Gdy patrzysz na Jamesa Hunta, on spogląda również na Ciebie
Mam teorię, dlaczego kobiety lubią kierowców wyścigowych. Nie dlatego, że szanują to, co robimy: jeżdżenie w kółko po jakichś okrągłych torach. Są raczej zdania, że to żałosne – i prawdopodobnie mają rację. Chodzi o naszą bliskość śmierci. Widzicie, im bliżej jesteście śmierci tym bardziej żywi się czujecie. Tym bardziej żywi jesteście. A one to w was widzą. One to w was czują.
Nazywam się Jerzy Babarowski. Mój ojciec był pracownikiem naukowym, moja matka – nauczycielką. Rodzeństwa brak. A ja? A ja robię to. Piszę. Czasem lepiej, czasem gorzej. Czasem wymyślam swoje rzeczy, innym razem zrzynam scenariusz Petera Morgana do “Rush”.
To wspaniały sposób na życie – zwłaszcza jeśli akurat niczego nie zrzynam – i im dłużej żyję tym bardziej sobie zdaję sprawę, że jedyny. Język daje coś, co muzyka, komiks, teatr czy kino – sztuki służebne, adaptatorskie – oferują jedynie cząstkowo. Bo pokazują kawałki życia, cząsteczki. Urywki. Głębia analizy, stopień wglądu, dar refleksji są w nich zaburzone, przesączone przez specyfikę danego medium – szczegół jest w nich to nazbyt wysunięty na czoło, bez szerszej perspektywy, to nie ma go w ogóle. Niemożliwe jest pokazanie całości, takiej jaka jest – trzeba się ratować aluzjami, metaforami, niedopowiedzeniami.
Język jest czysty. To tylko litery na jakimś tle. Nieskażone żadnym innym medium, niezanieczyszczone wpływami z zewnątrz. Stałe w niezmienności, niewinne w bezruchu, spokojne w pozycji na stronie, dumne w nieskończonej pewności istnienia. I może was to dziwi, może was dziwią takie słowa na stronie poświęconej kinu, na pewno, myślicie, że to w jakimś sensie bluźnierstwo, obraza kina, obraza obrazów, tak, wiem, tak myślicie, prawda, ale jak jest, jak tak naprawdę jest, że jednak my tu piszemy o filmach, a nie robimy filmy o filmach, prawda, prawda…?… bo tylko tak się je da zdefiniować, tylko tak da się zamknąć istnienie, w słowach, zdaniach, doskonale zamkniętych, chłonnych, giętkich, czy dramat w głowie czy wielka bitwa, wszystko wszystko tylko od wyobraźni autora zależy a kino to co tylko to co się rusza co widać a przecież nie wszystko widać dużo jest ukryte schowane język litery zdania język litery zdania…
Kogo ja oszukuję?
Poszedłem niedawno do jednego kina i w tym kinie usłyszałem zacytowany w leadzie fragment. Zimno, które mnie objęło było wystarczająco silne, bym się musiał z niego otrząsnąć, ale nie dość, by nie mogła go uśmierzyć muzyka Hansa Zimmera w tle. Myślimy w kinie, o różnych rzeczach, wspominamy i wtedy właśnie wspomnienie zaczęło pukać do mych drzwi. Zdało mi się, że będę się musiał wysilić, by je przyciągnąć, ale ku memu zdziwieniu otworzyło drzwi i podeszło samo.
Pamiętam Cię. Byłaś niska i miałaś blond włosy. Pretensjonalna i niewinna, tak wyniosła i krucha, że mógłbym Cię unieść na małym palcu, a lekka bryza zwiałaby Cię w mig. Przez półtora roku gadaliśmy tylko przez internet, bo byłaś daleko. Stąd właśnie pamiętam, jak wyglądasz – oglądałem zdjęcia setki razy. Miałaś wszystko, co mogło uczynić Cię drugą Marilyn Monroe, ale dla mnie byłaś czymś więcej. Reprezentowałaś to wszystko, czego nigdy nie mogłem mieć. Dlatego Cię kochałem. Mimo, że przez cały ten czas odbierałem Cię tylko przez literki w necie i głos w telefonie. Ale gdy się w końcu spotkaliśmy uświadomiłem sobie tylko to, co przez cały ten czas było dla mnie oczywiste: że się nie myliłem i że naprawdę jesteś tym wszystkim, czym myślałem, że byłaś.
Kochałem Cię mocniej niż to mogłem wyrazić, nie było rzeczy, której nie mógłbym dla Ciebie zrobić. Nie ma nikogo, kto zna mnie i tę historię i twierdzi, że mogłem czuć do Ciebie coś więcej niż czułem wtedy. Kochałem Cię tak mocno, jak możliwe jest kochanie kogokolwiek.
A jednak wolałaś kogoś innego. A po jakimś czasie nie chciałaś mnie już nawet znać i mieć ze mną cokolwiek wspólnego. Wolałaś kogoś silniejszego, bardziej witalnego. Bliższego śmierci.
Chodzi o naszą bliskość śmierci. Dlaczego, James? Dlaczego śmierci? Wytłumacz mi. Mówisz: widzicie, im bliżej jesteście śmierci tym bardziej żywi się czujecie. Ale co fajnego jest w byciu z facetem, który czuje się żywy, skoro lada moment może zginąć?
By być blisko śmierci trzeba się wpierw w jej pobliże dostać. A tego rejonu za darmo nie rozdają. Ten, kto tam startuje musi żyć radykalnie, skrajnościami, przewalając się z jednego ekstremum w drugie. Wieczna zmienność, zero bierności. Kino, nie literatura. Właśnie.
Kino, nie literatura.
Większość ludzi prowadzi jednolite, skondensowane życia. Sinusoida zmian ich życiorysów jest dość niewielka. Tylko, że to jest właśnie pułapka. Tu cię mają. Chodzi o to, żeby ciągle zmieniać piętra. Czy tak, zgadłem? To właśnie masz na myśli? Szczyty i doły, bez średniości?
Ale taki by chciał być każdy, więc w drodze tam trzeba się rozpychać, popychać, podstawiać nogi, oszukiwać. Pokonać słabszych od siebie. I zanim się obejrzysz już nie jesteś taki, jak wcześniej, straciłeś całą niewinność i dobroć, jaką kiedyś miałeś. Tylko siła i witalność ci została, nic więcej.
One to w was czują. Naprawdę? Czyli to wszystko, tyle wystarczy? Po prostu ślepa siła i instynkt? A co z resztą? Co z tym, co stoi za tą siłą, za tą witalnością? Mówisz, że nic nie musi? Może tam nic nie być? Wystarczy sama energia?
Ale ja się nie zgadzam. Ja się przeciwko temu, z całym szacunkiem, buntuję i ja to odrzucam. To jest niesprawiedliwe i to jest niszczące.
Są raczej zdania, że to żałosne i prawdopodobnie mają rację. Bo widzisz, James, oglądam ten film i wcale cię nie lubię. I im dłużej go oglądam tym bardziej cię nie lubię. Jesteś arogancki. Płaski. Egoistyczny. Ordynarny. Nie szanujesz innych. Nie masz własnych zainteresowań. Nie potrafisz na nic głębiej spojrzeć i wystarcza ci sama powierzchnia wszystkiego, z czym się stykasz. W sumie, to jesteś całkiem głupi i pusty. A jeśli mam być szczery, to całe twoje życie jest puste. Nic tak naprawdę nie osiągnąłeś. Nic nie zmieniłeś na świecie, nikogo nie uratowałeś ani nikomu nie pomogłeś. Całe życie jeździłeś jakimiś idiotycznymi kolorowymi samochodami w kółko. Po prostu wszystkich oszukałeś nadając temu głębszy wymiar i pozwalając by zarządziło to twoim życiem.
A jednak zaliczałeś najpiękniejsze kobiety świata – pęczkami, tabunami, każdego dnia po wielokroć, za każdym razem inną. Zawsze wszystkich lubiłeś i wszyscy lubili ciebie. Nawet producenci filmu o twoim pojedynku z Nikim Laudą ulegli twemu urokowi wyraźnie silniej eksponując na plakatach twarz aktora grającego właśnie ciebie, a nie Nikiego, i konstruując sam film z większą troską o twoją postać, a nie twojego rywala.
Wybacz więc, że przywłaszczam linijki napisane przez scenarzystę tego filmu sobie. Christopher Hitchens powiedział, że za każdym razem, gdy ktoś kopiuje język, zwroty czy styl już raz przez kogoś użyte ponosi śmierć, literacką śmierć. Ale jakże mógłbym ich nie kopiować? Jakże mógłbym nie chcieć wpleść słów o kimś takim jak ty w swoją własną biografię? Czy jakikolwiek mężczyzna by nie chciał?
A Niki?
Biedny Niki. Na nim jednym się to najbardziej odbijało, prawda? Musiał przeżywać każde upokorzenie, jakie mu zadałeś, każde poniżenie, jakiemu go poddałeś. Musiał spalać to wszystko w płonącym zimnym srebrem świeżo wypolerowanego silnika ogniu swojego umysłu, musiał przetworzyć, przerzuć i wyrzucić z siebie całą chemię, jaką w niego wpompowałeś, drżąc z frustracji i niepewności, chcąc się na ciebie rzucić i rozerwać, wykończyć, zniszczyć, wykrzywiając z zazdrości szczurzą twarz… ale mógł tylko patrzeć i próbować wygrać z tobą na torze. I w końcu nawet to mu się nie udało.
Robisz pośmiewisko ze wszystkiego, czego nas uczono. Szydzisz z wrażliwości, gardzisz współczuciem, ośmieszasz dobre maniery, nabijasz się z intelektualistów i ich wiecznego jęczenia, filozofowania, użalania się nad sobą. Jest w tobie tylko siła i zimna, ostra jak sopel lodu wola do działania. Ale nie każdy jest taki jak ty. Nie każdy to potrafi. Czy tak to ma wyglądać? Czy nie ma dla nas nadziei?
Ale to chyba jedynie naturalny porządek rzeczy, bo najwspanialsze, najbardziej fascynujące kobiety, jakie spotkałem w życiu też takie są. Jak shot whiskey w ciemnej nocy tuż przed brzaskiem, jak widok na rozświetlone wieżowce z “Love Theme” Vangelisa w tle, jak spływ pierwszej kropli po spragnionym wody liściu, jak utkwiona w cieniu sylwetka tańcząca do “Archangel” Buriala. Nie ma tu miejsca na inteligencję, zainteresowania, w ogóle na myślenie. Biologia. Chemia. Zagadkowość, ukryta w cieniu odruchów i instynktów, przesiąknięta spontanicznością. Wyższa szkoła jazdy.
Oglądałem kiedyś materiały zza kulis produkcji “Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”. W tych materiałach John Milius opowiadał jak on i wszyscy jego kumple jak jeden mąż zakochali się wtedy w Claudi Cardinale. Powiedział, że jej postać to dziwka o złotym sercu, a każdy mężczyzna chciałby taką mieć. Dziwkę o złotym sercu.
Ale jakże trudno jest sprawić by taka na ciebie spojrzała i nie stracić przy tym swojej duszy.
Szczęśliwego Nowego Roku.