search
REKLAMA
Ranking

Szybka piątka #11 – Znakomite role aktorów, których nikt nigdy nie podejrzewałby o posiadanie talentu

REDAKCJA

11 sierpnia 2013

REKLAMA

Aktorów i aktorek bez talentu jest całe mnóstwo: zostają gwiazdkami na dłuższą lub krótszą chwilę, zaszywają się w jakiejś gatunkowej niszy i trwają tak sobie latami w wygodnym stanie licząc dolary spływające regularnie na konto. Są tak samo kochani i uwielbiani, jak wyśmiewani i wyszydzani. Część dorobiła się statusu kultowych ze względu na niezwykłą charyzmę niż prawdziwy talent. 

Ale nawet ci słabi aktorzy mają w swoim dorobku bardzo dobre role, które w kontekście ich całej filmografii, jawią się jako wyjątki od reguły. Zaskakujące wyjątki. I o nich opowiemy Wam dzisiaj. 

 

Dux

1. Eric Bana nie jest aktorem, który nie ma talentu, ale znalazł się w moim zestawieniu, gdyż do  niedawna jawił mi się jako chodząca definicja słowa „mydłkowatość”, tudzież „sierota”,  w znaczeniu chłopiec do bicia. Skąd taki ostry osąd? Może stąd, że najbardziej kojarzę go z „Hulkiem”, a widok Bany w za małym kasku rowerowym na głowie utkwił mi w pamięci jako jego zdjęcie profilowe ;). Jakież więc było moje zdziwienie na seansie „Choppera” z 2000 roku, gdzie Bana koncertowo zagrał psychopatycznego, nieprzystosowanego społecznie, zdrowo przypakowanego twardziela, z którym strach wyjść na piwo, bo nie wiadomo czy kuflem się stuknie czy wyciągnie spluwę i brzuch przestrzeli. Rysu szurniętej postaci dopełniają srebrne zębiska i  charakterystyczny sposób mówienia, którego mógłbym słuchać cały dzień. Rola życia i absolutna perła w aktorskim dorobku Bany, którą śmiało można postawić, choć jest zdecydowanie bardziej stonowana, w jednym rzędzie z szaloną kreacją Toma Hardy’ego w „Bronsonie”.

2. Rutger Hauer to niemal synonim kina akcji klasy B, w którym zresztą do dziś dnia, z regularnością karabinu maszynowego, grywa. Owszem, Hauer miewał w początkach swojej kariery kapitalne role, jak psychopata doskonały w „Autostopowiczu”, oraz przebłyski w kinie dramatycznym pod okiem Paula Verhoevena, ale szary zjadacz popcornu skojarzy go bez dłuższego zastanowienia z dinozaurami epoki VHS, jak „Obroża”, „Poszukiwany żywy lub martwy”, „Ślepa furia” czy „W mgnieniu oka”. Ale jest jedna rola, którą Rutger Hauer zapisał się w historii kina złotymi literami. Jego śnieżnobiałowłosy Roy Batty z „Łowcy androidów” hipnotyzuje za każdym razem gdy ukazuje się na kilka chwil przed kamerą. Jest tajemniczy, mroczny, bezlitosny i miłosierny jednocześnie. Ukazany na tle gwiazd podczas jazdy windą w korporacji Tyrella zdaje się być wyniesiony do rangi nadczłowieka. Jego finałowy monolog, podobno po części improwizowany przez Hauera na planie, do dziś wyciska z oczu łzy, miażdży krtanie widzów, porusza wyobraźnię i zjada na śniadanie wszystkich aktorów zebranych na planie „Łowcy androidów”, z siedzącym przed nim bezradnie Harrisonem Fordem na czele. To prawdziwa podłość, że ta ponadczasowa kreacja nie została dostrzeżona przez Akademię filmową.

3. Jean Claude Van Damme nie potrafił grać dobrze ani bliźniaków, ani Francuzów, ani legionistów, ani, ostatnimi czasy, karateków. Jedynie w „”Karate Tygrys III” i „Krwawym sporcie” pokazał klasę i tego mu nikt nie odbierze. Krótko i bez owijania w bawełnę – belgijski mięśniak z guzem na czole jest kiepskim aktorem, co udowadnia w ostatnich 20 latach coraz dobitniej, coraz gorszymi rolami, w filmach pukających o dno od drugiej strony. Jakież więc było zaskoczenie widzów, gdy Jean Claude Van Damme wykonał naprawdę niezłą aktorską robotę w dramacie! „J.C.V.D.” bo o nim mowa, to obrazek rozliczeniowy, Van Damme jako Van Damme rozprawia się tu z własną karierą i własnym życiem, i może dzięki temu wypada w tej roli tak dobrze i tak wiarygodnie.

4. Arnold Schwarzenegger – Zawsze uważałem, że nie ma złych aktorów, są tylko źle reżyserowani. Weźmy takiego Arnolda Schwarzeneggera – poza „Conanem Barbarzyńcą” i „Predatorem”, gdzie zagrał całkiem spoko, jego kreacje aktorskie są bardzo słabe, co najwyżej przeciętne. Arnold najlepiej grywał pod okiem Jamesa Camerona. Ich współpraca zaowocowała dwoma „Terminatorami”, z nieśmiertelną rolą Schwarzeneggera. Ale nie oszukujmy się, Austriacki Dąb zagrał tam… nie grając, wszak Cameron nakazał mu zero mimiki, jak to u maszyny, i mało mówienia (w jedynce tylko bąkał pojedyncze zdania – one linery). Ale już w „Prawdziwych kłamstwach” Arnold pod batutą Camerona pokazał prawdziwy talent nie tylko aktorski, ale przede wszystkim komediowy (o rolach w „Bliźniakach” i „Juniorze” litościwie nie wspominam). Rola Harry’ego Taskera jest pełna autoironii, dystansu i mrugnięć okiem do widza, a jednocześnie, choć postać Taskera charakteryzuje to, co w rolach Arnolda najlepsze, toporne i prostackie (siła, twardość, hardość, mocne uderzenie i szybkie strzelanie z karabinu), Arnold ani razu nie popada w śmieszność czy przesadyzm. Jego rola jest męska i bezlitosna, a przy tym zabawna i sympatyczna, jak cały ten cholernie dobry film, jeden z najlepszych akcyjniaków wszech czasów.

5. Rutger Hauer po raz drugi – Pokażcie mi drugiego takiego psychola z Disneylandu, który przyprawiłby was o ciarki wychylając się z uśmiechem zza dziecięcego misia. Zawsze, gdy ktoś na drodze macha ręką żeby się zabrać na stopa, robię sobie w głowie szybką retrospekcję z „Autostopowicza” i Hauera opowiadającego jak to uciął kierowcy nogi, ręce, a na końcu głowę, i dodaję gazu omijając potencjalnego mordercę. Dzięki ci Rutgerze Hauerze za, być może, wielokrotne uratowanie mi życia ;).

Fidel

1. Kirsten Dunst – Rola w „Przekleństwach niewinności” Sofii Coppoli dała impuls do tego, aby myśleć, że Dunst może stać się niegdyś doskonałą aktorką. Lata upływały, a jej portfolio wzbogacało się o kolejne przeciętne lub najzwyczajniej słabe występy. W końcu, ponad dekadę później, na jej drodze pojawił się Lars von Trier z projektem o nazwie „Melancholia”. I stało się! Dunst zadziwiła wszystkich, zagrała wielką rolę i wróciła z Cannes ze Złotą Palmą, całkowicie zasłużoną Złotą Palmą.

2. Heather Graham – Paul Thomas Anderson ma wielki talent do prowadzenia aktorów, a Heather Graham w „Boogie Nights” to najlepszy przykład na potwierdzenie tej tezy. Dziewczyna od świecenia ładną twarzą w głupiutkich komedyjkach zagrała rolę przejmującą i złożoną. To właśnie ona, a nie Whalberg czy Cruise, jest dla mnie największą aktorską niespodzianką w filmografii Amerykanina.

3. Adam Sandler – Sandler gra zazwyczaj irytujących, acz niegroźnych idiotów. W „Funny People” jest zgorzkniałym i zmęczonym człowiekiem, który graniem idioty zarabia na życie. Zapewne dlatego jego rola jest prawdziwa i szczera. Słodko-gorzki komentarz na własne życie i amerykański przemysł komediowy to zdecydowanie najsilniejszy punkt w dossier Sandlera.


4. Jim Carrey
– Do czasów „Truman Show” Carrey był znany jedynie z robienia głupich min. W filmie Weira udowodnił, że zabawa w ekranowego półmózga jest jego świadomą decyzją, a nie koniecznością spowodowaną brakiem talentu do czegokolwiek innego. Rola Trumana Burbanka to jedna z największych aktorskich niespodzianek we współczesnym Hollywood. No bo kto zaledwie cztery lata przed premierą „Truman Show”, po obejrzeniu „Ace Ventury”, pomyślałby, że Jim Carrey odbierze Złoty Glob w kategorii „Najlepszy aktor w dramacie”?

5. Kristen Stewart – Obiekt kpin milionów internautów, dziewczyna o jednym wyrazie twarzy, miss zatwardzenia i tak dalej. Stewart nie jest łatwo, choć wyraźnie się stara. „Adventureland” jest jak dotąd jej najlepszą próbą zerwania z wizerunkiem, jaki zawdzięcza występom w niesławnym „Zmierzchu”. Rola Emily Lewin nie jest może wspaniała i niezapomniana, ale ma w sobie coś przekonującego. Pełno w niej dziewczęcego uroku, który na tle kolorowych świateł wesołego miasteczka i nieco mniej kolorowego życia robi zaskakująco dobre wrażenie.

desjudi

1. Vin Diesel – charyzmy odmówić mu nie można, jest charakterystyczny i nie do pomylenia z innymi mięśniakami kina, dlatego w niedalekiej przyszłości, o ile trafi na dobrych reżyserów, może osiągnąć status, jaki mają Stallone i Schwarzenegger. Jednak do dnia dzisiejszego potrafił zaskoczyć raz – nie zerkał gniewnie na swoich wrogów, nie uderzał nonszalancko w szczęki, nie strzelał, nie rzucał chwytliwą zwrotką. Był robotem – chrząkającym, growlującym, piszczącym, zgrzytającym i wydającym dziesiątki różnych odgłosów paszczowych. Normalnie metoda Stanisławskiego w pełnej krasie!

2. Adam Sandler – dowód na to, że nawet w słabym aktorze, jadącym wciąż na tym samym biegu, drzemie potencjał znacznie większy niż się powszechnie sądzi. Paul Thomas Anderson w „Punch-drunk love” wydobył z Sandlera pokłady liryzmu, który przetyka podskórną nerwowością; ukazał życiową nieporadność i jednocześnie uparte parcie na cel, czyli miłość. Zaskutkowało to jedną z najoryginalniejszych komedii romantycznych i zdecydowanie najlepszą rolą Sandlera, który ani wcześniej, ani długo potem nie pokazał nic, co byłoby poziomem zbliżone do roli w filmie Andersona. Zbliżył się dopiero występem w bardzo niedocenianym „Funny People” z 2010 roku.

3. Keanu Reeves – naczelne drewno Hollywood, którego „sękowate” aktorstwo pasowało do hitu, jakim była trylogia „Matrix” i do kilku innych dziełek, których wartość przejawiała się raczej w ciekawym temacie niż aktorstwie „Kijanki”. On jest wciąż taki sam bez względu na to, czy gra glinę, piekielnego detektywa, samotnego romantyka, kosmitę lub XIX-wiecznego arystokratę. Jest za to jedna rola, jedna z jego pierwszych, dzięki której Keanu w 1986 wybił się ponad przeciętność – to „River’s Edge”, taki kryminał młodzieżowy, który swego czasu miałem na kasecie VHS. Keanu gra tam buntownika, który nie może pogodzić się ze śmiercią przyjaciółki. Gra dobrze, autentycznie, dość ekspresyjnie, co zadziwiające biorąc pod uwagę cały jego późniejszy dorobek. Dobra rola w niezłym dramacie. Warto wspomnieć też o wygłupie w „Przygodach Billa i Teda” – mocno wyluzowany Keanu w bardzo wyluzowanej komedii.

4. Sylvester Stallone – nigdy nie uważałem go za dobrego aktora, ale zawsze lubiłem filmy, w których gra, postacie, w które się wciela. Magnetyczny, charakterystyczny – po prostu Stallone, jedyny w swoim rodzaju i nie trzeba nic dodawać i uzasadniać. Jednak raz mnie zadziwił niesamowitym występem w „CopLand”, gdzie zagrał ślamazarnego, spokojnego, poczciwego glinę z zadupia – czym przyćmił samego Roberta de Niro! Dojrzałe, wyciszone aktorstwo, którego nikt nie mógł się po Johnie Rambo spodziewać. Do tego w znakomitym dramacie policyjnym. Nie do uwierzenia. A jednak.

5. Halle Berry – słabiutka aktorka, która miała to szczęście, że jeden raz trafiła się jej dramatyczna rola rozhisteryzowanej baby, która miota się na ekranie, płacze, z nieszczęścia seks uprawia i popada w stany depresyjne. Nie przeczę, trzeba umieć to zagrać, a Berry się postarała jak nigdy, co zaowocowało bardzo przewidywalnym Oscarem. „Monster’s Ball” jest bez wątpienia jej największym sukcesem, który zaowocował wieloma wybitnymi rolami: rolą Kobiety-Kota, członkostwem w gronie X-menów (to role po prostu śmieszne) i innymi mocno przeciętnymi, nieistotnymi i niezauważalnymi rolami w często takich samych filmach.

Ciuniek

1. Heath Ledger – kto czytając wiadomość o tym, że koleś z „Zakochanej złośnicy” ma wcielić się w najbardziej kultowego z kultowych przeciwników Człowieka Nietoperza choćby przez chwilę pomyślał, że rola ta ma przebić kreację Jacka Nicholsona sprzed dwóch dekad? Ktoś podniósł rękę? Jeśli tak, to niech ją opuści, usiądzie i przestanie wciskać kit naiwniakom. Rola Ledgera spadła na kino jak grom z jasnego nieba, którego cichą zapowiedzią była rola w „Tajemnicy Brokeback Mountain” – nic nie zapowiadało jej geniuszu, nic nie wskazywało, że wróci z tarczą z pojedynku z legendą. A jednak się udało. I nawet ci, którzy „Mrocznego Rycerza” nie lubią przyznają, że coś w psychodelicznym śmiechu nowego Jokera na nowe tysiąclecie jednak jest.

2. Cezary Pazura – Czarek nie jest zły. Jest nawet bardzo fajny, o ile nie ma się uczulenia na jego komediową, nadekspresyjną manierę. Dzielnie grał Adasia Miauczyńskiego u Koterskiego, ale wielki aktor? W życiu. A potem, z wieloletnim poślizgiem obejrzałem „Psy”. I cóż… za Oceanem za taką rolę z miejsca wpadłaby mu nominacja do Oscara, a może nawet i sama statuetka. Są momenty, w których Pazura po prostu rozsadza ekran a ja mam ciarki na plecach.

3. Jean Claude Van Damme – JCVD to na takiej liście raczej pozycja obowiązkowa. Wszyscy jego miłośnicy muszą się zgodzić, że nawet jego najlepsze filmy ogląda się z przyjemnością raczej pomimo jego zdolności aktorskich, nie ze względu na nie. Tutaj przez cały czas Van Damme jest po prostu zmęczony i poirytowany – na tym można skończyć opis jego roli. Ale w trakcie tych kilku słynnych minut, kiedy siada przed kamerą i unosi się nad dekoracje… To jedna z tych rzeczy, które trzeba zobaczyć na własne oczy.

4. Ryan Reynolds – „Pogrzebany” to film, który aż krzyczy: „zobaczcie! Umiem coś zagrać!” i robi to tak nachalnie, że aż zabawnie. Jednak pomimo tego wrażenia, które kołacze mi się gdzieś z tyłu głowy nie mogę oprzeć się myśli, że chyba coś w tym jest. Bo co? Reynolds jest zamknięty na 90 minut w drewnianej skrzyni sam na sam z kamerą, a ja ani razu nie parsknąłem śmiechem. I na dodatek jeszcze mi się podobało. Szok. W ramach powrotu do normalności i zachowania równowagi we Wszechświecie musiałem sobie zrobić powtórkę z „Zielonej latarnii”.

5. Brandon Routh – to irytujący człowiek z kijem od szczotki wetkniętym w cztery litery. A przynajmniej takie wrażenie sprawia w sporej ilości swoich ról, z nieszczęsnym i wybitnie przynudzającym Supermanem na czele. Todd Ingram ze „Scott Pilgrim vs. the World” to niemal karykatura tego aktora i to chyba w tym tkwi sekret tej roli. Niezbyt rozgarnięty, sztywny, zarozumiały i arogancki gwiazdor rocka, który na dodatek nie boi się uderzyć dziewczyny. Bo jest gwiazdorem rocka.

Arahan

1. Mark Wahlberg – jeżeli ktoś poznał aktora oglądając „Planetę małp” lub „Zdarzenie” mógł odnieść wrażenie, że ogląda na ekranie klocek drewna. Na szczęście Marky Mark ma na swoim koncie wiele udanych ról – nie wielkich, ale udanych, takich, które nie odrzucają od ekranu. „Przetrwać w Nowym Jorku”, „Infiltracja” czy wreszcie „Królowie Nocy”. Solidne występy bardzo do brych produkcjach potwierdzają, że daleko mu do aktorskiego drewna, za które wielu z nas może go uznawać. Perełką jest jednak kreacja w „Boogie Nights”, w której jest niesamowicie naturalny i z przyjemnością ogląda się go jako zapatrzonego w siebie Eddiego.

2. Adam Sandler – aktor, którego kojarzę głównie z głupich i wulgarnych komedii. Miałem go za błazna, aż w końcu zobaczyłem „50 pierwszych randek” i „Klik! I robisz co chcesz”. Filmy w dalszym ciągu mające w sobie sporo klozetowego humoru, a jednak próbujące przemycić nieco prawd życiowych. Przełom nastąpił kiedy w 2007 roku zobaczyłem zabić wspomnienia. Dramat w którym aktor wcielił się w męża tracącego rodzinę w zamachach z 11 września. Jakże inny był ten film od poprzednich dokonań Sandlera – poważny, wzruszający, a przede wszystkim świetnie zagrany!

3. Bartłomiej Topa – wstyd się teraz przyznać, ale tego świetnego aktora kojarzyłem głównie przez pryzmat „Złotopolskich” i tego jak zarzucał swoją blond czuprynę. Na szczęście jego talent wydobył Wojtek Smarzowski, a sam aktor dał nam świetne role w takich filmach jak „Wesele”, „Dom Zły” i przede wszystkim „Drogówka” w której wcielił się w role ostatniego sprawiedliwego – sierżanta Króla.

4. Channing Tatum – facet, którego znienawidziłem po tanecznopodobnych „Step-Up”. Długo omijałem produkcje z jego udziałem, aż wreszcie trafiłem na prześmieszny „21 Jump Street”, w którym pokazał, że ma spory potencjał komediowy. Następnie przyszedł seans „Magic Mike” oraz „Świat w płomieniach” i wiem, że na następny jego projekt wybiorę się do kina. W opowieści o grupie chippendelsów zagrał naprawdę bardzo dobrze (może dlatego, że jest to oparte o jego przeżycia?) i totalnie mnie zaskoczył, bo oczekiwałem czegoś zupełnie innego.


5. Ben Affleck – 
w latach 2002 – 2004 otrzymał garść Złotych Malin i nominacji do tej niechlubnej nagrody. Kojarzyłem go głównie ze słabych projektów, takich jak „Gigli” czy „Daredevil”. Tymczasem Ben olał wszystkich, zajął się reżyserią i grą we własnych projektach. Może żadna z tych ról nie była wybitna, ale skutecznie potrafiła zamazać to, co robił jeszcze dekadę temu. „Miasto złodziei” oraz „Operacja Argo” pokazały, że grać umie. Podobała mi się zwłaszcza rola w tym drugim filmie. Zarośnięty agent, mający problemy rodzinne, wysłany na misję niemal niemożliwą. Scena kiedy załamany siedzi w pokoju popijając whiskey, mimo, że nie jest niczym specjalnym zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Czuć emocje targające jego bohaterem!

Gamart

1. Nicolas Cage – Od dłuższego czasu chłopiec do bicia, z którego nawet głupio żartować. Prawdopodobnie tak szalony i zdesperowany, że zagrałby nawet w jakimś filmie Patryka Vegi. Jednak król kina klasy B zaczynał bardzo ciekawie, czego apogeum była świetna – nagrodzona Oscarem – rola w „Zostawić Las Vegas”. Niesamowicie hipnotyzujące widowisko, do którego poziomu Cage zbliżał się już niezwykle rzadko. I bardzo szkoda, że aktor ten tak rozmienia się dziś na drobne, bo gdy chce, to pokazuje jak wielki ma talent  („Adaptacja”). Dużo częściej jednak próbuje łapać czarownice, udawać ducha zemsty albo kraść rowery.

2. Jean-Claude Van Damme – Belgijska maszyna do kopania jest ikoną i jednym z najfajniejszych aktorów, jacy pojawili się na taśmie celuloidowej. Niestety jego umiejętności gry nigdy nie były wielkie – łamany akcent oraz absolutny brak wczucia się w rolę (bądźmy szczerzy, zawsze grał siebie) przyprawiały na ostro każdy festiwal sztuk walki, jaki podpisał swoim nazwiskiem. Dopiero po latach podstarzały gwiazdor pokazał w końcu, że zagrać potrafi. „JCVD” jest szczerą rozprawą ze swoją karierą i ciekawym eksperymentem. Od fenomenalnego intra do mocnego monologu Van Damme pokazuje klasę. Ładne podsumowanie pewnego sporego etapu swojego hollywoodzkiego życia.

3. Kate Hudson – Królowa infantylnych komedii romantycznych talent pokazała tak naprawdę tylko raz. W „U progu sławy” sprawiła, że każdy dorastający facet chciałby mieć taką dziewczynę.

 

4. Matthew Broderick – Absolutnie złe role na koncie („Inspektor Gadget”, „Godzilla”) i irytujący styl gry. Jednak na zawsze pozostanie ikoną kina młodzieżowego. Po dobrych „Grach wojennych”, w „Wolnym dniu Ferrisa Buellera” stracił prawdopodobnie całą swoją energię i talent. Nawet udana rola w „Wyborach” nie zmieni faktu, że dzisiaj bardziej znany ze swojego małżeństwa z Sarah Jessicą Parker niż nowych ról filmowych

5. Channing Tatum – Straszne drewno w słabych filmach i nagle… „21 Jump Street”. Wielki talent komediowy, powinien śmiało pójść w tę stronę.

 

 

 

 

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA