search
REKLAMA
Felietony

DYLEMAT SPOŁECZNY, czyli o tym, jak klikanie uzależnia

Jakub Piwoński

19 września 2020

REKLAMA

Swego czasu, gdy pisałem o najlepszych filmach podejmujących tematykę sztucznej inteligencji, w tytule artykułu zasugerowałem prowokująco, że są to filmy, po których seansie będziemy chcieli odłożyć na bok smartfona. Oczywiście, w komentarzach pod tekstem pojawiły się uszczypliwości w postaci stwierdzeń, że mimo znajomości wymienionych w zestawieniu produkcji nadal nie chce się odłożyć swojej komórki lub też że filmowa sztuczna inteligencja przecież niewiele ma wspólnego ze smartfonami. A ja się będę nadal upierał, że ma wspólnego bardzo wiele. Skupiam się tu rzecz jasna na sferze zagrożeń płynących z nieodpowiedzialnego i nieetycznego rozwoju technologii. Film dokumentalny Dylemat społeczny mnie w tym przekonaniu utwierdził.

Nowy film dokumentalny produkcji Netflixa, autorstwa Jeffa Orlowskiego, to jeden z tych tytułów, który pomimo tego, iż wykłada rzeczy oczywiste, robi to w nader interesujący sposób. Ile to już słyszeliśmy tekstów o tym, że Facebook, Google, Twitter, Instagram i inne medialne narzędzia, które od lat skutecznie zagarniają naszą codzienną uwagę, to tak naprawdę perfekcyjnie zaprojektowane narzędzia wywierania wpływu? Wzroku oderwać się nie da od ekranu smartfona, ogłupia nas, stajemy się bierni i zamknięci, szukając w telefonie informacji, rozrywki i społecznej aprobaty. Od mediów społecznościowych da się uzależnić jak od alkoholu, bo dostarczają nam wiele „zdrowych” haustów najbardziej pożądanego uczucia we wspólnocie – akceptacji. Nie da się zatem przejść obojętnie obok sygnału o kolejnym, szalenie istotnym powiadomieniu – może ktoś po drugiej stronie właśnie daje nam do zrozumienia, że nasze zdjęcie lub nasza myśl są fajne?

Wiecie, co stoi za tytułem Czarnego lustra? Tak, dobrze podejrzewacie. Twórcy tego popularnego i, co najważniejszego, mądrego serialu science fiction dali do zrozumienia wprost, że wielka rewolucja technologiczna, tak demonicznie nakreślana w wielu wizjach SF, dzieje się na dobrą sprawę już teraz, na naszych oczach. Właśnie za sprawą naszego nieustannego wpatrywania się w czarny ekran smartfona, stanowiący swoiste lustro naszych pragnień. Szukamy w nim nadziei, wytchnienia, chwili relaksu, zapominając, że jest on w stanie dostarczyć nam jedynie substytutu tych wartości. To, że ktoś klika „lubię to” pod twoim postem, nie znaczy, że zdołałby to wyznać w „realu” – to proste, wszyscy zdają się o tym wiedzieć, ale jednocześnie wszyscy się na tę iluzję aprobaty wciąż świadomie nabierają.

Szczerze powiedziawszy, ja sam także się nabieram. Jako redaktor tego portalu łapię się na tym, że częstokroć zależy mi na tym, by moje teksty się podobały. Recenzja, artykuł czy felieton są co prawda autorskimi utworami, które w pierwszej kolejności powinny zadowalać ich autora. Ale poklask publiki jest w tej zabawie kluczowy. Wie się wówczas, że sztuka się spodobała, że trafiła w czuły punkt, że zdołała sięgnąć do naszych emocji. Pracuję także jako marketingowiec, którego jednymi z narzędzi pracy są media społecznościowe. I chociaż w postach przeze mnie pisanych nie ma tyle interesu własnego, co firmy, którą reprezentuję, to jednak zależy mi na tym, by ten uniesiony kciuk bądź serduszko pod efektem mojej pracy się znalazły. I cóż, jestem świadom, że Zuckerberg i jemu podobni stworzyli w ten sposób genialne narzędzie do manipulacji. I są tego świadomi bohaterowie filmu Netflixa, którzy niczym na spowiedzi opowiadają o największych grzechach internetowych potentatów.

Na czym więc polega tytułowy Dylemat społeczny? Ano na tym, że pomimo faktu, że media społecznościowe i szeroko pojęty Internet przyczyniły się do tego, iż na świecie wiele spraw zaczęło działać lepiej – bo dajmy na to zbiórka na nieuleczalnie chorego Jasia zamiast wielu lat może trwać teraz dni – to jednak jest też równie wiele rzeczy, których etyka jest już o wiele bardziej względna. Niejeden już o tym mówił głośno. Swego czasu czytałem Wojciecha Orlińskiego i jego „Internet. Czas się bać”, gdzie również roztoczono bardzo negatywną wizję sieci jako miejsca, które jedyne, co robi, to kolekcjonuje nasze dane, analizuje nasze zachowania i buduje na podstawie tego algorytmy i inne cuda. Generalnie nie przepadam za treściami mającymi wywołać we mnie ujemny stosunek do czegoś, co na co dzień wydaje mi się bardziej pomagać niż szkodzić, ale w tym wypadku trudno się nie zgodzić.

Cały problem zdaje się rozbijać o postępującą polaryzację nastrojów. Media społecznościowe i szeroko pojęty Internet, poprzez doskonałą znajomość naszych profili psychologicznych, dostarczają nam treści, które chcemy czytać, które nas interesują, wszystkiego tego, czego pragniemy. OK, tylko cały myk w tym, że jeśli myślowo błądzisz, to będzie ci trudno to samodzielnie zweryfikować, gdyż Google na pierwszym miejscu ustawi ci stronę, która mówi o płaskiej ziemi. Jeśli dobrze się postarasz, zawsze będziesz utwierdzany we własnym przekonaniu. Stąd, moi drodzy, prosta droga do głębokich społecznych podziałów, widocznych dziś w społeczeństwie. W Internecie trwa nieustanna batalia pomiędzy tymi, którzy zachowują poprawność polityczną, a tymi, którzy mówią wprost, pomiędzy zwolennikami teorii spiskowych a ludźmi rozsądku, pomiędzy lewakami i prawakami itd. Wszystko jest czarne i białe, do ciebie należy wybór, a Internet cię w tym wyborze umocni.

Powiedzieć, że trzymane przez nas w ręku czarne lustro to zabawka przyszłego cywilizacyjnego upadku, to rzecz jasna nadużycie. Ale jeśli zdołamy zrozumieć, że nasilone ostatnimi czasy podziały w kulturze nie wzięły się znikąd, jeśli zdołamy zrozumieć, że pogoń za klikiem i fake news to rak naszych czasów, jeśli zdołamy zrozumieć, że nasze dzieci zamiast budować prawdziwe relacje tracą swój codzienny czas na trwanie w iluzji tych relacji, wówczas może dotrze do nas także, że o wiele zdrowiej będzie, jeśli od czasu do czasu świadomie odłożymy smartfona w cholerę. Tej umiejętności sobie i wam szczerze życzę.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA