FILMOWY LONDYN #1. O „filmówce” w UK, czyli dlaczego podjąłem się tego wyzwania
Prowadzę ostatnio wiele rozmów, wywiadów. Lubię, sprawia mi to przyjemność prawdopodobnie większą niż pisanie recenzji na temat nadchodzących nowości itp. Ogólnie jakoś tak zakochałem się w tym kinie. No i w maju pisałem ten tandetny egzamin dojrzałości, tzw. maturę – tak, jestem rocznik ’00 i nie wstydzę się tego! To czas, kiedy człowiek zaczyna odkrywać siebie. Nie mówię o dojrzewaniu, czy zmianach hormonalnych, to zostawmy lekarzom, różnym fanatykom anatomii. Pewnie każdy z was to przeżywał, przecież był to okres, który „zbudował” wasze osobowości na resztę życia. Moją pewnie też sklecił, w końcu za chwilę wyląduje w samym centrum Londynu na tamtejszych studiach filmowych!
Wzmianka o wywiadach to nie żadna przechwałka, będzie akurat ważna w tej całej krótkiej opowieści, przynajmniej w tym akapicie. W ciągu ostatnich kilku miesięcy przeprowadziłem parę wywiadów, z czego (subiektywnie) trzy naprawdę kształcące rozmowy. Każda z nich, koniec końców, przechodziła na temat filmoznawstwa w Polsce. Pierwsza była z Michałem Oleszczykiem – no cóż, nie wypowiadał się o tym kierunku pozytywnie, z tego, co pamiętam, wręcz zachęcał do studiowania za granicą. Następnie po jakimś czasie pogadaliśmy z Kubą Koiszem, którego kojarzyć możecie rzecz jasna z naszego Film.org.pl i który bezceremonialnie skrytykował polskie filmoznawstwo (fakt faktem, że mu się trochę nie dziwię, te studia są u nas i słabe, i zasadniczo niepotrzebne). Poza tym parę tygodni temu przeprowadziłem bardzo pouczającą rozmowę z Łukaszem Maciejewskim, który także miał co nieco do powiedzenia o tym kierunku i… w żadnym wypadku nie były to pochlebstwa. Takie opinie dają do myślenia. To są tak zwane impulsy, które pozwalają człowiekowi zrozumieć, nie kluczyć w złych miejscach, a wybrać poprawnie – tym „dobrym miejscem” okazał się Londyn. Dlaczego?
Powodów jest dosłownie kilka, wydaje mi się, że powinny być one dosyć klarowne i zrozumiałe. Najpierw trywialna kwestia, prestiż i wszystkie te rankingi, ostatecznie respektowane, są one bardzo ważne i dają jakieś szersze spojrzenie na temat studiów. Gdy polskie uczelnie stoją naprawdę nisko, tak te w Anglii są w tzw. topie. Co więcej, londyńskie szkoły należą do tak zwanej „ligi bluszczowej”, czyli wchodzą w skład najlepszych z najlepszych. Idąc tak za poszlakami, niczym puławski Sherlock Holmes, zacząłem odkrywać coraz to nowsze uniwersytety, pociągające, zapraszające do siebie i oferujące naprawdę wiele dobrego. Wybrałem „Film Studies”, ponieważ jest to coś w rodzaju filmoznawstwa, ale okraszonego o większą ilość „filmowych gałęzi”, co po prostu pozwala nauczyć się o kinematografii więcej niż typowe filmoznawstwo. Do tego ciągłe wsparcie bardzo świadomych rodziców, najbliższych mi osób, a także innego krytyka filmowego, Wiesława Kota (nie boję się nazwać go mentorem), który powiedział mi wprost – „Janku, uciekaj stąd, gdzie pieprz rośnie!”.
Następnie przeszedłem w etap researchu związanego z typowymi dla kierunku programami, gdyż każda z uczelni posiada zupełnie inny, odmienny program. Mało która w ogóle zajmuje się pisaniem i teorią filmową, na których zależało mi najbardziej, więc te od razu leciały do kosza. Po wielu dniach zostały dwie (internetowa aplikacja na studia w Anglii – UCAS – zezwala na wybór max dwóch uczelni; są to „first choice”, czyli pierwszy wybór, a także „insurance choice”, czyli coś w rodzaju drugiej szansy, jeśli nie spełnimy warunków przyjęć na tę pierwszą) – na nie złożyłem papiery, w których skład wchodzą: przewidywalne wyniki matur, papier o nazwie „personal statement” (brytyjskie CV) oraz opinia nauczyciela/mentora, która dopełniała całą aplikację. Zrobienie tego wszystkiego w sposób jak najlepszy zajęło naprawdę wiele miesięcy, do tego dochodził maturalny stres i wiele innych przeszkód, niezależnych czynników, ale – o dziwo – udało się; najpierw zostałem zaakceptowany na obie uczelnie, potem spełniłem warunki, by dostać się na tę pierwszą, wymarzoną.
King’s College London należy do wspominanej „ligi bluszczowej” i aktualnie zajmuje 33 miejsce na świecie, dlatego można od niej trochę oczekiwać. Skąd wybór KCL? Z powodu przemyślanego, trzyletniego programu, a miałem okazję zapoznać się z nim rok temu na dniach otwartych. To chyba był właśnie ten moment, ten dzień łażenia po uczelni z mentorką Natalią, który przesądził o wszystkim. Magiczne opowieści o zajęciach, wciąż uśmiechnięci studenci chcący uczyć się na całego, atmosfera komfortu i pełnego luzu – wierzcie mi, takiego obrazu u nas nie znajdziecie. Cudowna chwila, wtedy trwająca naprawdę krótko, ale mam nadzieję, że niedługo to się zmieni i sam będę mógł być częścią tego wszystkiego. Łapcie poniżej skrót całego programu nauczania na „Film Studies”:
Kształcenie się na TAKIEJ uczelni w TAK WSPANIAŁYM miejscu, jakim jest Londyn, traktuję jako ogromną szansę i chcę z niej skorzystać. W ciągu najbliższych miesięcy pojawiać się tu będą teksty, w których postaram się podzielić tym doświadczeniem, przedstawić angielskie zapatrywanie się na kino, ich subiektywne zdania, filmowe metody pracy, kompletnie inną mentalność, jeśli chodzi o odbieranie dziedziny związanej z kinematografią, jak również może przekonać kogoś, by podjął się tego wyzwania tak jak ja. Ten felieton potraktujcie jako wprowadzenie, przedstawienie mojej sytuacji, by mniej więcej wiedzieć, o co w tym całym cyklu chodzi.
„Studiowanie w Anglii” brzmi atrakcyjnie, ale za tym hasłem stoi rzesza osób, która wspierała mnie w tym dążeniu lub doprowadziła do wymaganych, maturalnych wyników. Niech cykl „Filmowy Londyn” będzie moją odpowiedzią na otrzymaną pomoc, swoistym spłaceniem długu. Bo ja się chcę tą wiedzą i doświadczeniem podzielić, nie traktuję tego jako „wyjątkową szansę”, której będę skrycie pilnował. Mam nadzieję, że wyjdziecie mądrzejsi po przeczytaniu tych tekstów, a także zaciekawieni londyńską otoczką. Do zobaczenia.