Czarny łabędź
Aronofsky pisze kolejną kronikę ludzkiej obsesji, która poprzez swoją destrukcję tworzy. Snuje opowieść o dążącej do perfekcji baletnicy. Historia ta zdobyła uznanie fanów reżysera, jak i filmowego światka otrzymując 21 nagród i aż 66 różnych nominacji. Szaleństwo to główny temat podejmowany przez reżysera w jego twórczości. Nina Mayers, młoda baletnica, grana świetnie przez Natalie Portman, chce być lepsza od innych. Chce być idealna. Owładnięta swoją manią, która ostatecznie ją zgubi, popada w coraz bardziej mroczne zakamarki psychiki.
Dziewczyna dostaje wymarzoną rolę. Jest nią zostanie białym i czarnym łabędziem w „Jeziorze Łabędzim” Czajkowskiego, które wystawia choreograf, a zarazem dyrektor zespołu Thomas Leroy (Vincent Cassel). Film nie jest jednak inscenizacją baletu, utwór staje się tłem dla schizofrenicznego rozdwojenia baleriny. Bierze się ono stąd, że Nina jest wręcz stworzona do roli białego łabędzia. Niewinna i naiwna, żyjąca marzeniami w różowym, wypełnionym pluszakami pokoju wraz z matką, doskonała pod względem technicznym w swoim tańcu. Nie potrafi się jednak odnaleźć jako uwodzicielski, zmysłowy, pewien siebie czarny łabędź. Apodyktyczna matka, której nie udało się spełnić jako baletnicy (Barbara Harshey), rozerotyzowany trener, który powtarza Ninie, by porzuciła technikę na rzecz emocji i zatracenia się, chcący wyzwolić w niej dionizyjską menadę, potęgują spiralę szaleństwa. Ta osiąga swoje apogeum, gdy istnieje ryzyko, że bohaterka utraci główną rolę na rzecz wyzywającej nowej dziewczyny w zespole, Lily (Mila Kunis).
Na filmy Aronofsky’ego można patrzeć jak na monodramy, nie inaczej jest w tym przypadku. Bohaterka ma osoby, z którymi się spotyka, z którymi rozmawia, które są dla niej bliskie, choć ci to bardziej typy niż konkretne, żywe postaci. Tak na prawdę Nina nie chłonie tego, co poza nią, jest skupiona na sobie. To dramat jednostki.
Przemiana jest kluczowym motywem tego dzieła. Również utwór Czajkowskiego skupia się na metamorfozie. U rosyjskiego kompozytora młoda dziewczyna, Odetta, zostaje zaklęta w królową łabędzi. Może pozbyć się tego oblicza tylko wtedy, gdy ktoś obdarzy ją prawdziwą miłością. U Aronofsky’ego transformacja ma bardziej metaforyczny charakter.
„Czarny Łabędź” przez wielu porównywany jest do wcześniejszego filmu reżysera, do „Zapaśnika”. Historie w obu dziełach są podobne. To opowieści o ludziach, którzy chcą być na scenie, nie potrafią jej porzucić, nawet jeśli ryzykują tym swoje życie. Jak w „Zapaśniku”, tak i w „Czarnym Łabędziu” Aronofsky, wraz ze swoim operatorem Matthew Libatiquem (zasłużone trzy nagrody za najlepsze zdjęcia), są z kamerą bardzo blisko bohaterki. Bez mała dokumentują jej życie, zawieszając obiektyw tuż za jej plecami i kręcąc „z ręki”. Subiektywizują tym narrację, przedstawiony świat zostaje przefiltrowany przez jednostkowe doświadczenia postaci. Ten zabieg pozwala widzom być na wyciągnięcie ręki od drogi Niny do odnalezienia ciemnych stron swej natury. W ten sam sposób postępował ze swoimi bohaterkami Polański we „Wstręcie” i w „Dziecku Rosemary” – temu dziełu Aronofsky chciał podobno złożyć hołd w swoim „Czarnym Łabędziu”.
Film, choć kolorowy, wydaje się być czarno-białym. Bohaterka przemierza przestrzenie, gdzie obecne są te dwie barwy. Jej obsesja na punkcie idealnego zagrania obu ról – białego i czarnego łabędzia, wydaje się wręcz wylewać na otaczający ją świat. A to białe ściany, a czarne siedzenia, białe kafelki, a czarny fortepian. I tak cały czas. Obłęd postępuje. Im bliżej końca tym bardziej dominują ciemne barwy. Wszystko w zbliżeniach i półzbliżeniach. Jesteśmy w środku tego, tracimy dystans i sami się zastanawiamy, czy to co widzimy na ekranie to prawda, czy zwykłe urojenia chorego umysłu. Dopiero finał opowieści daje odpowiedzi. Zaburzona perspektywa i dezorientacja mijają. Kawa zostaje wyłożona na ławę bez jakichkolwiek subtelności. I choć morał płynący z całego dzieła nie odkrywa Ameryki (jest wręcz banałem), to jego przedstawienie wbija się w pamięć i karze zapamiętać tę lekcję.
Nina traktuje swoje ciało jak narzędzie pracy. Tak też przedstawia je Aronofsky poprzez efekty dźwiękowe. Słyszymy chrzęst w stawach stóp baleriny, dźwięk złamanych paznokci, czy też gruchot łamanych kości. To praca kolejnych trybików i mechanizmów jej ciała. Reżyser przygląda się ich ograniczeniom i możliwościom. Za sprawą Lily, która jest ucieleśnieniem czarnego łabędzia, Nina zaczyna odkrywać swoją mroczną stronę. Obie dziewczyny lądują razem w łóżku, główna bohaterka odnajduje w sobie siłę i agresję, które przeciwstawia matce. Zaczyna zrzucać białe piórka na rzecz tych czarnych. Potrafi już zagrać z pasją podwójną rolę. To wewnętrzne przełamanie, a zarazem psychiczny upadek, obrazuje twórca poprzez dekostrukcję ciała. Ninie łamią się nogi w kolanach, a palce u stóp zrastają się przypominając tym samym łabędzie nogi, ponadto w tańcu wyrastają jej skrzydła. Nadreprezentacja i nadekspresja środków, użyte jednak z rozmysłem. Bo w dzisiejszym hałaśliwym świecie trzeba krzyczeć, by być usłyszanym.
Taniec w „Czarnym Łabędziu” nie jest tylko efektownym, wideoklipowym przerywnikiem, ale ilustracją postępującej autodestrukcji marzącej o karierze dziewczyny. Spektaklu nie oglądamy z perspektywy widowni, tylko z samej sceny. Jesteśmy na niej razem z baletnicą i tak jak ona odczuwamy taniec i ruch poprzez szaleńczą pracę kamery, która razem z Niną kręci piruety. Po tym jak Natalie Portman opuściła galę oscarową ze statuetką za najlepszą aktorkę, odezwała się jej dublerka w scenach tańca, chcąc choć uszczknąć sławy. Sarah Lane, solistka American Ballet Theatre, twierdziła, że to ona tańczy na ekranie partie białego i czarnego łabędzia, a do jej ciała komputerowo doklejono twarz Natalie. Według niej aktorka wykonała w filmie tylko 5 proc. tańców. Inne źródła mówią, że Portman wystąpiła w 85 proc. scen tanecznych.
„Czarnego Łabędzia” można też odczytywać poprzez pryzmat freudowskiej psychoanalizy. Oto Nina znajdująca się pod ramieniem nadopiekuńczej matki i kuszona przez mężczyznę, który chce przełamać jej opór. Kolejne sceny niosą coraz większe seksualne rozbudzenie młodej kobiety, które stara się hamować jej rodzicielka. Kolejne frustracje Niny rodzą następne problemy z tożsamością, te w freudowskiej terminologii nazwać można „psychozą”. Ta potęgowana jest tym, że balerina widzi swoje odbicie w innych osobach, jej wizerunek w tafli lustra często porusza się niezależnie od niej. Już na samym początku filmu widzimy Ninę, która w oknie metra przygląda się sobie. Wtedy też w innym przedziale zauważa postać łudząco podobną do niej samej, która na dodatek powtarza jej gesty. Później okaże się, że była to Lily. Zachowanie obu dziewczyn zostanie ze sobą silnie skontrastowane, co pozwoli na wysnucie wniosku, że Lily jest rewersem osobowości Niny.
Inspirację do „Czarnego Łabędzia” czerpał Aronofsky z „Sobowtóra” Dostojewskiego, historii o człowieku, który po przebudzeniu stwierdza, że ktoś go zastąpił i przejął jego życie. Reżyser przed rozpoczęciem pracy nad filmem wybrał się jeszcze na „Jezioro Łabędzie”. Nic wcześniej nie wiedział na temat tego baletu. Zobaczył tam odgrywającą podwójną rolę tancerkę, wtem doszedł do wniosku, że jest to lepsze od „Sobowtóra” – to był punkt wyjścia.
Filmowy balet Aronofsky’ego nie jest lepszy od takich dzieł reżysera jak „Pi”, czy „Requiem dla snu”, to nieskomplikowana ilustracja modernistycznej koncepcji ofiary na ołtarzu sztuki. „Byłam idealna” mówi Nina nim dokona żywota, „Czarny Łabędź” idealny nie jest, ale jest bliski doskonałości.