5 rozbitych kamer
Nie od dziś wiadomo, że Stany Zjednoczone bacznie przyglądają się wydarzeniom mającym miejsce w okolicach zachodniego brzegu Jordanu. Nad chrześcijańską Ziemią Świętą od kilkudziesięciu lat niemal nieustannie wisi fatum kolejnych wybuchających bomb, rozpadających się domów oraz umierających ludzi. Spór Izraela i Palestyny jest zjawiskiem niezwykle złożonym, od dziesięcioleci znajdującym się w niechlubnej czołówce najpoważniejszych konfliktów współczesności.
W amerykańskich mediach problem „żydowsko-arabski” pojawia się dość często. Do dziś pamięta się, że Jasir Arafat był głównym poplecznikiem Saddama Husajna w momencie jego agresji na Kuwejt (przyczynek do rozpoczęcia operacji „Pustynna Burza”), a że z Husajna media uczyniły ucieleśnienie zła wszelakiego, to i Palestyna zaczęła być postrzegana jako przedsionek piekła. W dobie kolejnych spięć pomiędzy USA i Iranem nie sposób zapomnieć o tym, że w 2002 roku izraelscy komandosi przejęli na Morzu Czerwonym broń zmierzającą do palestyńskich bojówek (wartość ładunku 100 milionów dolarów). Zaopatrzeniowcami byli dostawcy irańscy – kolejne z wielu pęknięć na wizerunku Palestyny. W dobie niesłabnącej psychozy dotyczącej terroryzmu, w szczególności tego islamskiego, rysy pogłębiają kolejne ataki zamachowców Hamasu, Dżihadu oraz Hezbollahu. Mówiąc nieco asekuracyjnie – potężne media zachodnie raczej nie przepadają za Palestyną.
Ameryka kocha jednak historie o anonimowych bohaterach, którzy – wbrew zdrowemu rozsądkowi oraz posiadanym środkom – rzucają rękawice pod nogi tych silniejszych. Ta konstrukcja mityczna jest w USA tak silna, że w momencie jej zaistnienia wszelkie inne problemy stają się błahe lub, co najmniej, schodzą na dalszy plan. Tak stało się w przypadku filmu 5 rozbitych kamer duetu Emad Burnat oraz Guy Davidi.
Produkcja jest w zasadzie dokumentem, ponieważ w dużej części składa się z oryginalnych zapisów wykonanych przez Burnata pomiędzy rokiem 2005 a 2010. Operator kamery jest Palestyńczykiem zamieszkującym miasto Bil’in usytuowane w samym centrum tzw. „Zachodniego Brzegu” (obszar, w obrębie którego najczęściej dochodzi do tarć na linii Izrael-Palestyna). Początkowo, cel zakupu kamery jest dość prozaiczny. Burnatowi rodzi się czwarty syn, Gibreel, a ojciec chce zarejestrować jego najmłodsze lata. Szybko okazuje się jednak, że nowy zakup znajdzie inne i mniej bezpieczne zastosowanie.
Traf chciał, że wraz z narodzinami Gibreela w Bil’in rozpoczęły się pokojowe manifestacje mające na celu sprzeciw wobec wznoszenia na terenach palestyńskich tzw. „murów bezpieczeństwa”. Konstrukcje mają w założeniu chronić obywateli Izraela przed atakami ze strony arabskich terrorystów. Kamera Burnata pokazuje, że z perspektywy normalnych ludzi problem wygląda zupełnie inaczej. Nie dość, że mury wznoszone są w takich miejscach, aby na terenie odgrodzonym od terytorium palestyńskiego pozostały nielegalnie wzniesione izraelskie osiedla (tym samych ich statut przynależności do Izraela zostaje niejako bezprawnie zaakceptowany), to konstrukcje powstają na obszarach, które od lat były jedynym źródłem zarobków miejscowych rolników. Tym samym, z perspektywy przeciętnych mieszkańców „strefy buforowej”, Izrael staje się agresorem i oprawcą, który zabija niewinnych ludzi oraz pali niemal święte drzewa oliwne.
A że nikt nie lubi agresorów, którzy zabierają ziemię rolnikom, używają gazu łzawiącego przeciw dzieciom i chronią nieuczciwe interesy facetów w garniturach, to w 5 rozbitych kamerach podział na tych złych i tych dobrych jest dość wyraźny. Dodatkowo uwydatnia go sam pomysł na narrację, która opiera się na zestawieniu kolejnych etapów dorastania małego Gibreela oraz rozwoju instytucji pokojowych strajków. Wyznacznikami poszczególnych etapów są tytułowe „rozbite kamery”, które ulegają zniszczeniu w trakcie izraelskiej pacyfikacji protestów przeciwników muru (rozbita kamera – wyraźny symbol braku zezwolenia na wolność słowa). Kiedy widz obserwuje ludzką stronę życia mieszkańców Bil’in (urodziny syna, niepokój żony Burnata, jego miłość do rodziny), to jeszcze bardziej staje po jednej ze stron konfliktu. Tym bardziej, że po tej drugiej stronie barykady znajdują się jedynie rozkrzyczani właściciele nielegalnych osiedli oraz żołnierze zachowujący się tak, jak maszyny zaprogramowane na rozganianie manifestantów. Momentami trudno nie odnieść wrażenia, że w istocie oglądamy tych stereotypowych, złych i chciwych Żydów, którzy przy pomocy wojska, wykorzystując sytuację polityczną, chcą zagarnąć dla siebie jak najwięcej (kosztem krzywdy innych oczywiście).
Musimy pamiętać jednak o tym, że Emad Burnat jest Palestyńczykiem bezpośrednio dotkniętym poprzez problem muru w Bil’in, dlatego perspektywa z jakiej spogląda na całe wydarzenie jest jak najbardziej zrozumiała. Wydaje się, że to Guy Davidi, czyli człowiek odpowiadający za zebranie materiałów nagranych przez Burnata i stworzenie z nich spójnej narracji, nieco szarżuje w sprawach przemilczenia pewnych kwestii oraz emocjonalnego wpływania na widza. Właśnie dlatego 5 rozbitych kamer jest filmem problematycznym. Z jednej strony to prosta i szczera historia, która wypływa z materiałów nagranych przez Burnata. Brak w niej jakichkolwiek przekłamań, ponieważ opowiada o problemach konkretnych ludzi w konkretnym miejscu. Patrząc jednak na film z nieco szerszej perspektywy nie sposób nie zauważyć tego, jak silnie spłyca on kontekst konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Brak wprowadzenia w genezę chociażby samego muru bezpieczeństwa, brak informacji na temat zamachów terrorystycznych na terenie Izraela, w końcu, brak Izraelczyków, którzy w 5 rozbitych kamerach są jedynie marionetkami, którym przyprawia się odpowiednie „gęby”.
Ameryka się zachwyca, mimo tego, a może właśnie dlatego, że pozytywnymi bohaterami filmu są Palestyńczycy (w końcu, sprzeciw wobec punktowi widzenia prezentowanemu przez media zawsze jest na czasie). Mit bohaterski znów sprawdza się doskonale, bo 5 rozbitych kamer mimo skromnej strony formalnej odnosi sukces i w Sundance, i w nominacjach Akademii, i na Rottentomatoes, czy też IMDB. Niemniej, czy naprawdę jest się czym zachwycać? Fakt, determinacja mieszkańców Bil’in oraz zapał samego Burnata chwytają ze serce i zdecydowanie zasługują na oklaski, lecz czy to one podlegają ocenie widza, czy też sam film, który cierpi na wiele uproszczeń, przemilczeń oraz emocjonalnych szantaży (fundamentalny problem oceny dokumentu)? Ja, jeśli chodzi o 5 rozbitych kamer, pozostaję nieco sceptyczny – fakt, wzruszająca historia, o której warto mówić, ale i opowieść zbyt oderwana od kontekstu, który doprowadził do jej zaistnienia.