OPĘTANIE – Projekt Doppelganger #5
Kiedy myślę o motywie sobowtóra w Opętaniu Andrzeja Żuławskiego i próbuję złożyć wrażenia z tego filmu w sensowną całość, przychodzi mi do głowy jeden z epizodów brytyjskiego serialu Black Mirror. I wcale nie przez obecność lustra w tytule. Jak to często bywa, gdy w grę wchodzą sobowtóry, chodzi o coś, co zdaje się analogią, a zarazem całkowitym przeciwieństwem…
Odcinek Black Mirror zatytułowany Be Right Back jest dobrym kontekstem dla mojej – bardzo subiektywnej – interpretacji chyba najbardziej znanego filmu zmarłego niedawno reżysera.
Opowiada bowiem o stracie najbliższej osoby, śmierci małżonka, oraz żałobie i tęsknocie tak wielkiej, że jedynym ratunkiem wydaje się przywołanie do życia kopii ukochanej osoby, jej duplikatu. Ale nie można stworzyć stuprocentowo identycznej repliki człowieka. Opowieści o powrocie po śmierci wytęsknionego zmarłego pokazują, że nic – ani rozwój technologicznego, ani postęp medycyny i nauki, ani nawet okultyzm i skierowanie się ku mrocznym żywiołom – nie zagwarantują powrotu człowieka, który odszedł. Podobne historie dowodzą też, że to co wraca, jednocześnie jest i nie jest osobą, za którą chce uchodzić. Może mieć identyczny wygląd, ale inne – złe i mroczne, albo też zionące pustką – wnętrze.
Duplikat ten zazwyczaj jest bardzo niebezpieczny. W najlepszym wypadku – jak ma to miejsce w Be Right Back – jest nędznym substytutem. Nie dość podobnym, sztucznym. To fałszywy twór. Nie sposób obdarzyć go takim samym uczuciem, jak tego, kogo próbuje nieudolnie udawać. Ale kopia może też być „lepszą” wersją oryginału. Właśnie z tym mamy do czynienia w Opętaniu.
Opętanie (Possession) jest filmem o rozpadającym się małżeństwie Anny (Isabelle Adjani) i Marka (Sam Neill).
Sekrety, kłamstwa, zdrady, a przede wszystkim piekielne awantury. Od początku seansu widz jest świadkiem nie tylko żenujących kłótni i szarpanin małżonków w miejscach publicznych, ale też amoku, w jaki wpadają, gdy tylko próbują rozmawiać. Widzimy rozstania i powroty, namiastkę miłości i morze nienawiści, brak akceptacji i autodestrukcyjne popędy. W ten ohydnie prawdziwy rodzinny dramat, stopniowo wkradają się elementy makabry, groteski i horroru.
Przerysowana, teatralna gra aktorska i swoista nadekspresja charakterystyczne dla filmów Żuławskiego chyba nigdzie nie znalazły tak potężnego wymiaru jak w Opętaniu. I nie jest to zarzut, przeciwnie. Film – głównie za sprawą świetnej kreacji Isabelle Adjani nagrodzonej Złotą Palmą i Cezarami dla najlepszej aktorki – jest bardzo sugestywny, frenetyczny i wręcz nieprzyzwoicie realistyczny. Nawet gdy w tym świecie pojawia się obrzydliwe, oślizgłe monstrum, widz nie kwestionuje jego prawdziwości. To nie żaden sen czy halucynacja. On naprawdę tam jest.
Ale gdzie tu sobowtór, zapytacie. Jest. A raczej są. Pierwszy to nauczycielka kilkuletniego synka głównych bohaterów – Helen, doppelgänger Anny. Kobiety nie są idealnymi kopiami, mają różne fryzury, inny kolor oczu i zupełnie odmienny styl ubierania, ale poza tym są takie same. Identyczna twarz, te same pełne usta, to samo spojrzenie. Tyle że na tym podobieństwa się kończą, bo Helen nie jest odbiciem Anny, jest jej lepszą wersją. Metaforycznie można powiedzieć, że to ten dobry bliźniak. Mniej temperamentna od neurotycznej Anny, bardziej czuła, troskliwa i odpowiedzialna. Podczas gdy tamta bez zastanowienia opuszcza jedyne dziecko, nauczycielka – gdy tylko odkrywa, że chłopiec od kilku dni był całkiem sam w zamkniętym na cztery spusty domu – otacza je opieką i macierzyńskim ciepłem. Również Mark, choć załamany po odejściu żony, ale jednak gotowy wybaczyć jej wszystkie zdrady, chwilami dostrzega „przewagę” Helen. Ostatecznie wybiera jednak złą siostrę.
Jeśli już jesteśmy przy siostrach, w połowie filmu widz jest świadkiem obłąkańczego monologu Anny. Nawet po czterech seansach trudno go do końca zrozumieć. Opowiada o dwóch siostrach – Wierze i Przypadku. Mogą żyć razem wewnątrz kogoś, mogą się przypadkiem spotkać na ulicy… Anna mówi, że poroniła – dokładnie tego określenia używa – swoją siostrę, część siebie, swą dobrą połowę. Jest świadoma zła i zepsucia, które ją wypełnia, tego, że w jej wnętrzu już nie ma światła i nadziei, są tylko egoizm i pustka, którą próbuje wypełnić zaspokajając rządzę. Podsumowuje to znamiennymi słowami: „Dobro jest tylko odbiciem zła. Niczym więcej”.
Drugiego doppelgängera spotykamy dopiero w przedfinałowej scenie filmu. Właściwie widzieliśmy go już kilkakrotnie, ale nie rozpoznaliśmy. Nie był jeszcze gotowy. Teraz wspina się po krętych schodach…
Żuławski uchodził za mizogina i jego stosunek do kobiet niewątpliwie znajduje odbicie w twórczości filmowej. Najczęściej przedstawia kobietę jako atrakcyjnego potwora. Modliszkę, femme fatale, zakamuflowanego demona. Bohaterka Opętania jest tego modelowym przykładem. To ucieleśnienie freudowskiej wizji kobiety – rozhisteryzowanej, niezrównoważonej emocjonalnie, podążającej za tym, co zmysłowe, ulegającej cielesnej pokusie. Jest wcieleniem zła, a do tego próbuje deprawować mężczyznę. Kobiecą seksualność nazwał Freud „czarnym lądem czarnego kontynentu” i tak też została przedstawiona w filmie Żuławskiego. Jako niezbadana i nieodkryta, ale również mroczna, zwierzęca i wynaturzona.
W opozycji do takiego wyobrażenia kobiety, mężczyzna powinien być tym racjonalny, silny i opanowany. Ale u Żuławskiego tak nie jest. W konfrontacji z Anną Mark jest słaby, ckliwy i równie emocjonalny jak kobieta. Gdy żona go opuszcza, zamienia się w brudny, zlany potem embrion, leżący na zmiętej pościeli i wstrząsany delirycznymi drgawkami. Dopada go afazja. Próbuje mówić, ale z jego ust wydobywają się tylko pojedyncze głoski i jęki. Jest jak ćpun albo alkoholik na odwyku. Ma psychosomatyczne objawy odstawienia. Postanawia odzyskać kobietę, od której się uzależnił, choćby nawet miał żebrać o ochłapy jej uczuć.
Właśnie takiego mężczyznę widzimy w Opętaniu. Jest słaby. Jest ofiarą.
A jego żona potrzebuje kogoś silnego. Może nawet brutalnego. Rozczarowanie mężem oraz brak satysfakcji ze współżycia przeradza się u Anny w erotyczną obsesję. Frustracja i rozpacz przybierają monstrualne rozmiary. Wtedy kobieta zamienia się w opętanego boga, szalonego demiurga, który lepi ze swych fantazji i niezaspokojenia idealnego kochanka.
Tak powstaje sobowtórowa, lepsza – z perspektywa Anny – wersja Marka. Oryginał jest słaby i miękki, kopia potężna i bezwzględna. Doppelgänger ma w sobie coś magnetycznego i hipnotyzującego. Jest piękny. Ale zanim przybierze ludzką postać… Tutaj właśnie zaczyna się krwawy horror. Anna uwija sobie miłosne gniazdko w opuszczonym apartamencie starej kamienicy. Ci, którzy przestąpią jej próg, nie wyjdą już stamtąd żywi. Kobieta musi przecież chronić swój niepełny jeszcze twór. Transformująca powoli istota najpierw jest wielkim fallusem, później humanoidem z mackami zamiast kończyn. Mimo że nie do końca uformowana, niema i odrażająca, poczwara regularnie zaspokaja Annę seksualnie.
Bohaterka Black Mirror, Martha, też dostała nowego męża. Jednak nie zmieniło to jej życia na lepsze. Dalej cierpiała i tęskniła za prawdziwym Ashem, bo ten drugi nie był dokładnie taki, jak jej zmarły ukochany. Mimo ogromu danych, które mu zaprogramowano i które miały go jak najbardziej zbliżyć do oryginału, był inny. To, że wyglądał jak Ash, ani przez chwilę nie wystarczało. Ale Martha kochała i akceptowała swojego męża… Anna przeciwnie. Kochała w swoim tylko wygląd. Twarz Marka, jego ciało i głos – było to coś znanego i bliskiego, całą resztę trzeba było udoskonalić. Pragnienia Anny się eksternalizują. Wizerunek męża jest tylko skorupą, naczyniem, które napełnia swoimi oczekiwaniami, odbiciem siebie. Tworzy mężczyznę jedynego w swoim rodzaju, idealnego dla siebie, swojego Animusa. Nie spodziewa się, że jej dzieło – podobnie jak monstrum Frankensteina – tak szybko obróci się przeciwko swemu stwórcy i zapragnie pójść własną drogą.
Opętanie to – w kontekście interesujących nas przedstawień doppelgängera – dzieło bezprecedensowe. Z jednej strony czerpie z symboliki sobowtóra (dualizm ludzkiej natury, antynomiczne pierwiastki dobra i zła tkwiące w człowieku; sobowtór jako apokaliptyczny omen, zapowiedź śmierci) i odtwarza znane już ogniwa historii o sobowtórach (pojedynek oryginału i kopii, walka o tożsamość). Z drugiej strony całkowicie zrywa ze schematem opowieści sobowtórowej (tak istnieje taki schemat; oparty o analizę literatury zbiór charakterystycznych i uporządkowanych chronologicznie elementów obecnych w każdej historii opartej o motyw sobowtóra, który z powiedzeniem można też odnieść do dzieł filmowych; autorką klasyfikacji jest polska badaczka Małgorzata Czermińska). Najczęściej sobowtór jest odbiciem nas samych. Z różnych powodów tworzymy swoje sobowtóry. Projektowanie cudzego doppelgängera nie jest zbyt częste. Równie rzadko zdarza się, by reżyser eksplorujący motyw sobowtóra jednocześnie tak silnie wyeksponował wątki erotyczne. Śmierć i sobowtór – zawsze. Eros, Tanatos i sobowtór – tylko u Żuławskiego.
Finał filmu wywołuje dreszcze przerażenia. Być może w którymś z wcześniejszych tekstów z cyklu już wspominałam, dlaczego powtórzenie tak przeraża. Raz jeszcze oddajmy głos nieśmiertelnemu Freudowi. Powiedział on, że powtórzenie – nie tylko w kontekście sobowtóra, ale w szerszej perspektywie, każdy powtórzony obiekt czy zjawisko – wywołuje paraliżujący strach, bo za sprawą tego czynnika, coś co w innej sytuacji wydałoby nam się niewinne, staje się niesamowite i „nieodparcie przywodzi na myśl ideę czegoś fatalnego, przed czym nie sposób uciec”. Właśnie ten archetypiczny lęk przed niesamowitością sprawia, że z pozoru niewinne zakończenie filmu przyprawia o gęsią skórkę.
Mieszkanie Anny i Marka. Rozlega się dźwięk dzwonka przy drzwiach. Helen, czyli lepsza połowa Anny (zaraz, czy aby na pewno?), rusza, by otworzyć. Mały chłopiec, który do tej pory czekał na powrót ojca, robi się niespokojny. Gdyby powiedział „Nie otwieraj!” jeden raz, moglibyśmy różnie to interpretować. Jest zły na ojca, że zostawił go na tak długo z miłą, ale jednak obcą kobietą i chce go ukarać. Może tylko się droczy. Zrywa się od stołu i biegnie po schodach, pewnie chce się schować i sprowokować ojca do wspólnej zabawy… Ale dlaczego wziąć to powtarza? „Nie otwieraj! Nie otwieraj! Nie otwieraj ich! Nie otwieraj…”.
Odważycie się sprawdzić, co czeka za drzwiami?
*
Powyższy tekst to tylko jedna z możliwych interpretacji Opętania. Ze względu na zainteresowanie motywem sobowtóra przeniosłam akcent na ten właśnie element, ale film Żuławskiego jest wielowarstwowym i naszpikowanym symboliką dziełem, które można odczytywać na wiele sposobów. Jako dramat egzystencjalny przebrany w szaty fantastyki grozy. Jako metaforę związku kobiety i mężczyzny, relacji, w której dobro i zło, miłość i nienawiść sprzęgają się w jedno, tworząc potworność. Jako symboliczny filmowy traktat o nimfomanii i innych problemach natury seksualnej. Jako… Sami zdecydujcie, czym jest dla was.
korekta: Kornelia Farynowska