Czas próby. Dziwny eksperyment Disneya
„Mamy obowiązek wypłynąć na ratunek; wrócić – niekoniecznie”. Te słowa, wypowiedziane przez trzeciego mechanika Straży Wybrzeża Stanów Zjednoczonych Andy’ego Fitzgeralda, są niejako credo Czasu próby. Prosta historia o katastrofie tankowca i misji ratunkowej jest filmową wydmuszką, która może ekscytować tylko dzięki zastosowaniu technologii 3D.
Na wstępie należy powiedzieć kilka słów o fabule. 18 lutego 1952 we wschodnie wybrzeże USA uderza potężny sztorm. W kierunku portu płyną dwa gigantyczne tankowce. Pech sprawia, że żaden nie zdoła uciec przed sztormem i oba zostają zniszczone. Pierwszy wysyła sygnał SOS, co sprawia, że na ratunek wypływają mu wszystkie (oprócz jednej) dostępne jednostki Straży Wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Na drugim z nich jedyny starszy oficer na pokładzie, mechanik Ray Sybert (Casey Affleck) podejmuje, wraz z trzydziestoosobową załogą, rozpaczliwą walkę o przetrwanie. Na szczęście o katastrofie drugiego statku dowiaduje się mała stacja Straży Wybrzeża, która wysyła na misję ratunkową czterech ludzi pod dowództwem Berniego Webbera (Chris Pine). Czy ratownicy i ratowani dokonają niemożliwego? Czy też pokona ich szalejący żywioł? To jedyne pytania, jakie stawia przed nami Czas próby.
Film ten zaliczyłbym do kategorii „ratunkowych” (o ile taka kategoria w ogóle istnieje). Innym przykładem tego typu filmu jest 33 z Banderasem, opowiadający o górnikach uwięzionych w szybie. Co charakteryzuje obrazy „ratunkowe”? Prosta historia, jeszcze prostsze postacie, kilka pobocznych wątków, parę chwil niepewności, jeden czy dwa momenty mające spowodować wzruszenie i obowiązkowy happy end. Tak jest i tym razem. Reżyser Craig Gillespie stworzył niezwykle zachowawczy film, co do którego nie można mieć większych zastrzeżeń, ale który równocześnie nie porywa.
Ale przecież mamy trzy wymiary! Właśnie one miały zapewne przyciągnąć widownię i sprawić że wyjdzie ona ogłuszona i zachwycona z kina. Fakt, ujęcia robią wrażenie, jednak same nie są w stanie wygrać pojedynku o serce widza.
Na szczęście mniej znany z braci Afflecków błyszczy na tle pozostałych aktorów. Jego kreacja Raya Syberta nie jest może oscarowa, ale na pewno warta zapamiętania. Drugi mechanik to introwertyczny mruk, który wydaje się być bardzo nieśmiały. Jego sposób wypowiedzi, intonacja, przeciąganie głosek sprawiają, że byłem naprawdę zaangażowany w każdą scenę, w której brał udział.
Niestety nie mogę powiedzieć tego o reszcie obsady. Papierowe postacie, naszkicowane grubą kreską są równie wiarygodne co bohaterowie Pearl Harbor, dziejącego się także, nomen omen, w okolicach morza. Szkoda, bo gdyby aktorzy dali z siebie trochę więcej, to film może wybiłby się ponad przeciętną. Zasadniczo nie jestem nawet pewien, kogo obwiniać – czy scenarzystę czy obsadę. Wydaje mi się, że obie strony zawiniły, nie jestem tylko pewien, która bardziej.
Z kronikarskiego obowiązku muszę wspomnieć o pobocznych wątkach i ścieżce dźwiękowej. Jeśli chodzi o te pierwsze, to raczej budzą pusty śmiech. Zarówno romans Berniego, który otwiera film, jak i historie pozostałych bohaterów drugoplanowych są kiepskim tłem i wydają się być wepchnięte na siłę, niczym podpunkty na jakiejś wyimaginowanej liście. Co do ścieżki dźwiękowej – z przykrością zawiadamiam, że pacjent zmarł, a by być bardziej precyzyjnym: umarł, nim przyjechał do szpitala. Muzyki po prostu nie odnotowano. Jedyne, co musi nam wystarczyć, to ryk silników tankowca i łodzi ratunkowej.
No i to prowadzi nas do najważniejszego pytania: dla kogo ten film jest? Stajnia Disneya sugeruje dzieci lub nastolatków, ale wydaje mi się, że oni umrą z nudów. Dorosły widz? Film dla niego będzie zbyt płytki. Po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że doskonale będą się bawić fani marynistyki. Piękne ujęcia rozszalałego żywiołu i walczących z nim statków to coś, co może im się spodobać. Niestety to raczej wąska grupa docelowa.
W krótkich, żołnierskich słowach: Czas próby to film zrealizowany tylko poprawnie. Nie ma w nim niczego, co sprawiłoby, że chciałoby się do niego wrócić, jednak będzie dobrym wyborem, jeśli ktoś nigdy nie był na filmie zrobionym w technologii 3D. Pytanie, ile można wycisnąć z „filmów ratowniczych” uważam za otwarte, bo Czas próby na pewno nie daje na nie satysfakcjonującej odpowiedzi.
korekta: Kornelia Farynowska