The Grand Tour. Top Gear 2?
Gdyby ktoś przypadkiem postanowił spytać mnie o to, jaki jest mój wymarzony zawód, nie musiałbym się długo zastanawiać – chciałbym być prezenterem Top Gear. Doszedłem do tego wniosku w wieku lat trzynastu, a przez ostatnią dekadę z hakiem niewiele się w tej materii zmieniło. Powodów jest co najmniej kilka. Po pierwsze, Top Gear był absolutnym ewenementem wśród programów motoryzacyjnych. Zamiast skupiać się na technikaliach, specjalistycznych testach i innych hermetycznych sprawach, Jeremy Clarkson, James May i Richard Hammond robili show zarówno dla pasjonatów, jak i dla osób, które nie mają pojęcia, czym różni się paliwo od oleju silnikowego. Po drugie, trio prezenterów miało okazję recenzować najciekawsze auta świata, co dla mnie byłoby nie lada gratką, bo z zamiłowania jestem kolekcjonerem samochodów teoretykiem (to znaczy, że przeglądam oferty, dodaję je do obserwowanych, po czym przypominam sobie, że mnie nie stać). Po trzecie wreszcie – wspaniale się przy tym bawili, a razem z nimi bawiły się setki milionów widzów.
Problem w tym, że w marcu 2015 roku Clarkson został zawieszony przez BBC po tym, jak uderzył jednego z producentów. Jego kontrakt nie został przedłużony, a Hammond i May niedługo później ogłosili, że również odchodzą z programu. Taką samą decyzję podjął producent wykonawczy, Andy Wilman. BBC szybko zmieniło obsadę, ale wiadomo było, że Top Gear bez Orangutana, Chomika i Kapitana Powolniaka nie będzie miało sensu. Wszyscy fani czekali więc na informację o tym, jakie będą dalsze kroki trójki prezenterów. I choć szczegóły dotyczące konkretnych propozycji od poszczególnych stacji nigdy nie ujrzały światła dziennego, nietrudno się domyślić, że Clarkson, Hammon i May byli rozrywani przez producentów jak przecenione crocsy w Lidlu – stworzyli wszak najchętniej oglądany program telewizyjny na świecie i mieli nawet na to dowód w postaci wpisu do Księgi rekordów Guinnessa.
Nic dziwnego, że gdy trzej muszkieterowie podpisali w końcu umowę z Amazonem, założyciel firmy opisał ją jako „bardzo, bardzo, bardzo kosztowną” (trzy pierwsze serie mają ponoć kosztować 160 milionów dolarów – mniej więcej tyle wynosi budżet przeciętnego hollywoodzkiego blockbustera). Trudno się też dziwić, że od pierwszego odcinka (który pojawił się w Internecie 18 listopada) następca Top Gear, czyli The Grand Tour, jest najchętniej oglądanym programem w historii firmy. Skoro jednak jesteśmy już za połową pierwszego sezonu (całość będzie miała 12 odcinków), warto zastanowić się, czy twórcom programu udało się zachować klimat dawnego Top Gear.
Najprostsza odpowiedź brzmiałaby: tak. Formuła programu jest prawie identyczna. Każdy odcinek Top Gear rozgrywał się w brytyjskim studiu, obok którego rozpościerał się słynny tor do testów. W programie poszczególnych odcinków znajdowały się zazwyczaj recenzje samochodów, wyścigi prezenterów i wyzwania (w ramach których każdy z nich musiał kupić samochód spełniający konkretne kryteria i pokonać pozostałych podczas serii zadań), a także wywiady z celebrytami i segment poświęcony newsom ze świata motoryzacji. The Grand Tour ma niemalże taką samą formułę, z tą różnicą, że zamiast studia prezenterzy dysponują ogromnym przenośnym namiotem, dzięki czemu kolejne odcinki mogą rozgrywać się w różnych częściach świata (jak do tej pory odwiedzili Stany Zjednoczone, Republikę Południowej Afryki, Wielką Brytanię, Holandię, Finlandię i Namibię, a w planach mają jeszcze Szkocję, Niemcy i Zjednoczone Emiraty Arabskie), newsy zmieniły natomiast nazwę na Conversation Street (w wolnym tłumaczeniu: Ulica konwersacyjna). No i jest jeszcze jedna modyfikacja: zapraszani do programu celebryci giną w dziwnych okolicznościach, zanim uda im się zdążyć dojść do namiotu. Powtarzający się gag jest odpowiedzią na działania BBC, które nie chciało pozwolić The Grand Tour na skopiowanie formuły wywiadów. Jeśli zastanawialiście się więc, co by się stało, gdyby Charlize Theron została nagle rozszarpana przez lwa, nowy show Clarksona i spółki przynosi na nie odpowiedź.
U podstaw popularności Top Gear stały cztery filary: pomysłowość, często niespodziewany humor, chemia między prezenterami i – szczególnie w ostatnich seriach – wysoki budżet, który pozwalał na kręcenie i montowanie zapierających dech w piersiach sekwencji wyścigów i kraks, przy jednoczesnym podkreślaniu urody poszczególnych lokalizacji. Oczywiście trudno byłoby to jakkolwiek zweryfikować, ale mam wrażenie, że żaden program przed Top Gear nie wyzyskiwał piękna scenografii tak doskonale jak show produkowany przez BBC. Do The Grand Tour udało się przeszczepić wszystkie te cechy, choć drugi odcinek mógł sugerować, że twórcy nieco się zagalopowali – w ostatnich seriach Top Gear coraz częściej pojawiały się elementy slapsticku, a materiał z drugiego odcinka The Grand Tour, w którym prezenterzy zmuszeni są odbić zakładnika z rąk porywaczy w centrum treningowym dla żołnierzy w Jordanie, był aż nazbyt absurdalny. Na szczęście sceny upychania aktorki przebranej za królową Wielkiej Brytanii do samochodu są jak do tej pory najgłupszymi w serii, a w kolejnych odcinkach porzucono tego typu pomysły na rzecz nieco mniej wątpliwych rozwiązań (choć niektóre pomysły są naprawdę szalone – vide gra w statki samochodami).
Co ważne, The Grand Tour z każdym odcinkiem staje się programem coraz piękniejszym, a dobór scenografii potrafi zapierać dech. Szczególnie widać to na przykładzie odcinków siódmego i ósmego, które rozgrywają się w Namibii – wyrzucony na brzeg, zardzewiały statek (dziewiętnastowieczny Eduard Bohlen rozbity na Wybrzeżu Szkieletowym przeszło sto lat temu), który znajdują prezenterzy, mógłby posłużyć za scenografię do niejednego filmu postapokaliptycznego, a realizatorzy zadbali o to, żeby pokazać go w pełnej okazałości. Wyświetlona na początku pierwszego odcinka zajawka serii zapowiada zresztą, że podobnych widoków może być jeszcze więcej.
Już teraz wiadomo więc, że The Grand Tour uda się najprawdopodobniej kontynuować tradycję Top Gear, a show BBC z nowymi prezenterami będzie skazany na coraz mniejszą oglądalność. W pełni rozumiem, że brytyjska telewizja była wściekła na Clarksona za – nie pierwsze zresztą – niewłaściwe zachowanie, ale wydaje się, że tego typu brudów lepiej byłoby nie prać publicznie, bo przekłada się to na ogromne straty dla firmy. Amazon zręcznie wykorzystał zresztą oczekiwania fanów i w pierwszej scenie The Grand Tour zafundował trójce prezenterów powitanie w stylu gwiazd rocka – Clarkson, Hammond i May przyjeżdżają na kalifornijską pustynię pod eskortą kilkudziesięciu niesamowitych pojazdów (od klasycznych samochodów z lat dwudziestych po szalone konstrukcje przywołujące na myśl Mad Maxa), by wkroczyć na scenę przed tłumem widzów i zaprezentować nowy show. BBC zostaje w tym czasie gdzieś w tyle, z prowadzącymi których prawie nikt nie chce oglądać.
Wśród recenzji nowego show pojawia się niekiedy zarzut, że The Grand Tour to program o trzech bogatych, aroganckich facetach, którzy jeżdżą po świecie w luksusowych samochodach i zachowują się, jakby mieli po dwanaście lat. Trudno temu zaprzeczyć. Ale jednocześnie trudno byłoby znaleźć kogokolwiek, kto potrafiłby robić to w równie zabawny, urokliwy i wciągający sposób. Mogę więc chyba bez obaw napisać, że od teraz nie chcę być już prezenterem Top Gear. Chciałbym być prezenterem The Grand Tour.
korekta: Kornelia Farynowska