scotta, kubrickowska Odyseja czy “Grawitacja” Cuarona.
https://www.youtube.com/watch?v=r8BSlqHAhuY