search
REKLAMA
Nowości kinowe

BUMBLEBEE. Mniej fajerwerków, więcej serducha

Jakub Koisz

29 grudnia 2018

REKLAMA

Niewiele było trzeba. Wystarczyło zmniejszyć saturację kolorów, zrezygnować z wprawiających w oczopląs scen akcji oraz sprawić, że robotom z kosmosu zwrócone zostanie… człowieczeństwo. Bumblebee to dziecko wyrwane ojcu filmowych Transformersów, Michaelowi Bayowi, który tym razem postanowił zostać jedynie producentem wykonawczym. I dobrze, od dłuższego czasu nie miał pojęcia, jak zaktualizować tę franczyzę tak, żeby docenili ją nie tylko nowi widzowie, ale również krytyka. Travis Knight, jak się okazuje, wie.

Akcja rozgrywa się w latach osiemdziesiątych, czyli na długo przed atakiem Decepticonów znanym z pierwszej odsłony serii oraz przed wszystkimi mutacjami, które doprowadziły Transformersy na ciemną stronę księżyca czy dwór króla Artura. Nastolatka Charlie Watson, która nie może się otrząsnąć po śmierci ojca, otrzymuje w prezencie urodzinowym żółtego Volkswagena Garbusa, czyli zakamuflowanego robota z ogarniętej wojną planety Cybertron, znanego pod imieniem Trzmiel. Wbrew pozorom to nie motyw rządowej nagonki na kosmitę oraz konflikt Autobotów i Decepticonów jest główną osią fabularną, ale historia zagubionej i wrażliwej nastolatki, która staje się opiekunem oraz obrończynią tytułowego Bumblebee – kiedyś najwierniejszego żołnierza Optimusa Prime, a dzisiaj niemego uciekiniera cierpiącego na amnezję. W przeciwieństwie więc do filmu Baya to nie rozwałka oraz sceny akcji są w tej produkcji nadrzędne, ale relacje między bohaterami oraz poczucie cudowności, które przywołuje na myśl kino nowej przygody pokroju Spielbergowskiego E.T.

Wydaje się, że to wrażliwość reżysera animacji Kubo i dwie struny rzutuje na ton opowieści, ale żeby odczarować Transformersy, potrzeba było o wiele mniej niż sprawny twórca, który woli snuć historie za pomocą powolnych, klarownych kadrów oraz organicznych względem fabuły scen akcji. Wystarczyło pamiętać, że marka ta skierowana jest do dzieciaków, które doceniają nie tylko stronę wizualną, ale i możliwość korespondencji z przygodami przydarzającymi się protagonistom. Nastolatka, w którą wciela się brązowooka Hailee Stenfeld, jest postacią niedopasowaną nie tylko do przerastającej ją rodzinnej konfiguracji (jej matka znalazła sobie nowego partnera), ale również do epoki oraz otoczenia szkolnego. Jest to wprawdzie banał, który wybrzmiał chociażby w Klubie winowajców, do którego film Knighta wielokrotnie się odwołuje, ale perspektywa „niedopasowanego wrażliwca” jest tutaj zrealizowana lepiej niż w pierwszych odcinkach serii o robotach. Osadzenie akcji w latach osiemdziesiątych nadaje temu wszystkiemu nostalgiczny wydźwięk, który widać, że “siedzi” reżyserowi.

Relacja córki i matki (w tej roli ciepła Pamela Adlon) jest poprowadzona z wyczuciem, a wszelkie gatunkowe rozbłyski, kumulujące się w testosteronowym komandosie (charyzmatyczny John Cena) ścigającym Bumblebee, są urocze dzięki reżyserskiej pewności siebie. Między tym wszystkim znajdzie się oczywiście miejsce na pościgi, rozwałki ulic, tam i mostów, a także odrywanie kończyn wielkim robotom, ale na szczęście potrafi to wszystko wzbudzić sporo emocji, bo chociaż wypchane jest to blachą znaną z innych produkcji, to człowieczeństwem również. Z pomocą sensualizmowi biegnie bowiem soundtrack, w którym esencjonalne dla fabuły The Smiths odnosi się do jej lukrowanej warstwy – z początku trochę mdli i niczym Bumblebee chcemy wypluć kasetę z naszego odtwarzacza, ale potem dajemy się zaczarować zarówno muzyce, jak i maślanym oczom samochodowego Trzmiela.

Może i najnowsza ekranizacja linii zabawkarskiej Hasbro wydaje się początkowo cynicznym odcinaniem kuponów, wszak realizuje pełnoprawną definicję spin-offu, lecz warto dać temu szansę, aby zobaczyć, jak niewiele trzeba było, aby odświeżyć koncept. Gdzieś pomiędzy iskrami, wybuchami, zgniataną blachą oraz rakietami wystrzeliwanymi z dział olbrzymich najeźdźców znajduje się dziewczynka na skuterze, która pragnie mieć przyjaciela. I o to w tych bajeczkach powinno chodzić, nawet, gdy nie mają ambicji, aby zatrząść kinem rozrywkowym.

REKLAMA