W hołdzie mistrzom #1 – Szum odwiecznych fal
UWAGA! Wpis zdradza zakończenie filmów: Słodkie życie, La Strada, Barton Fink.
Normal
0
21
false
false
false
PL
X-NONE
X-NONE
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;}
Przyjrzyjmy się finałowej scenie Słodkiego życia Federica Felliniego. Marcello (w tej roli Marcello Mastroianni) przygląda się ze znudzeniem, jak rozbawione towarzystwo wywleka na plażę „morskiego potwora”. Zmęczony całonocną libacją siada na piasku, by po chwili dostrzec swojego „anioła z umbryjskich witraży”. Dziewczyna woła go, próbuje przekrzyczeć fale i pokazać mu coś na migi. Marcello nie jest w stanie jej zrozumieć. Szum morza zagłusza każde słowo. Co to wszystko może oznaczać?
Scena jest dość zagadkowa, ale jeśli się nad nią głębiej zastanowić i odnieść ją do kontekstu całości, można łatwo rozszyfrować jej symbolikę. Zacznijmy od samego miejsca akcji. Plaża. Morze. Sceneria jakże typowa dla filmów włoskiego maga ekranu. Jeśli prześledzimy historię tego morskiego motywu w twórczości Felliniego, dojdziemy do wniosku, że kojarzyć go należy ze swego rodzaju szansą odrodzenia i odkupienia win. Szansą na radykalne zmiany. Morze jest u reżysera granicą między tym, co materialne i doczesne, a tym, co duchowe, czasem urojone, wymarzone, słowem – idealne. Przypomnijmy sobie zgorzkniałego Zampanò z osławionej La Strady, który przebaczenia za zniszczenie wrażliwej Gelsominy szuka właśnie na brzegu morza. W ostatniej scenie filmu pada na kolana i po raz pierwszy w życiu płacze jak dziecko, powierzając się nieznanym dotąd siłom. Tytułowi wałkonie z filmu z 1953 r. marzą i snują ambitne plany, jednak nie potrafią wydostać się z małego miasteczka. Pozostają w sferze marzeń.
W La Dolce Vita Fellini zdaje się stawiać niepokojącą diagnozę – ta morska granica między niebem a ziemią jest nie do przejścia dla nas, śmiertelników. Pozostajemy głusi na głos Boga, Absolutu, aniołów. Mniejsza o nazwę. Chodzi o głos, który nie pochodzi z tego świata, a jednocześnie jest głosem wewnętrznym, który rozbrzmiewa w każdym z nas.
Kim jest tajemnicza dziewczyna, która symbolizuje ów głos w omawianej scenie? Główny bohater w pewnym momencie poznaje ją w nadmorskiej restauracji. Próbuje tam pisać, choć wcale mu to nie wychodzi. Jest rozproszony i skołowany. Drażnią go rozmowy telefoniczne i muzyka płynąca z gramofonu. Wtedy poznaje tę młodą dziewczynę o anielskich rysach, a rozmowa z nią działa kojąco na jego zszargane nerwy. Marcello jest podrzędnym dziennikarzem, choć chciałby zostać kimś więcej. Niestety utknął w ziemskiej pułapce hedonizmu. Dziewczyna z plaży jest jego ostatnią nadzieją. Jest ostatnią wysłanniczką ów świata, który główny bohater ostatecznie odrzuci. Nie do końca świadomie i nie bez walki. Marcello bowiem wydaje się nie rozumieć wagi swojej ostatecznej decyzji. Stara się rozszyfrować słowa swojego anioła. Walczy przez chwilę z szumem fal, lecz ostatecznie kapituluje i opuszcza plażę wraz z towarzyszami zabaw. Marcello wybiera uciechy materialnego świata, choć jego decyzja wydaje się być przez Felliniego rozgrzeszona. Dziewczyna, z pobłażliwym uśmiechem na ustach, odprowadza bohatera wzrokiem zupełnie jakby nie spodziewała się po nim niczego innego. Fellini jak zwykle nie ocenia. Zadaje tylko pytania, na które warto sobie odpowiedzieć.
Zastanawiająca jest również funkcja monstrum, wyłowionego przez przyjaciół Marcella. Najpewniej symbolizuje ono dekadencję i moralny upadek współczesnego świata.
Finałowa scena Słodkiego życia została zacytowana w 1991 r. w filmie Joela i Ethana Coenów – Barton Fink. Dzieło braci opowiada o pisarzu, który sprzedaje duszę diabłu i staje się więźniem Hollywood. Barton Fink (John Turturro) jest artystą totalnym, modernistycznym. Praca dla przemysłu filmowego z czasem zmienia go w podrzędnego wyrobnika, który sprzedaje wszystkie wyznawane dotąd wartości i szczerość, płynącą z prawdziwej sztuki, za garść srebrników. W scenie zamykającej film Barton Fink przechadza się po plaży. Spotyka dziewczynę, której pierwsze słowa – „Piękny dzień” – zostają zagłuszone przez morskie fale. W pewnym momencie bohater zauważa, że cała scena przypomina tę z obrazka, który wisi nad biurkiem w jego hotelowym pokoju (hotel w filmie symbolizuje piekło). Ten właśnie obrazek pełnił w filmie funkcję lejtmotivu i był dla bohatera oknem na piękno – formą ucieczki od wrogiej rzeczywistości Hollywood. Teraz już Fink ostatecznie zdaje sobie sprawę, że świat z obrazka jest poza jego zasięgiem. Wiąże go cyrograf. Jest zakładnikiem diabła. Nagle w kadrze pojawia się ptak, który – niezdarny niczym baudelaire’owski albatros – wzbija się w powietrze i wpada do wody. Druzgocący obraz duchowego upadku artysty.
Nasza rodzima kinematografia również może pochwalić się dziełem, które twórczo nawiązuje do genialnej sceny z La Dolce Vita. Chodzi o kultowy Dzień świra Marka Koterskiego i scenę rozmowy Adasia (Marek Kondrat) z sąsiadem (Andrzej Grabowski). Miauczyński, przy wtórze szumu morskich fal, wylewa z siebie wszystkie żale. Oczywiście, cały czas jesteśmy świadomi wewnętrznego, egzystencjalnego dramatu jaki rozgrywa się w duszy głównego bohatera, jednak w tej kluczowej scenie po raz pierwszy wszystko zostaje głośno wykrzyczane. Miauczyński obnaża się całkowicie przed przypadkowym rozmówcą, który nie rozumie ani słowa. Pozostaje głuchy na ów dramat egzystencjalny, który z prozą codziennego życia niewiele ma wspólnego. Zupełnie jak Marcello, sąsiad Adasia nad wielkimi sprawami momentalnie przechodzi do porządku dziennego. Tak jak Marcello, nie dostrzegł nawet obecności wielkiej sprawy. Wszystko rozegrało się obok niego – nieświadomego człowieka, pochłoniętego swoimi przyziemnymi zajęciami.
Interesująca jest seria widzeń, które następują po tej scenie. Elżbieta – pierwsza miłość Adasia, ukazuje się na plaży. Oczywiście nie jest prawdziwa. Jest tylko duchem – marzeniem, do czego sama się przyznaje. Miauczyński ucieka od niej tak samo jak uciekł przed laty. Wypiera się Eli tak samo jak Marcello wypiera się swojej „duchowej czystości” i anioła z Umbrii.
Co zatem chcą nam powiedzieć Fellini, bracia Coen, Koterski? Może to, że współczesny człowiek boi się romantyzmu lub po prostu do niego nie dorósł. Boi się marzyć, trzymając się kurczowo swoich ziemskich pewników. Może nazbyt pielęgnuje ciało, zaniedbując ducha i przez to zdradza sam siebie?
Jeśli oglądając jakiś film zobaczycie, że reżyser puszcza do Was oko, odsyłając dyskretnie do innego filmu, napiszcie o tym na adres m.drewniak07@gmail.com. Opiszcie krótko tę sprawę i podajcie dokładny czas, kiedy zaczyna się w filmie dana scena – zarówno w dziele cytującym, jak i cytowanym. Dzięki!