search
REKLAMA
Artykuł

Oz (krótka piłka)

krótka piłka

8 sierpnia 2012

REKLAMA

Tym razem krótka piłka z forum o „Oz”, niesamowitym serialu od HBO, który był realizowany w latach 1997-2003. Miłośnicy „Skazanych na Shawshank” i „Prison Break” mogą być zszokowani realizmem i niesamowitą brutalnością. Jest to mniej znana produkcja telewizyjna, ale niewątpliwie będąca klasykiem i pośród seriali, i biorąc pod uwagę gatunek, jakim jest „kino więzienne” (o ile istnieje taki, przyjmijmy, że tak).

 

Crov:

Serial opowiadający o więziennym życiu w Oswald State Correctional Facility i eksperymentalnym oddziale tego zakładu, “Emerald City”. Tyle właściwie powinno wystarczyć za wstęp do fabuły. „Oz” jest wart uwagi choćby ze względu na jedną rzecz: to produkcja HBO. Oprócz tego przedstawia raczej ciekawą tematykę: prawdziwe więzienie i prawdziwe gnidy.

To nie więzienie z “Prison Break”. Pilot zaczyna się kosą pod żebra, a kończy zabójstwem popełnionym przez podpalenie. W więzieniu nie ma miłych gości. Przekonujemy się o tym wchodząc w ten świat razem z Tobiasem Beecherem (Lee Tergesen, mnie znany przede wszystkim z serialu “Weird Science”), prawnikiem, który pod wpływem środków odurzających zabił samochodem piętnastolatkę. To trochę taki Andy Dufresne, który nie będzie miał tyle szczęścia i z rąk czarnego gwałciciela, Adebisiego (Adewale Akinnuoye-Agbaje, Mr. Eko z “Lost”), trafi pod skrzydła neonazisty Verna Schillingera (J.K. Simmons, “Spider-Man”“Juno”). Włoch, który miał się nim opiekować, Dino, olał go, żeby zająć się gościem, którego kiedyś miał zabić na polecenie mafii. Tak właściwie zaczyna się nasza przygoda z serialem. Wydaje się, że dla Tobiasa nie będzie lepiej, a jednak będzie jedną z głównych postaci, aż do końca serialu.

Nie można narzekać ana aktorstwo, ani na mały realizm. Dialogi, często przybarwione kurwami, są naturalne, a przynajmniej tak są odegrane. Wszystko zaprawione szczyptą psychodelii: momentami serial wydaje się trochę odrealniony czy metafizyczny, ale nigdy więcej niż “trochę”. Tego efektu dodaje też “grecki chór”, czyli narrator-więzień jeżdżący na wózku, Augustus Hill (Harold Perrineau, Michael z “Lost”). Wie wszystko, ale sam jest dość tajemniczy, zupełnie z boku wszystkich konfliktów. J.K. Simmons w roli naziola, który w gruncie rzeczy jest kawałem skurwiela – nie myślałem, że będzie tak dobry w roli drania. Do tego Edie Falco (Carmela z “The Sopranos”) w roli jednej ze strażniczek. W ogóle sporo tu ludzi z różnych, późniejszych seriali – z “Dextera” (LaGuerta, Doaks, Batista), “Lost” (Michael, Mr. Eko), czy “Rescue Me” (Johnny Gavin).

„Oz” ma u mnie wysoką notę – jest bardzo dobry, ale nie mogę go ogłosić arcydziełem. Największą skuchą tego serialu nie jest bynajmniej konstrukcja czy pojawianie się postaci, które zaraz umrą, ale to, że jest… za długi. Gdyby go okroić i zrobić pięć sezonów ośmiodcinkowych to myślę, że serial nie ucierpiałby, a byłby bardziej zwarty i interesujący. Oprócz tego czasem drażniły mnie niepotrzebne fleshbacki (w stylu: dwa odcinki temu zdarzyło się to) albo zbyt łopatologiczny dialog wyjaśniający co się działo wcześniej. Widać w tym, że Oz to już serial powoli wyłamujący się z typowej serialowej formy, ale jeszcze się jej trzymający. Warto też pamiętać o jego historycznej wartości – to tu po raz pierwszy w filmie/serialu zobaczyłem sikającego faceta oraz faceta wycierającego spermę z warg i spluwającego nią… 😉

Aż szkoda, że tak mało aktorów się na poważnie wybiło z tego serialu. Wiele twarzy, jak wspomniałem na początku, można spotkać w innych serialach, ale tylko na palcach jednej dłoni można policzyć ilu z nich trafiło na poważnie do filmów (głównie J.K. Simmons). Chciałbym widzieć więcej Lee Tergesena (niedawno w „Generation Kill”), Eamonna Walkera (powinien grać Luke’a Cage’a!), Deana Wintersa (dobry kandydat na Maksa Payne) czy Harolda Perrineau, a to zaledwie część dobrych aktorów z serialu…

Mental:

Nie ma takiej rzeczy, której by człowiek nie zrobił, żeby przeżyć.
(Augustus Hill – narrator)

„Oz” w pewnym sensie wyznacza granice zajebistości jakiejkolwiek twórczości fabularnej. Oswald State Correctional Facility stanowi doświadczenie z gatunku ekstremalnych, zarówno dla ludzi takich jak Beecher, jak i dla widza przed telewizorem. Co więcej, Oz to kapitalny przyczynek do dyskusji na temat tego, gdzie przebiega granicą między człowieczeństwem a zezwierzęceniem. Oczywiście będzie to li tylko czcza gadanina, albowiem bohaterów serialu nie da się wycenić wedle norm moralnych, obowiązujących na wolności. Powiało trochę filozofią, ale nie martwcie się – Oz jest najpierw hiper-realistyczną sensacją, rozpisaną na bagatela kilkadziesiąt druzgocących epizodów, a dopiero w dalszej kolejności rozprawką o ludzkiej naturze.

Jeśli miałbym wskazać jakąś wadę w genialnej konstrukcji serialu, wskazałbym na rzadkie, ale jednak praktykowane przynajmniej raz w sezonie mechaniczne wprowadzanie postaci epizodycznej celem popchnięcia intrygi do przodu. Taka postać szybko kończy w kostnicy, dzięki czemu scenarzyści uzyskują możliwość skierowania akcji w inne rejony. Dobre w tym wszystkim jest to, że patent ów nie zakłóca integralności samej historii, gdyż więźniowie wchodzą i wychodzą, jak to bywa w normalnym życiu. Spójność miejsca akcji oraz logika działania bohaterów są więc zachowane. Drażni jedynie pretekstowość tych epizodycznych figur: część z nich po jakimś czasie potrzebnym na aklimatyzację i rozpoznanie terenu staje się głównymi graczami, przejmując pałeczkę od dotychczasowych liderów, pozostali zaś odpadają jeszcze w przedbiegach. Ale jak się rzekło: nie każdy może prowadzić orkiestrę. Zresztą bądźmy szczerzy: pod względem mnogości charakterów i drobiazgowości, z jaką zostały one sportretowane, Oz bije wszystkie serialowe rekordy wszech czasów. Jak będziecie oglądać, zwróćcie uwagę na Terry’ego Kinneya w roli Tima McManusa – ojca założyciela Oz. Człowiek to nieco naiwny w swej wierze w resocjalizację, niemniej bardzo zdeterminowany w dążeniu do celu. Bezsprzecznie mój ulubiony bohater.


Jakuzzi:

Wspomnę o rzeczy dla mnie bezprecedensowej przy produktach HBO. Już pierwszy odcinek wkopał mnie w ziemię. Już od pierwszego odcinka wiedziałem, że z serialem będzie się wiązać kupa atrakcji i emocji. Bomba. Prawdziwa bomba. Oz wymiata. Największy atut tego serialu to bogata galeria pełnokrwistych, kapitalnie rozpisanych i prowadzonych postaci. I masa emocji. I surowy, acz wysokooktanowy klimat. Klimat więzienia, w którym śmierdzi męskim potem, spermą, gównem i krwią.

Oz widzę tylko jedna skuchę. Jest nią konstrukcja więzienia, a ściślej mówiąc jego eksperymentalnej placówki zwanej Emerald City. W celach klasyczne kraty zostały zastąpione szybami. Cel: pełna kontrola nad więźniami. Problem w tym, że pomimo tego założenia, więźniowie poczynają sobie nader swobodnie: pukają się w tyłek, wciągają prochy (‘cycki’ w więziennym grypsie), spiskują, a niektórzy nawet kopią całkiem konkretny tunel. To po co te szyby? A żeby jakąś mini-kamerkę lub podsłuch zamontować nikt nie wpadł? Jako inny powód na kuriozalność takiego konstrukcyjnego rozwiązania niech posłuży przykład jednego epizodu z konfliktu Beecher-Shillinger (ten drugi trafiony odłamkiem szkła niemal traci oko). Nie tylko cele budzą wątpliwości. Cale Emerald City zapewnia bowiem dużo swobody. Można sobie pooglądać tv w holu, przepakować na siłowni, poczytać książki w bibliotece, posurfować w internecie. W Oz jest od groma lokacji, w których można pokombinować, naćpać się czy nawet załatwić klawisza i rzadko kiedy łapie się tu ludzi na gorącym uczynku. Wygląda to prędzej jak miejsce, gdzie trafiają podatkowi oszuści albo skorumpowani politycy. A Oz, przypomnijmy, skupia najgorsze, najbardziej zwyrodniale mendy, które, jakby się wydawało, należałoby krótko trzymać za mordę.

Szkopuł w tym, że gdyby więźniowie trzymani byli krótko, nie byłoby intryg, a tym samym fabuły. Motorem napędowym Oz są bowiem przeróżne podle gierki, jakie toczą miedzy sobą reprezentanci poszczególnych więziennych gangów. Coś kosztem czegoś. I trzeba przyznać, ze patrząc jak twórcy serialu potrafią te wszystkie wymyślne intrygi prowadzić, powyższa, szeroko opisana skucha, robi się blada.

Dillinger:

Cholernie szekspirowski serial. Doktorat można by pisać. Rysa na nieskazitelnej powierzchni pozostaje motyw z żółtkami – uchodźcami. Pomysł z dupy, bez wpływu na dramatyzm fabuły i w zasadzie bez konsekwencji w dalszej części serii. Podobnie szalonym pomysłem było w The Wire stworzenie Hamsterdamu ale tam można to było jako-tako logicznie uzasadnić, a sama idea była kołem zamachowym fabuły całego sezonu.

Tyler Durden:

Początkowo mnie nie chwycił. A może inaczej: od początku mi się spodobał, widać było, że ma potencjał a jednak w „Oz” miałem nieczęste wizyty, co trzeci, czwarty dzień. Tak było mniej więcej do finału pierwszego sezonu, później przepadłem: świat Oz wciągnął mnie bez reszty, postacie zafascynowały, historia uzależniła. Jestem w połowie trzeciego sezonu i mam wrażenie, że całość jest coraz lepsza z odcinka na odcinek. Wielką radością mnie przepełnia świadomość ile jeszcze sezonów mam do zaliczenia. Mam nadzieję, że ten stan pozostanie niezmienny do samego końca (z ewentualną zmianą na poczucie żalu w połowie ostatniego sezonu, że zbliża się nieuchronny koniec mojej przygody z Oz). Teraz to już poważnie się sobie dziwię, że wytrzymałem trzy sezony ze ścierwowatym Prison Break, podczas gdy mogłem ten czas poświęcić na coś nieporównywalnie lepszego.

To co mnie rozwala w tym serialu, to ilość wątków przypadających na jeden odcinek. Seriale, nawet te najlepsze, mają to do siebie, że często trzeba odczekać sporo czasu zanim po A bohaterowie powiedzą B. Tutaj zdarzają się takie przypadki, że wątek poruszony w jednym odcinku zostaje dokończony w którymś kolejnym, ale jednocześnie masa innych motywów i twistów przeznaczanych zazwyczaj w serialach na koniec odcinka pojawia się w środku zwykłego odcinka „Oz”. Z czymś tak intensywnym pod względem nagromadzenia wydarzeń spotkałem się dotąd chyba tylko w przypadku „Rzymu”. Znaczące, że oba seriale składają się z mini-sezonów, które zazwyczaj sprzyjają takiej konstrukcji poszczególnych odcinków. No nic, jak dojdę do czwartego sezonu przekonam się, czy rzeczywiście nieco dłuższa całość w porównaniu do poprzednich sezonów wpłynie na jakość fabuły.

Luis Cyfer:

Doskonała rzecz. Przez te 6 sezonów Oz mnie bawił i kopał po ryju. Świetna historia, nietuzinkowe postaci, zero kompromisów, zwyrolstwo, olbrzymia dawka brutalności. W sumie to najlepsza rzecz jaka widziałem o tematyce więziennej. Wprawdzie w czwartym sezonie dziwaczne rzeczy się działy, niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ale całość to majstersztyk. Najlepsze postaci – Vern, Keller i Adebisi (Beecher również wypasiony, ale dopiero w kooperacji z Vernem lub Kellerem, jakkolwiek by to nie brzmiało) ale inni tez dają radę. Wspaniały serial.

Azgaroth:

Jest to świetny, wciągający serial i jedna z najlepszych produkcji o tematyce więziennej. „Oz” posiada pełno wspaniałych i niesamowicie ciekawych postaci, które są zagrane perfekcyjne. Jest mnóstwo ciekawych wątków, wśród których zdecydowanie wybija się znakomity wątek Beechera-Schillinger-Kellera. Nienawiść i miłość ukazana w sposób, jaki nigdzie indziej nie można by obejrzeć. „Oz” to serial brutalny i realistyczny – na takim poziomie, na jaki tylko HBO może sobie pozwolić.
Jest też kilka minusów, które w perspektywie całego serialu mają niewielkie znaczenie. Zacznę od najmniej istotnego czyli czołówki, która jest chyba najgorszą czołówką ze wszystkich seriali HBO i kompletnie mi się nie podobała. Jest parę zupełnie nietrafionych wątków. Nie podobała mi się również postać Claytona Hughesa. Nie przekonało mnie to, że po jednej rozmowie z Adebisim tak radykalnie zmienił swoją postawę.
Genialny serial, który świetnie się ogląda i mimo paru potknięć jest na poziomie nieosiągalnym nie tylko przez inne stacje telewizyjne, ale również przez duże wytwórnie filmowe.

W filmach poniżej spojlery!

REKLAMA