search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Underdog w walce o swoje

Jakub Koisz

16 sierpnia 2015

REKLAMA

Mamy mistrza świata w wadze junior ciężkiej, to wielka sprawa. W jednej chwili nikt nie daje Krzysztofowi Głowackiemu szans na przetrwanie szóstej rundy, a następnie życie polskiego pięściarza dzięki nokautowi zmienia się na zawsze. Po obejrzanej walce odpalam zwiastun dramatu “Southpaw”, który do kin trafi za kilka dni. Boks na ekran wróci również w listopadzie w postaci quasi-kontynuacji serii “Rocky”, czyli “Creed”. Uwielbiam boks i jestem pewny – to najbardziej filmowa dyscyplina sportowa.

O tym, ile mamy filmów o pięściarstwie, pisał niedawno Bartek Czartoryski w świetnym felietonie, jednak przykład zaczynającej się przecież kariery Krzysztofa Głowackiego dowodzi, czemu motyw underdoga (podrzędnego gościa z małymi szansami na wygraną, w którego nikt nie wierzy), który musi sięgnąć po chwałę i uznanie, jest na ekranie prezentowany właśnie z sukcesem dzięki dramatycznym losom pięściarzy. Boks jest żywiołowy, boks pulsuje gniewem, ale i potrzebuje mentorstwa oraz chwili wytchnienia. Boks to życie, napisałby Paulo Coehlo. Oczywiście mniejsze tutaj pole do popisu dla metaforyki, bowiem w boksie walka ma wymiar również dosłownego, krwawego mordobicia. Pewnie obrażą się na mnie miłośnicy innych sztuk walki, ale większość z nich (oprócz zabójczych, wojskowych), to przy pięściarstwie ryzykowne hobby lub walka, w której trzeba kogoś zatrzymać, ubezwładnić, zaliczyć punkt czy wykonać odpowiednią kombinację. W boksie rzecz jasna jest podobnie, jednak nie dziwi mnie, że mniej osób wybiera tę dyscyplinę, obawiając się, że przeciwnik pokiereszuje nam twarz, złamie nos, trwale uszkodzi głowę. Człowiek po drugiej stronie ringu ma jeden cel – znokautować nas, trafić tym jednym, mocarnym ciosem lub choćby utrzymać się na nogach przez kilka lub kilkanaście rund. Na ekranie, podczas życiowych zmagań protagonistów, krew zaczyna się lać już z pierwszego kadru, bo w historii o pięściarzach nie ma miejsca na subtelności. Obserwując sukcesy i porażki bohatera “Southpow” granego przez Jake’a Gyllenhaala, Patricka z serialu “Lights Out” czy choćby Rocky’ego dostrzec można wręcz eskapistyczne nawarstwienie problemów, upadek epickich rozmiarów, a powrót na ring jest nadludzkim wysiłkiem pełnym żelaznych sztang, ochlapanych potem worków oraz poobijanych kostek na dłoniach. Czy to stylistyczna przesada? Kto zna choćby jednego pięściarza, ten wie, że to często ludzie żyjący na krawędzi, wykolejeńcy, posiadający coś, co pozwala im stanąć naprzeciwko drugiego, chcącego zabić ich człowieka, a jednocześnie, mimo ogromnego strachu, mocno trzymać się na nogach dopóki nie rozbrzmi kończący gong.

11082344_1076038662411376_5674279146973109520_o

Dokument “Mistrzowie” (również niedawno na ekranach, wszak jakiś bardzo bokserski rok mamy obecnie w kinie) prezentuje sylwetki znanych gwiazd ringu, między innymi Mike’a Tysona. Stawiana jest w nim teza, że boks – podobnie jak muzyka rap – to dyscyplina dla ludzi z ulic. Takich, którym nigdy nie było w życiu łatwo, a sala treningowa staje się ich drugim domem. Dlatego boks na ekranie tak często ściera się z tematyką gangsterską, rodzinną, wszystko okraszone jest muzyką rap, a sami pięściarze to mieszkańcy robotniczych dzielnic. Słowa bohaterów dokumentu są dowodem na to, że kino bacznie obserwuje w tym wypadku owe ulice. Wątki rodzinne prowadzone są w filmach takich jak “Fighter”, “Million Dollar Baby” czy właśnie zbliżającym się “Southpaw”, a kulminację otrzymują dopiero w trzecim akcie obrazu, symultanicznie z toczoną walką na ringu. Mike Tyson w dokumencie Breta Marcusa mówi, że boks był też powodem jego perturbacji rodzinnych, ale według mnie chyba wyraźniej zaakcentowano, że to właśnie wykolejeńcze tendencje czyniły go kiepskim ojcem, mężem, ale w zamian – świetnym wojownikiem. Boks w tym przypadku go jedynie hamował, aby nie zdziczeć na ulicach Brooklynu. Cieszy więc swoiste odwrócenie wątku underdoga w zapowiadanym szumnie filmie “Creed”. Tutaj znany nam dobrze Rocky Balboa jest już starym trenerem (kolejne odwrócenie, gdyż bohater ten w swojej drodze bokserskiej sam nieustannie potrzebował mentorów), a syn jego tragicznie zmarłego przyjaciela Apolla, pochodzący z bogatej rodzinny Adonis Creed, nie musi parać się biciem ludzi. Problem w tym, że chce to robić, a odwrócenie polega na tym, że kino sprzedaje nam nowy typ bohatera – takiego, który chce sobie coś udowodnić, a nie pochodzi z ulicy. Boks jako ostateczny test odwagi? Ja to kupuję.

Ostatnio w kontekście tego, co dzieje się w polskim boksie oraz na ekranie kinowym, fantazjowaliśmy z bratem o pewnym scenariuszu: szansa puka do naszych drzwi. Jesteśmy underdogami, interesujemy się boksem, czasami skrzyżujemy rękawice, niekiedy łapiemy treningowy wiatr w żagle, ale owszem, jesteśmy świeżakami z mięśniami wypchanymi duchem walki, ale nie mocą. I owa szansa ściąga z naszych barków ciężar codzienności, daje nam fundusze, czas na trening, mówiąc: ćwiczcie przez rok z najlepszymi, poćcie się krwią, rzygajcie bólem, a na końcu dostaniecie możliwość sprawdzenia się z mistrzem. Filmowe, sztampowe, jednak potraficie sobie wyobrazić, że podnosicie tę rękawicę i z pełnią zaangażowania czekacie na to, co przyniesie ostatni gong, prawda?

REKLAMA