Polskie SQUID GAME, czyli po co nam walka Kapeli z Kossakowskim
Można po boomersku zżymać się na upadek obyczajów, gdy widzi się, jak szybko powstają kolejne gale MMA promujące patologiczne bijatyki pożal się Boże gwiazd internetu, niemniej jednak nie tędy droga. To byłby raczej głos wołającego na pustyni, całkowicie pominięty w zgiełku ekstatycznie reagującej widowni, gdy „nasz” zawodnik po raz kolejny obija ryj przeciwnikowi. Tego typu narzekanie jest tym bardziej bezskuteczne, że przecież od setek lat ludzie zachwycają się mordobiciem na śmierć i życie. Abstrahując od samej dyskusji, czy tego rodzaju rekreację – bicie innych po twarzy – można nazwać sportem, skoro z ideą fair play i zasadami uczciwej rywalizacji nie ma to nic wspólnego, gdy jednym ciosem można posłać rywala na tamten świat, przemoc jest na stałe wpisana w DNA homo sapiens. Można współczesnych gladiatorów przyodziać w ekskluzywne bokserki, a wyrzeźbione ciała przyozdobić reklamami-tatuażami, można skupić się na bójce bezdomnych o butelkę piwa, efekt jest ten sam – entuzjazm przy akompaniamencie pękających kości oraz ekstaza na widok wytrysków krwi i rosnących guzów.
Kto chce zapoznać się z niezwykle interesująco przeprowadzoną egzegezą zjawiska patostreamingów i związanej z tym kultury przemocy ufundowanej między innymi na klasowych resentymentach, tego odsyłam do znakomitego tekstu Moniki Borys opublikowanego niedawno na łamach Dwutygodnika. Ja tymczasem wolę skupić się na innym aspekcie całego zamieszania związanego z tą perwersyjną maszynką do zarabiania pieniędzy. Jak to się bowiem dzieje, że oficjalnie brzydzimy się przemocą i przestrzegamy siebie przed jej używaniem, rugujemy jak tylko się da przejawy agresji fizycznej z życia społecznego, a jednocześnie wpadamy w wir kolejnych bijatyk urządzanych przez zdemoralizowanych celebrytów?
O ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć obrońców profesjonalnych walk bokserskich i innego rodzaju sportów walki, bo przecież chcącemu nie dzieje się krzywda, a tak poza tym w zawodach biorą udział wytrenowani zawodowcy, o tyle w przypadku gal Fame MMA i tego typu podobnych nie występują sportowcy z krwi i kości, tylko amatorzy, którzy przed walką trenują po kilka tygodni, po czym od razu wchodzą do oktagonu zrobić sobie krzywdę. Nie ma zatem w tym widowisku niczego ze sportu, jest zwykła naparzanka ku uciesze zgromadzonych ludzi. Co ciekawe, walka Jasia Kapeli z Ziemowitem Kossakowskim nie zaangażowała emocjonalnie li tylko zwykłopolaków, ale także niby inteligenckie kręgi, mocno zdeklarowane politycznie, na co dzień wypowiadające się w poważny sposób na poważne tematy. Skoro jednak „nasz” człowiek bił się z „ich” człowiekiem, to wszelkie pacyfistyczne nastawienia musiały odejść w zapomnienie, a na plan pierwszy wysunęła się prymitywna potrzeba dojechania wroga.
W tekście na temat fenomenu Squid Game pisałem: „Nie ma sensu generalizować, lecz w mainstreamie można dostrzec tendencję polegającą na tym, że mówienie o złym kapitalizmie jest raczej rytualnym składaniem hołdu obiegowym opiniom aniżeli rewolucyjnym gestem. Nie chodzi o to, by kapitalizm obalić, bo wtedy giganci mogliby stracić część wpływów. Chodzi raczej o tworzenie iluzji, że upadek kapitalizmu nie jest wcale niemożliwy, chodzi o podarowanie okazji do snucia snów na jawie o sprawiedliwym systemie. W tym kontekście można mówić o perwersyjnej grze między artystami a widzami. Pierwsi dają okazję do zrealizowania fantazji o rewolucji, drudzy z coraz większą chęcią wchodzą w tego typu narracje, chociaż tak naprawdę twórcy wykorzystują rynkowe narzędzia do pomnażania zysków, zaś u odbiorców nie ma nici łączności między fantazjami a chęcią i potrzebą ich realizowania w rzeczywistości”. Nie wiedziałem, że tak szybko teza z tego tekstu znajdzie odzwierciedlenie w rzeczywistości dzięki walce Jasia Kapeli z Ziemowitem Kossakowskim. Dzięki organizatorom tych patologicznych bijatyk mamy bowiem do czynienia z urzeczywistnieniem kolejnej kapitalistycznej utopii – oto bowiem na ringu spotykają się dwie osoby, by za pomocą pięści wyjaśnić sobie wszelkie spory. Ludzie płacą, aktorzy mordobicia dostają gaże, a przy okazji okładają się pięściami i kopami aż do nieprzytomności.
Czy to nie jest cudowne przeniesienie wizji ze Squid Game na polskie podwórko? Oto postacie zostają wrzucone do okrutnego świata zbudowanego na darwinistycznej teorii, według której przetrwa najsilniejszy, które po walce mogą obwieścić sukces, a przy okazji uniezależnić się finansowo. Co chyba istotniejsze, każda z tego typu patopotyczek okraszona jest całą narracją. W przypadku walki Kapela vs. Kossakowski wątki polityczne przeplatały się z osobistymi wyzwiskami, co ma dla naszego społeczeństwa niebagatelne znaczenie. Nie dość, że okazało się, że trzymanie gardy i zaciśnięte pięści stanowią lepsze argumenty niż słowa, chociażby najprawdziwsze z prawdziwych, to dodatkowo zostało to opakowane w całą narrację o potyczce przeciwnych obozów politycznych. Być może niektórzy nadal traktują tę zabawę tylko jako mordobicie za dużą kasę, ale gdzieś musi się w porach skóry odkładać także opowieść o młodych gniewnych, którzy w imię wyznawanych ideałów chcą wybić szczękę i połamać kończyny przeciwnikowi.
Oznacza to, że w oktagonie doszło do próby wyrównania rachunków i wymierzenia sprawiedliwości. Czyż nie o to też chodzi w koreańskim Squid Game? Uczestnicy walczą na śmierć i życie ku uciesze bogaczy (i widzów Netfliksowej produkcji), by wyrwać się z biedy i zacząć nowe życie z dala od długów. Na razie w Polsce mamy jeszcze do czynienia z walkami dobrze sytuowanych ludzi, którzy na ludzkiej głupocie i potrzebie krwi dorabiają się jeszcze większych pieniędzy, ale niewiele pozostało, by na ringu stanęły np. dzieci przeciwko rodzicom, dwóch bezdomnych walczących o kromkę chleba, ewentualnie poseł Mejza z posłem Trelą.
Przy okazji sobotniego wydarzenia przypomniało mi się wiele produkcji filmowo-telewizyjnych, ewentualnie książek, w których opowiadano o dystopijnych rzeczywistościach i rywalizacji zwykłych ludzi na śmierć i życie ku uciesze gawiedzi – mowa choćby o Igrzyskach śmierci, Wielkim marszu Stephena Kinga albo czwartej części przygód Harry’ego Pottera, gdzie przecież do Turnieju Trójmagicznego, w którym można było zginąć, angażowano młodych czarodziei. W dyskusjach na temat tego typu historii poruszano wątki związane z niesprawiedliwością całego systemu, natomiast finalnie wszystkie rozmowy sprowadzały się do dyskusji – kto wygra, kto umrze, a także komu prywatnie kibicujemy. To tak jak z fantastycznym Truman Show, gdzie niby ostrzegano przed nadciągającym Wielkim Bratem, a tak naprawdę tylko znormalizowano to zjawisko, zważywszy na to, na co obecnie ludzie pozwalają „w obronie bezpieczeństwa”. W każdym razie zdecydowana część współczesnej popkultury, w ramach której niby ostrzegano przed złymi zmianami zachodzącymi na niwie społeczno-technologicznej, tak naprawdę tylko przygotowała widownię do tego typu zmian oraz przyzwyczaiła do myśli, że „jest to nieuchronne”.
Walka Kapeli z Kossakowskim to nic innego jak nasza polska wersja Squid Game – niby gardzimy tym patologicznym zjawiskiem, ale interes musi się kręcić, skoro dochodzi do kolejnych walk. Nie chcemy przemocy, ale kibicujemy osobom, które jej się dopuszczają w imię wymierzenia politycznej sprawiedliwości, a tak naprawdę robią to dla kasy i poklasku. Sobotnia bijatyka to nic innego jak kolejny przejaw schamienia społeczeństwa i potęgującej się znieczulicy na podstawowe wartości. Przyzwyczailiśmy się do przemocy płynącej z ekranu, do wizji świata, w którym można zdradzać i mordować dla gotówki, więc nic dziwnego, że w rzeczywistości nie ruszają nas już takie obrazy. W końcu wszystko już widzieliśmy, nic, co ludzkie, nie jest nam obce.
Między innymi dlatego uważam, że współczesna kultura w swym rdzeniu jest całkowicie demoralizująca. Eksploruje tematy graniczne – związane ze śmiercią i towarzyszącą jej przemocą – ale że robi to w widowiskowy sposób, to nie uczy widzów, lecz jedynie dostarcza rozrywki. Znieczula na te tematy, co skutkuje tym, że stajemy się bezbronni wobec takich wydarzeń jak mordobicie dwóch amatorów. Podchodzimy cynicznie, czasami oglądamy, czasami się od tego dystansujemy, lecz nie potrafimy zareagować na to, że oprócz powstania groźnej sytuacji dla uczestników (np. groźby utraty życia lub zdrowia, do czego już doszło na jednej z tych patologicznych zabaw) na naszych oczach tworzy się prymitywna rzeczywistość, w której przemoc zostaje wprzęgnięta w mechanizm weekendowej rozrywki. To, przed czym ostrzegano w Podziemnym kręgu, stało się nagle perwersyjną przyjemnością, na którą chcemy wydawać pieniądze.
Można także pisać „OK, boomer”, można pisać, że to tylko rozrywka, a prawda jest taka, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej ludzkich sprymityzowanych potrzeb, które w niedalekiej przyszłości na pewno zostaną zmonetyzowane. A wtedy Squid Game nie będzie fikcją, lecz rzeczywistością rodem z najgorszych koszmarów.