MOSKWA NIE WIERZY ŁZOM [kino rosyjskie]
Autorem recenzji jest Michał Bleja.
Kino radzieckie kojarzy się w Polsce przede wszystkim z filmami wojennymi, jak Idź i patrz lub z surrealistycznymi dziełami Andrija Tarkowskiego czy Vladimira Tarasova. Ich filmy, jeśli w ogóle odnoszą się do rzeczywistości, czynią to raczej poprzez metaforę niż dosłowny opis. Widz, który chce właściwie je odczytać, musi być do tego odbioru przygotowany, mieć pewną artystyczną wrażliwość i zdolność do abstrakcyjnego myślenia. Moskwa nie wierzy łzom mocno kontrastuje z tym trendem, będąc filmem o zwykłych ludziach i dla zwykłych ludzi przeznaczonym. W żadnym wypadku nie można tego traktować jako zarzut. Naprawdę warto czasami wyzbyć się artystycznego snobizmu i otworzyć się na zwykłe, ludzkie historie. Zdarza się, że okazują się o wiele bardziej poruszające niż opiewane przez zawodowych krytyków dzieła, których wymowa zostaje rozmyta przez nadmiar środków artystycznych.
Film Vladimira Menshova podzielony jest na dwie części. Część pierwsza pokazuje bohaterki na samym początku dorosłego życia. Dziewczyny właśnie przyjechały do Moskwy z prowincji i wydaje się, że nieco zachłysnęły się wielkomiejskim życiem. Młodość i energia podsuwają im pomysły, które z początku wydają się niewinne, później okazują się jednak mieć kolosalny wpływ na całą resztę ich historii. O tym jest część druga, która rozgrywa się dwie dekady później. Bohaterki są w niej przedstawione zupełnie inaczej: jako kobiety doświadczone, które nabyły już sporo życiowej mądrości, które jednak nadal się ze sobą przyjaźnią, nawzajem się wspierając. Mimo wieku i różnych, często niełatwych doświadczeń zachowują pogodę ducha, co sprawia, że trudno ich nie lubić.
Obraz Menshova to prawdziwy majstersztyk. Mamy pomysłowy, wielowątkowy scenariusz, znakomicie napisane dialogi, wielowymiarowe, głęboko przemyślane postaci i grę aktorską najwyższej próby. Jest przy tym dziełem szczerym, pozbawionym wszelkiego nadęcia i patosu, które drażnią w najgłośniejszych radzieckich filmach. Wszystko to sprawia, że ogląda się go z ogromną przyjemnością.
Warto poświęcić kilka słów występujące w roli głównej Wierze Alentowej. Wiera ma dziś siedemdziesiąt trzy lata, jednak w 1980 roku, gdy film powstawał, była niesamowicie piękną kobietą. Nie była to jednak uroda sztuczna, wykreowana, pasująca do aktualnie panujących trendów, ale uroda stuprocentowo naturalna i ponadczasowa. Alentowa wciela się tak naprawdę w dwie postaci – w końcu w pierwszej części gra młodą dziewczynę, w drugiej zaś dojrzałą kobietę. Trudno w to uwierzyć, ale żeby odmłodzić Wierę o połowę, nie trzeba było stosować charakteryzatorskich sztuczek znanych ze współczesnego kina – wystarczyło zmienić jej fryzurę, wyposażyć w bardziej adekwatne do wieku ubrania i pozwolić jej grać. Alentowa jest wybitną aktorką i samo pojawienie się jej nazwiska w obsadzie powinno stanowić wystarczający powód, żeby film obejrzeć. Rola Katieriny Tichomirowej, której losy stanowią oś filmu, jest jedną z najlepszych w jej dorobku.
Moskwa nie wierzy łzom to jednak popis nie tylko samej Alentowej, bo znakomicie zagrane są wszystkie postaci. Na szczególną uwagę zasługują Irina Muravyova w roli Ludmiły i Aleksiej Batałow jako Gosza. Oboje są aktorami bardzo charakterystycznymi, obdarzonymi dużym wdziękiem i swobodą – widać, że zupełnie się nie męczą, odgrywając swoje role. Kreowane przez nich postaci budzą sympatię, a myślę, że o to właśnie twórcom filmu chodziło.
Kino obyczajowe nieczęsto mnie przekonuje, zdecydowanie nie należę do fanów tego gatunku. Moskwa nie wierzy łzom stanowi tu jaskrawy wyjątek i w moim prywatnym rankingu filmów po rosyjsku ma pewne miejsce w pierwszej piątce. Gorąco polecam!
korekta: Kornelia Farynowska