BIAŁY SZUM. Co tam słychać u Noaha Baumbacha?
Reżyser wykorzystał swobodę artystyczną i pokaźny budżet zaoferowane przez Netflixa do tego, by pokazać się widzom od całkowicie innej strony. Twórca kojarzony z kinem kameralnym i niezależnym tka barokową opowieść, nieograniczoną przez schematy scenopisarskie i dziko pędzącą przed siebie.
Biały szum to kompilacja dźwięków o różnych częstotliwościach, ale występujących w równych proporcjach. Jest jednostajny i ludzkie ucho często odbiera go jako uspokajający oraz kojący, bardzo lubią go np. niemowlęta. Zjawisko występuje w naturze – to miarowy odgłos padającego deszczu lub szum morskich fal – jak w urządzeniach codziennego użytku, zazwyczaj elektrycznych, np. w lodówce. Oprócz relaksacji biały szum ma jeszcze jedną właściwość: zagłusza pozostałe dźwięki w otoczeniu, sprawia, że odgłosy zlewają się w jedno.
Dla Noaha Baumbacha natomiast biały szum to metafora codziennej „bieżączki” i bieganiny, wszystkich naszych hobby, aktywności, relacji i działań, które pełnią de facto jedynie funkcję uciszania wewnętrznego niepokoju, wypełnienia jako-tako danego nam czasu i zagłuszenia tego najważniejszego, a najbardziej przerażającego z wszystkich dźwięków – świadomości nieuchronnie zbliżającej się śmierci.
Film Baumbacha opowiada o różnych formach przepracowywania poczucia własnej śmiertelności i rozpaczliwego poszukiwania sensu w bezsensie istnienia. Nie tylko w wymiarze jednostkowym – aluzje do katastrofy ekologicznej i pandemii, poczucie zbliżającego się końca świata, a przynajmniej jakiejś jego epoki, odpowiadają na coraz silniejsze wrażenie schyłkowości panujące w naszym społeczeństwie. Także współczesna kultura jest w ujęciu Baumbacha „białym szumem” właśnie, kolorowym chaosem, w którym odnajdziemy wiele interesujących elementów, ale ich liczebność wpływa na to, że żaden z nich nie wysuwa się na plan pierwszy i przez to żaden nie jest tak naprawdę istotny.
Wszystko, co napisałam, mogłoby wskazywać na wyjątkowo ponury i ciężki film, a jest całkowicie inaczej. Biały szum jest dziełem dowcipnym i błyskotliwym, kojarzącym się nieco ze stylistyką braci Coen. Podzielony na rozdziały obraz odważnie zmienia tonacje i wykonuje ciekawe fikołki estetyczne: zaczyna się jak film akademicki, przekształca w apokaliptyczny, by przeistoczyć w rodzinny dramat i kryminał noir. Reżyser cytuje mnóstwo innych dzieł, od kina Nowej Przygody, przez Świt żywych trupów (reż. Z. Snyder, 2004), po filmy Refna, kryminał noir i serię o Christianie Greyu. Nie wszystko w tym oszałamiającym postmodernistycznym tyglu to wytwór wyobraźni i erudycji Bumbacha – Biały szum to adaptacja powieści Dona DeLillo pod tym samym tytułem. Autor filmu musiał zrezygnować z kilku tematów tej wielowątkowej książki, co jak zwykle podzieli fanów pierwowzoru.
Reżyser wykorzystał swobodę artystyczną i pokaźny budżet zaoferowane przez Netflixa do tego, by pokazać się widzom od całkowicie innej strony. Twórca kojarzony z kinem kameralnym i niezależnym tka barokową opowieść, nieograniczoną przez schematy scenopisarskie i dziko pędzącą przed siebie. W odróżnieniu od większości osób komentujących Biały szum w polskim Internecie uważam, że jest on dziełem udanym. Bardzo rozbudzającym intelektualnie, doskonale chwytającym esencję kryzysu egzystencjalnego i trwogi istnienia.
Nie napiszę nic o fabule, bo Biały szum jest jak szkatułka z cudeńkami i najlepiej odkrywać go bez żadnych oczekiwań. Podobnie jak w sumie każdy film. Pierwszoplanowa rola Adama Drivera może zaszokować fanki i fanów jego urody: wcielający się w „najlepszego znawcę Hitlera w Ameryce” aktor zdecydowanie odstawił siłownię na kilka miesięcy, przytył, jakoś tak poszarzał. Na pewno jego występ nie rozczaruje jednak osób podziwiających aktorski talent Amerykanina, bo po raz kolejny daje tutaj popis komediowych umiejętności i wykazuje się sporym dystansem do swojego statusu sekssymbolu. Wieloletnia partnerka Baumbacha w życiu i sztuce, Greta Gerwig, gra żonę postaci Drivera z typowym dla siebie ekscentrycznym wdziękiem. Oboje są znakomici; tak samo jak bardzo dobrze poprowadzeni młodzi aktorzy w rolach ich dzieci.
Baumbach udowadnia, że potrafi realizować sceny jak z horroru i pełne rozmachu hollywoodzkie sekwencje, a kończący całość teledysk w supermarkecie sprawił, że z napisów końcowych nie wyszedł chyba nikt na mojej sali. Twórca Frances Ha w swoim najnowszym filmie serwuje coś, co nie spodoba się fanom logicznie rozpisanych i podlegających zgrabnym interpretacjom historii. Biały szum to dzieło wynaturzone i rozpasane, absurdalne i chaotyczne, jak życie pozbawione celu ze względu na wpisaną w nie od samego początku skończoność.