HOLLYWOOD znów ZJADA WŁASNY OGON (i dobrze)
Niższa półka #3: Popkultura kołem się toczy
Mam prawie trzydzieści lat. Jestem dzieckiem lat 90., nastolatkiem pierwszej dekady XXI wieku. Widzem wychowanym na Batmanie Tima Burtona, RoboCopie Paula Verhoevena, animowanym Spider-Manie oglądanym w telewizyjnej Dwójce. Wyznawcą Żółwi Ninja i miłośnikiem Gwiezdnych wojen. Pierwsza premiera kinowa, na którą świadomie czekałem, to Mroczne Widmo. Pierwszy film, który przerósł mój kilkuletni umysł, to Matrix. Jestem dzieckiem popkultury, które nigdy z niej nie wyrosło. Jak mógłbym, skoro ta wciąż wraca z tymi samymi mitami, a dziś zatacza kolejne zwariowane koło…
Zobaczcie sami.
Przenieśmy się zatem na chwilę do 2002 roku…
Mam niecałe dziesięć lat (urodziny w listopadzie) i nie mam jeszcze pojęcia, że przyszłość przyniesie nam kolejno Christiana Bale’a i Bena Afflecka w roli Batmana. Wychowałem się na Batmanie Tima Burtona z 1989 roku. Nie mógłbym zliczyć, ile razy widziałem ten film na pirackiej kasecie VHS. Moim Batmanem jest Michael Keaton.
Teraz moje serce skradł jednak inny bohater. W czerwcu odbyła się polska premiera Spider-Mana Sama Raimiego. Filmu, który całkowicie zawładnął moją wyobraźnią i jawił się jako prawdziwy święty Graal przemysłu rozrywkowego. Produkcja bez wad.
Ze Spider-Mana wyszedłem z kina zachwycony nawet jeszcze bardziej niż kilka miesięcy wcześniej z drugiego rozdziału sagi George’a Lucasa – Ataku Klonów, który oglądać mogliśmy w polskich kinach od połowy maja.
Zaledwie tydzień po rodzimej premierze tej odsłony Gwiezdnych wojen do sieci trafiła pierwsza zapowiedź długo wyczekiwanych kontynuacji kultowego już Matriksa. Jest na co czekać.
Wróćmy do dnia bieżącego…
Mam niecałe dwadzieścia dziewięć lat (urodziny wciąż w listopadzie) i w najbliższym czasie na wielkim ekranie mam zobaczyć aż trzech Batmanów. W nowym Batmanie w rolę tytułową wcieli się co prawda Robert Pattinson, ale już we Flashu do ról mają powrócić Ben Affleck i… Micheal Keaton! Po trzydziestu latach przerwy ten niesamowity aktor znów założył kultowy kostium, aby w opartym na podróżach międzywymiarowych widowisku przypomnieć nam, jak kochaliśmy bat-filmy z jego udziałem. Moim Batmanem znów będzie Michael Keaton.
Ale to nie jedyna zabawa multiwersum, która czeka nas w najbliższym czasie. Na podobny zabieg zdecydowali się twórcy filmowego Spider-Mana. W produkcji Spider-Man: Daleko od domu zobaczymy na pewno Alfreda Molinę, który Doktora Octopusa grał już w Spider-Manie 2 Sama Raimiego, ale wciąż powtarzające się plotki mówią o ponownym angażu samego Tobeya Maguire’a, Spider-Mana z serii rozpoczętej filmem z 2002 roku.
W tym czasie na planie serialu o Obi-Wanie Kenobim pracują Ewan McGregor i Hayden Christensen, duet, który pierwszy raz zobaczyć mogliśmy na ekranie w Ataku Klonów.
Tydzień temu zadebiutował zwiastun kolejnej odsłony serii Matrix. Keanu Reeves powróci do roli Neo. Jest na co czekać.
Oczywiście nie jest to nic odkrywczego. Podobnie zestawić pewnie można byłoby lata 80. i wczesne lata dwutysięczne, kiedy to na ekran powracali tacy bohaterowie jak Rocky Balboa, John Rambo czy John McClane. Ale na tym polega właśnie siła popkultury. Stała się mitologią, nawet nową religią. Jako taka trwać będzie wiecznie i wciąż powracać do swoich herosów, do swoich świętych. Teraz akurat obrała kierunki mi najbliższe, bo lata 90. i pierwsza dekada bieżącego wieku coraz mocniej wypychają z nostalgicznego toru święcące tam długo triumfy lata 80. Co niezwykle mnie osobiście cieszy, bo znów czuję się, jakbym miał dziesięć lat.
Dajcie mi tylko jeszcze pełnoprawny sequel Maski z Jimem Carreyem i Cameron Diaz powracającymi do ról!