Czy HAWKEYE obroni honor MARVELA na małym ekranie?
Niższa półka #13: Czy Hawkeye obroni honor Marvela na małym ekranie?
W środę premierę miały dwa pierwsze odcinki ostatniego w tym roku serialu Kinowego Uniwersum Marvela. Chciałbym powiedzieć, że był to udany dla Marvel Studios rok na platformie streamingowej Disneya, ale niestety zrobić tego nie mogę. Czy zatem najnowsza produkcja – sześciodocinkowy Hawkeye – jest w stanie obronić honor Marvela na małym ekranie?
Zacznijmy od samego początku. To właśnie bieżący rok otworzyliśmy ekspansją królestwa Kevina Feige’ego na mały ekran platformy Disney+. Otwierającym nowy rozdział w tym uniwersum (a przy tym tzw. czwartą fazę) serialem było WandaVision z Elizabeth Olsen i Paulem Bettanym w rolach tytułowych. Serial świeży, wciągający, oryginalny, tak samo zabawny, co poruszający. Mimo kilku potknięć w dość miejscami drętwym finale absolutny sukces studia i w moim odczuciu jeden z najlepszych tytułów Marvel Studios. Widziałem wtedy w małoekranowych przygodach ukochanych herosów świetlaną przyszłość tego świata.
Niestety, mój entuzjazm ostudziły dwa kolejne seriale Marvela – The Falcon and The Winter Soldier oraz Loki. Chociaż wiem, że jestem w tym aspekcie raczej mniejszością, to oba wywróciły się moim zdaniem na podobnych aspektach – pozornie tylko rozwijały ten świat, nie angażowały, opierały się na ogranych elementach obowiązkowych Marvela (jak specyficzny, nie zawsze trafiony humor), w centrum stawiały postaci, które – jak się okazuje – nie bez powodu w filmach stanowiły co najwyżej drugi plan. Chociaż wiem, że recenzent powinien unikać tego typu stwierdzeń, to jedynym słowem, które mi przychodzi do głowy, kiedy myślę o Falconie i Lokim, to: N U D A.
Zbrodni dopełniło animowane What if…?, czyli przeniesiony z komiksu koncept alternatywnych rzeczywistości, gdzie np. to Peggy Carter, a nie Steve Rogers zostaje superżołnierzem. I właśnie pomysł wyjściowy okazał się kompletnym niewypałem. Serial ślizga się po uwielbianym przez widzów uniwersum i nieco przewrotnie, biorąc pod uwagę, że bierze na tapet tak mocno rozwijany w najnowszych tytułach studia motyw multiwersum, nie mówi o nim nic nowego.
A jak na tym tle – oczywiście dopiero po dwóch odcinkach, które mogliśmy obejrzeć (1/3 całości) – wypada Hawkeye?
Trzydziesty pierwszy (przyznaję, że uwielbiam te imponujące wyliczanki) tytuł Kinowego Uniwersum Marvela opowiada, jak wskazuje sam tytuł, dalsze losy Clinta Bartona, Hawkeye’a, po wydarzeniach z filmu Avengers: Koniec gry. Równolegle poznajemy też historię Kate Bishop, młodej dziewczyny, która jako świadek bitwy o Nowy Jork zapatrzona jest w Clinta i sama stara się być najlepszym łucznikiem na świecie. Seria niefortunnych zdarzeń doprowadza już w pierwszym odcinku do spotkania Clinta i Kate. Co dalej? O tym przekonać musicie się sami.
Ode mnie za to dowiecie się, że na pewno warto po najnowszy serial Marvela sięgnąć. Bardzo lubię tę uliczną część uniwersum i chętnie widziałbym jak najwięcej tych bardziej przyziemnych produkcji, a taką bez wątpienia jest Hawkeye. To historia oparta na relacjach, rodzinie, nowojorskim podziemiu. Wszystko to podlane klimatycznym i przywołującym na myśl takie klasyki jak Szklana pułapka czy Zabójcza broń sosem świąt Bożego Narodzenia. W dwóch pierwszych odcinkach zagrało absolutnie wszystko: humor, sceny akcji, rewelacyjna obsada, której pierwszy plan – oprócz oczywiście Jeremy’ego Rennera – stanowi wspaniała Hailee Steinfeld (jako Kate Bishop), a dalej Vera Fermiga, znany z doskonałej roli w Better Call Saul Tony Dalton oraz o c z y w i ś c i e nasz przepiękny rodak – Piotr Adamczyk. W kolejnych odcinkach zobaczyć mamy też kochaną Florence Pugh. No i – uwaga! – jednym z głównych bohaterów jest jednooki piesek. Powtarzam, jednooki piesek.
Mam szczerą nadzieję, że serialowy Hawkeye do końca utrzyma poziom zaprezentowany w dwóch pierwszych odcinkach i tym samym Marvelowi uda się zamknąć ten debiutancki dla niego na małym ekranie rok z klasą nie mniejszą od tej, którą ją otworzył.
***
Ach, uprzedzając pytania: pan Adamczyk ma kilka scen, mówi po angielsku, mówi po polsku, towarzyszył na planie i Jeremy’emu Rennerowi, i Hailee Steinfeld, poznał tam też samego Kevina Feige’ego i ogólnie w imponującym dresie reprezentuje godnie Polskę w największej współczesnej marce rozrywkowej!