BBF 2014 – STUDNIA
Piątego grudnia w warszawskiej Kinotece rozpocznie się Black Bear Filmfest, goszczący wcześniej w łódzkiej Wytwórni. Festiwal skupia się na kinie romansującym ze strachem oraz lękiem. W jego programie znajdą się zarówno rasowe horrory, jak i thrillery, kryminały oraz filmy zabawiające się wymienionymi gatunkami. Podczas trwania imprezy na stronie będą pojawiać się recenzje wybranych tytułów. Dziś, na zachętę, tekst przedfestiwalowy. Na pierwszy ogień idzie Studnia, reżyserski debiut Thomasa Hammocka.
Nazwisko twórcy nie mówi zbyt wiele, niemniej wystarczy krótka wycieczka po jego filmowym CV, aby stwierdzić, że człowiek ma pewien potencjał. Jak do tej pory Hammock zajmował się tworzeniem wizualnej strony filmów pracując jako production designer na planach takich produkcji jak tegoroczny Gość Adama Wingarda, Następny jesteś ty (średni, acz wizualnie ciekawy horror o inwazji na domowe zacisze) czy VHS 2 (seria całkiem przyzwoitych, plastycznie interesujących nowelek grozy). Co by nie mówić o scenariuszach czy ogólnych ocenach wymienionych tytułów, należy przyznać, że od strony zdjęć, scenografii oraz wizualnej koncepcji opowieści stały one na solidnym poziomie. Sprawa ma się podobnie, jeśli chodzi o Studnię, czyli pierwszy film, w trakcie którego Hammock zasiadł na krzesełku różniącym się od wędkarskiego jedynie wiadomym napisem na oparciu.
Świat spustoszonej przez suszę Ameryki to doskonała odtrutka na rozbuchane do granic możliwości, młodzieżowe widowiska przedstawiające postapokalipsę jako skrzętnie skonstruowaną, choć wymykającą się spod kontroli grę. W Studni nie ma miejsca na teatralizację życia, ponieważ nikt nie myśli o wielkich przedstawieniach w momencie, gdy wysychają wszystkie rzeki, jeziora oraz tytułowe ujęcia wody. W świecie Hammocka wszystko spowite jest piaskowym pyłem, który brudzi ubrania i wkrada się do każdej szczeliny zrujnowanych i opuszczonych domostw. Znajdująca się na środku pustyni drewniana łódź, przysypany piachem wojskowy samochód czy prowizoryczna pompa wodna tłocząca do słoików ostatnie krople wody potrafią uderzyć bardziej, aniżeli wielkie labirynty i ekscentrycy organizujący życie bezimiennych tłumów. Wszystko to – połączone z klimatyczną muzyką wykonywaną przez Venice Symphony Orchestra oraz nieśpiesznym, ale trzymającym w napięciu klimatem – sprawia, że Studnia szybko zaskarbia sobie przychylność widza.
Sama historia przez większość seansu budowana jest na niedopowiedzeniach. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, dlaczego deszcze nagle przestały spadać na amerykańską ziemię, czy reszta świata boryka się z tym samym problemem. Hammock rzuca nas w bardzo konkretne miejsce i każe czekać. Wkrótce dowiadujemy się, czemu główni bohaterowie co noc z przerażeniem nasłuchują kroków, a przy ich głowach leżą naładowane strzelby i rewolwery. Okazuje się, że zaistniała sytuacja powołała do życia nowych lokalnych bożków, niekoniecznie litościwych.
Studnia to przez większość czasu solidna, minimalistyczna i klimatyczna postapokalipsa uderzająca w tony zbliżone do tych, które zadecydowały niegdyś o sukcesie Drogi McCarthy’ego. Jest brud, jest silna i nieco wyidealizowana więź pomiędzy bohaterami, są również ludzie wygodnie dostosowujący moralność do danej sytuacji. W pewnym momencie Hammock decyduje się jednak na woltę. Nie zdradzę jaką, niemniej mimo tego, że zdecydowanie ożywia ona akcję i sprawia, że na twarzy widza pojawia się uśmiech, nie jestem do końca przekonany co do słuszności tego posunięcia. Z jednej strony fajnie, oryginalnie i na opak, z drugiej nie mogę pozbyć się jednak wrażenia, że jest to scenariuszowe pójście na łatwiznę. Nie zarzut, ale rzecz do przemyślenia.