CANNES 2019. SORRY WE MISSED YOU (reż. Ken Loach)
Na Kena Loacha zawsze można liczyć – mimo że miewał filmy lepsze i gorsze, to nigdy nie schodzi poniżej bardzo przyzwoitego, nieosiągalnego dla wielu reżyserów poziomu. Brytyjski mistrz społecznego realizmu ponownie znalazł się w konkursie głównym festiwalu w Cannes i ponownie skupia się na zmaganiach maluczkich z życiowymi wyzwaniami. Sorry We Missed You to tak naprawdę Loachowska powtórka z rozrywki, napędzana bardzo aktualną tematyką i absolutnie fantastycznym aktorstwem.
Akcja najnowszego filmu 82-letniego reżysera rozgrywa się – podobnie jak w nagrodzonym Złotą Palmą Ja, Daniel Blake – w Newcastle. Na wskroś przemysłowe miasto w północnej Anglii to miejsce, w którym nie istnieją sentymenty – liczy się tylko ciężka praca, która pozwala utrzymać rodzinę. Sorry We Missed You rozpoczyna się sceną, w której Ricky Turner (świetny Kris Hitchen) wymienia wszystkie swoje dotychczasowe zajęcia – dzięki temu dowiadujemy się, że pochodzący z Manchesteru mężczyzna nie boi się żadnej fizycznej i technicznej pracy oraz że podejmie się wszystkiego, byle tylko zapewnić rodzinie godziwy byt. O to próbuje zadbać także żona Ricky’ego, Abbie (genialna Debbie Honeywood!), która jest pielęgniarką odwiedzającą w domach obłożnie chorych seniorów.
Państwo Turner zmagają się z trudnościami natury nie tylko zawodowo-finansowej, ale i rodzinnej – ich nastoletni syn Seb (bardzo wiarygodny w swej antypatyczności Rhys Stone) konfliktuje się ze wszystkimi i wszystkim wokół siebie, popadając w coraz większe tarapaty, a to z kolei nie wpływa dobrze na jego młodszą o kilka lat siostrę Lizę Marie (błyskotliwa Katie Proctor). Chcą ratować status materialny rodziny, Ricky i Abbie poświęcają się pracy, przez co mają coraz mniej czasu dla swych dojrzewających dzieci. Wewnątrzrodzinne animozje nawarstwiają się i eskalują, a Loach zdaje się sugerować, że z tego zamkniętego kręgu nie ma żadnego wyjścia. Jak to często ma w zwyczaju, Brytyjczyk czyni ze swojego bohatera współczesnego Hioba, którego wystawia na liczne próby.
Nie ma w Sorry We Missed You innowacyjności – Ken Loach robi to, co umie najlepiej, cytując równocześnie samego siebie. Mnóstwo tu podobieństw do Ja, Daniel Blake, choć najnowszy film nestora brytyjskiego kina pozbawiony jest pierwiastka aktywizmu, który tak wyraziście zarysowany był w nagrodzonym Palmą dziele Loacha. W Sorry We Missed You bohaterowie nie walczą z systemem, a jedynie próbują funkcjonować w jego trybach. Gdy ojciec próbuje przemówić do rozsądku buntowniczemu synowi, wspominając o studiach i pracy, nastolatek trzeźwo ripostuje, pytając ojca o to, czy swoją sytuację uważa za spełnioną. Ale tu nie ma mowy o spełnieniu – jest wieczny znój, który nie prowadzi do niczego więcej ponad przetrwanie. Loachowi zapewne nie zależało na przygnębianiu widzów, ale w istocie trudno w Sorry We Missed You dostrzec iskierki nadziei – szczęście jest tu niemal nieobecne, a życie rzadko bardziej przypomina walkę o przetrwanie…
Najnowsze dzieło 82-letniego reżysera wygrywa przede wszystkim aktorstwem – Ken Loach jak zwykle postawił na naturszczyków lub bardzo niedoświadczonych wykonawców, dlatego całość wypada niezwykle wiarygodnie. W tej niemal dokumentalnej konwencji błyszczy przede wszystkim Debbie Honeywood, która wyjątkowo chwyta za serce jako harująca do utraty tchu matka i żona. Gdyby jednak odebrać najnowszemu filmowi Loacha tę wybitną, godną najwyższych laurów (także aktorskiej Palmy!) kreację, Sorry We Missed You jawi się jako kolejny bardzo dobry, ale jednak odtwórczy film brytyjskiego mistrza.