JADZIA – “po prostu Jadzia, ale jak to brzmi…”
„W środku dekady (chodzi o lata 30. – MD), kiedy poetyka filmu dźwiękowego zaczęła się stabilizować, podstawowym gatunkiem polskiego kina stała się komedia. Było to o tyle zaskakujące, że jeszcze niedawno, w latach dwudziestych, w okresie światowego rozkwitu burleski, kino polskie do uprawiania komedii wydawało się absolutnie niezdolne. Jeszcze w 1930 r. wśród 13 premier polskich filmów pełnometrażowych nie było ani jednej komedii, tymczasem w roku 1935 na 11 premier komedii było aż 9. Ta przemiana, najbardziej charakterystyczna dla omawianego okresu, była najwyraźniejszym efektem przełomu dźwiękowego. Nie było u nas komedii w epoce kina niemego, bo nie było autorów i aktorów, zdolnych do stworzenia komicznej całości opartej na gagach, na przygodach wynikłych ze zderzeń <człowieka z materią>” – czytamy w Historii kina polskiego autorstwa Tadeusza Lubelskiego. Zmienia się również w tym okresie obyczajowość naszych przodków. Rzeczpospolita już dawno zdążyła swobodnie odetchnąć i odzwyczaić się od kajdanów. Oczywiście – rany są świeże. Jednak goją się szybko, a ludzie rzucają się w wir codzienności i nie stronią od taniej rozrywki.
Jadzia, w reżyserii Mieczysława Krawicza, była jedną z komedii tamtego okresu – największym hitem przedwojennej Polski, jednym z najwyraźniejszych filmowych świadectw wspomnianych przemian obyczajowych i – last but not least – filmem, w którym Jadwiga „Jadzia” Smosarska stworzyła kreację życia.
Królowa polskiego ekranu
Nasza niewinna, nasza jedyna,
Nasza płomienna, nasza wybrana,
Nasza kochana, swojska i dziarska
Jadzia Smosarska!
– Jeden z popularnych w II RP “ulicznych wierszyków”
W międzywojennej Polsce nie funkcjonowało nic na wzór amerykańskiego Star Systemu, czyli kultu gwiazd, polegającego na obsesyjnym interesowaniu się ich życiem prywatnym, szufladkowaniu ich ekranowych wizerunków, naśladowaniu sposobu ubierania się etc. Jadwiga Smosarska była u nas wyjątkiem. Była pierwszą polską „celebrytką”, jeśli można w tym miejscu zaryzykować ten termin.
Aleksander Hertz – szef wszystkich szefów naszej międzywojennej kinematografii ochrzcił ją mianem „polskiej Lillian Gish”, prasa okrzyknęła ją „królową polskiego ekranu” a wielbiciele nazywali ją po prostu „naszą Jadzią”. Nina Andrycz – aktorka i poetka, w filmie dokumentalnym Jadwiga Smosarska wspomina aktorkę: „Dlaczego ludzie ją tak strasznie lubili? Na czym to polegało? Chyba na tym, że ona nikogo nie udawała. Ani modnej w pewnym momencie – do szału! – Marleny Dietrich, ani Garbo, bo Garbo udawać nie można – ona jest jedna na całym bożym świecie. Nie dążyła za modą (Smosarska – MD). Starała się być taka, jaka jest. A była naturalna, miła, polska, słowiańska i zwyczajna. Tym tłumaczę sobie właśnie to, że kiedy weszła na tor (chodzi o niezwykle w tym czasie popularne wyścigi konne – MD), to wszyscy powiedzieli – <nasza kochana Jadzia>”.
Inną ciekawą charakterystykę (w tym samym filmie) proponuje nam prof. Grażyna Stachówna: „<Nasza Jadzia>. Ona odgrywała <naszość>. Wiadomo było, że jest pozytywna, że jest życzliwa światu i ludziom i że ten mężczyzna, który się w niej zakocha i który się z nią ożeni, będzie miał szansę na stały związek, spokojne życie i bezpieczeństwo. Ona to zapewniała. Było w niej takie niezwykłe ciepło – kobiece ciepło, które emanowało z ekranu do publiczności. Odbierały to zarówno kobiety, jak i mężczyźni. I teraz wkraczamy w bardzo interesującą sprawę. To znaczy – ja cały czas opowiadam o wrażeniach kobiecych, o pewnym modelu kobiecości dla nas kobiet. Natomiast, jak na nią reagowali mężczyźni? Pisze się, że była aseksualna. Coś w tym było. Ale jeszcze proszę zwrócić uwagę, czy dziewczęta spod słomianej strzechy albo z dworków szlacheckich mogły być zmysłowe i seksualne? Za żadne skarby. Czy Matka Polka jest zmysłowa? Och, przerażające jest to podejrzenie. Za żadne skarby. To muszą być bardzo kobiece, bardzo czułe, bardzo delikatne opiekuńcze damy, ale… aseksualne. Mi się wydaje, że właśnie Smosarska idealnie to uosabiała. Dobroć, urok, wdzięk, kobiecość, opiekuńczość i aseksualność. Ona nie była niebezpieczna”.
Te dwa opisy dają nam już pewien portret Jadwigi Smosarskiej – uosobienia Polskości, kobiety o zachwycającej słowiańskiej urodzie, wielkim sercu, inteligencji, towarzyskim obyciu i aktorskim talencie. Słowem – szlachcianki, którą – notabene – była nie tylko z charakteru, ale również z urodzenia. Ten wizerunek „dziewczyny z dobrego domu” przekładała na swoje filmy – czy to melodramaty (Trędowata, Barbara Radziwiłłówna, Księżna Łowicka etc.), czy komedie (Czy Lucyna to dziewczyna?, Dwie Joasie, Jadzia etc.).
Qui pro quo
Film Mieczysława Krawicza z 1936 r. to takie osobliwe, filmowe połączenie Shakespeare’a z Molierem – przemaglowane przez współczesność, doprawione rodzimym humorem, pogodnym śpiewem i uwieńczone znakomitościami naszego ówczesnego kina: Aleksandrem Żabczyńskim, Mieczysławą Ćwiklińską, Michałem Zniczem i oczywiście – Jadwigą Smosarską.
Ona – Jadzia Maliczówna (Jadwiga Smosarska) jest córką właściciela małego sklepiku sportowego. On – Jan Oksza (Aleksander Żabczyński) jest synem prezesowej Okszy (Mieczysława Ćwiklińska) – wdowy, która po mężu odziedziczyła dużą firmę, zajmującą się sprzedażą sprzętu sportowego. Firma „Oksza” nie ma na rynku konkurencji aż do dnia, gdy mecz o mistrzostwo tenisa wygrywa Jadwiga Jędruszewska, grając rakietą Malicza. Jej przeciwniczka – Morawska – podczas feralnego meczu używa rakiety Okszy, czym kompromituje potentata. Teraz wszyscy kupują u Malicza, w konsekwencji czego prezesowa składa mu propozycję połączenia marek na jej własnych warunkach. Wybucha konflikt między firmami, a prezesowa wprowadza w życie plan B polegający na tym, że jej syn-kobieciarz ma uwieźć mistrzynię tenisa i przekonać ją, żeby w przyszłości grała rakietą Okszy. Jednak w wyniku zbiegu okoliczności Oksza bierze Jadzię Maliczównę za Jędruszewską…
Tak oto w zarysie przedstawia się fabuła Jadzi. Znamienny jest fakt, że humor sytuacyjny tej i wielu innych przedwojennych komedii polega na mnożeniu sytuacji qui pro quo (takich jak wyżej opisana), czyli takich, w których bohaterowie mylą tożsamości innych bohaterów, co prowadzi do wielu zabawnych zwrotów akcji i nieporozumień. Technika ta jest siłą napędową Jadzi, a także Czy Lucyna to dziewczyna, Dwóch Joasi i wielu innych międzywojennych komedii.
Aktorska śmietanka
Jeszcze ze dwa lata temu do głowy by mi nie przyszło, że II RP płodziła tak świetne komedie. A udawało się to dzięki utalentowanym aktorom – bądź to świeżym twarzom, bądź też tym nielicznym, którym udało się przetrwać przełom dźwiękowy, co wcale nie było takie łatwe. Dowodem dziesiątki spadających gwiazd, które uszczupliły wtedy zacny firmament Hollywoodu i ustąpiły miejsca tym nowym – grającym już w zupełnie inny sposób (mniej teatralny, słowem mówionym zastępujący siłę gestu). Najlepszym przykładem upadłe gwiazdy z Bulwaru Zachodzącego Słońca – Gloria Swanson, Erich von Stroheim, Buster Keaton…
Jadwiga Smosarska była jedną z tych aktorek, które przełom dźwiękowy przetrwały, dostosowując się do nowej technologii. To samo tyczy się Aleksandra Żabczyńskiego i Stanisława Sielańskiego, który brawurowo wcielił się w rolę Feliksa Wypycha – majstra Maliczów i dobrego ducha firmy. Wypowiedziane przez niego kwestie typu – „Żeby z tego jakaś ekstrawagancja nie wyszła” – na zawsze zapadną w pamięć polskiego kinomana.
Inaczej wygląda sprawa z Mieczysławą Ćwiklińską, której bohaterka żelazną ręką rządzi w firmie „Oksza” i Michałem Zniczem – podstarzałym i nieokrzesanym Panem Królikiem, który podkochuje się w prezesowej i nie wiadomo, czy jest w tym bardziej uroczy, czy śmieszny. To aktorzy, którzy pojawili się na ekranie dopiero w filmie dźwiękowym (co prawda Michał Znicz grał w niemym Cudzie nad Wisłą, ale był to nieznaczący epizod). Można tu jeszcze wspomnieć o kapitalnym Józefie Orwidzie, który w Jadzi wcielił się w Józefa Malicza – właściciela firmy „Malicz” i ojca Jadzi, który jest głuchy jak pień i dlatego nigdy nie rozstaje się ze swoją nieśmiertelną trąbką, a jedynym słowem jakie słyszy wyraźnie jest „forsa”.
W zdrowym ciele zdrowa dusza…
Opóźniony w naszym kraju przełom dźwiękowy pokrywa się z czasem, kiedy w życiu obywateli II RP następują zmiany zachowań i mentalności. Pogodne komedie tego czasu, stojące w opozycji do niemych, odznaczających się poważną (najczęściej patriotyczną) tematyką filmów, są na to najlepszym dowodem.
Niezwykle ważnym elementem Jadzi jest sport. Właśnie wokół sportu kręci się cała fabuła filmu. Mamy dwie, rywalizujące ze sobą firmy handlujące sprzętem sportowym. Oglądamy mecz tenisa, który jest punktem wyjściowym całej historii. Mamy również niemniej „sportową” scenę spotkania Maliczówny i młodego Okszy, który próbuje wyłowić z wody jej brata po tym, jak wypadł z kajaku. Mówię „sportową” ze względu na tło tej sceny, która rozgrywa się nad rzeką i można ją nazwać swego rodzaju panoramą zachowań ówczesnych Polaków w sferze aktywności fizycznej. Oczywiście nieco przejaskrawioną panoramą i w pewnym momencie zahaczającą o „sportową propagandę”, szerzoną wśród społeczeństwa (mam tu na myśli ujęcie, na którym widzimy staruszka śmigającego kajakiem). Nie mniej jednak wszelka aktywność fizyczna, zdrowy tryb życia i kult witalności stają się modne w latach trzydziestych i są znakiem nowych, lepszych czasów, które nastają po odzyskaniu niepodległości.
Również „muzyczność” Jadzi jest godna uwagi. Wtrącane w dialogi piosenki są powszechnym chwytem w ówczesnych komediach. Utwory „Jadzia – po prostu Jadzia…”, albo „Gdy los dokuczy czasem…” wnoszą jeszcze więcej pogody i pozytywnej energii do filmu Krawicza.
Tutaj można obejrzeć pełną wersję Jadzi: