MŁODZIEŻOWE filmy, które KIEPSKO się zestarzały

Nieco rozszerzyłem definicję filmu młodzieżowego, dodając te wcześniejsze lata dzieciństwa, czyli poniżej 10 roku życia. Tak będzie pełniej, bo nastolatkowie wciąż są dziećmi, chociaż usilnie starają się uciec temu mianu, nie wiedząc jeszcze, co ich czeka w dorosłości. Jest kilka powodów tego, że filmy młodzieżowe kiepsko się starzeją. Są (a przynajmniej były) z reguły niedoinwestowane, więc z czysto technicznego punktu widzenia starzeją się szybciej. Jest jednak o wiele ważniejszy element, który przemija w nich w sposób nieunikniony, i wręcz niemożliwe jest to przemijanie zatrzymać. Filmy dla dzieci i te młodzieżowe pokazują młodość, ten okres, gdy wszystko się kształtuje w odniesieniu do swoich czasów. Czasy ewoluują, kręci się nowe produkcje, a wizja dzieciństwa i dorastania się w nich zmienia. Trudno więc oczekiwać, że dla dzisiejszego 15-latka interesującym wzorcem może być np. serial Siedem życzeń. Starzenie się takich filmów polega więc na braku zrozumienia ich metafor, wzorców, archetypów przez widzów, do których kiedyś były skierowane. Nie ma więc sensu się z tego powodu smucić, ale warto zrobić sobie listę takich produkcji, które dla nas były kultowe, lecz dla naszych dzieci mogą nie istnieć.
„Magiczne drzewo”, 2008, reż. Andrzej Maleszka
Fabuła bardzo ciekawa, ale już w swoich czasach produkcja nie była dobra. Chodzi dosłownie o wszystko – montaż, zdjęcia, grę aktorską no i scenariusz. Te względy zdecydowały, że dzisiaj, mając do dyspozycji tak wiele lepszych produkcji dla młodzieży, również z naszego, polskiego ogródka, film Andrzeja Maleszki jest gdzieś na końcu, traktowany jak coś osobliwego, z czego można mieć trochę beki, a na pewno nie sięgnie się z jego powodu po książkę.
„Szaleństwa panny Ewy”, 1984, reż. Kazimierz Tarnas
16 lat to piękny wiek, ale pamiętajmy, że Kornel Makuszyński o tych szaleństwach pisał dla młodszego odbiorcy, a i w latach 40. XX wieku. Można odnieść więc wrażenie, że z dzisiejszego punktu widzenia 16-latki to wcale nie szaleństwa, a jakieś nudne wspomnienia grzecznej dziewczynki z pensji, której marzyło się trochę wolności. I właśnie ten rozdźwięk między tym, kim są dzisiejsi nastolatkowie, a tym, jak ich widział Makuszyński, zdecydowało, że film Kazimierza Tarnasa jest już dzisiaj mocno psychologicznie nieaktualny.
„Awantura o Basię”, 1995, reż. Kazimierz Tarnas
Bardzo mądra książka Makuszyńskiego została przekuta w całkiem niezłą adaptację, chociaż kulejącą pod względem realizacyjnym i niczym się niewyróżniającą pod względem estetycznym. Nie pozostało więc do dzisiaj w filmie nic, co by sprawiło, że coś poza fabułą jest w nim archetypiczne dla kolejnych pokoleń widzów. Ot bardzo obyczajowa historia, pisana dla młodszego widza, który jednak rozumie tamte czasy, gdyż w nich żył. A to dzisiejszym dzieciom jednak nie wystarczy.
„Dziewczyna i chłopak”, 1980, reż. Stanisław Loth, Marian Kiełbaszczak
Chodzi o pełnometrażową produkcję. Tosia i Tomek są bliźniętami. Siostra, chcąc pomóc bratu, przebiera się za niego, co ma swoje konsekwencje w postaci osobliwych zdarzeń na podmienionych wakacjach. Fabuła nawet z dzisiejszego punktu widzenia, i jak na polskie kino, wydaje się bardzo ciekawa, lecz swoje zrobiły czasy realizacji produkcji. Nie ma już w niej nic ciekawego dla dzisiejszych dzieci. Zaryzykuję stwierdzenie, że świat przedstawiony jest zbyt naturalny, elementarnie inny technicznie, żeby zyskał nowych widzów. Pozostaje sentyment tych starszych, który jest u mnie niezmienny.
„Dumbo”, 1941, reż. Ben Sharpsteen, Samuel Armstrong
Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy żyjące w naszych czasach dzieci akceptują ideologię nierówności w czasach, gdy był realizowany Dumbo. Odpowiedź wydaje się oczywista. Nie akceptują i nie powinny. I właśnie głównie z tych względów film nie wytrzymał tych wielu dziesięcioleci rozwoju kina. Zawiera treści rasistowskie, bardzo typowe dla tamtych czasów, ale powiedziałbym to również, gdyby zaszła taka sytuacja, że w filmie czarnoskórzy aktorzy malują sobie twarze na biało, żeby grać białych. To też by było rasistowskie w stosunku do mojego pochodzenia etnicznego. Inne kultury powinny być jednak traktowane z o wiele większym szacunkiem.
„Duży”, 1988, reż. Penny Marshall
Scenariusz wciąż jest naprawdę ciekawy, ale te kilkadziesiąt lat w karierze Toma Hanksa zupełnie zmieniło patrzenie na niego przez widzów. I właśnie ta wizja jego aktorstwa zdecydowała, że dzisiaj już Duży wcale tak nie bawi. Hanks mocno odstaje od swojego dzisiejszego warsztatu, śmiesząc odbiorców, ale nie w tym pozytywnym sensie. Nic już nie da się zrobić z tą produkcją. Z pewnością nie zainteresuje ona młodszych widzów, którzy mają do dyspozycji dużo barwniejsze produkcje fantasy.
„Footloose”, 1984, reż. Herbert Ross
Footloose to był hit wśród młodzieży, ale mocno odwołujący się do nieznanego nam wtedy świata Zachodu. Musiał się podobać ze względu na Kevina Bacona. Był to obiektywnie dobry występ aktora, chociaż nie należy przeceniać jego sprawności fizycznej ani jej mitologizować. Miał kilku kaskaderskich dublerów. Co zaś do „kiepskiego zestarzenia”, to tak nie jest do końca, raczej w tym przypadku chodzi o brak zainteresowania filmem wśród młodzieży, bo wcale nie jest już atrakcyjne bycie takimi charakterami, jak te z filmów. Wiele się u nas w Polsce jednak zmieniło od tamtych czasów, a przede wszystkim zmieniły się priorytety młodych.
„Prawdziwy geniusz”, 1984, reż. Martha Coolidge
Film dla trochę starszej młodzieży, ale w moich czasach oglądało się go na przełomie szkoły podstawowej i liceum. Lekka, zabawna komedia z zacięciem przygodowym, z kultowym niegdyś Valem Kilmerem. Niestety oglądana dzisiaj nie zachwyca, a to głównie ze względu na realizację. Istnieje też wyraźny problem w prezentacji, kim jest geniusz. Dzisiaj taka wizja geniusza jest już bardzo ograna, wręcz sztampowa. Nie bawi nawet mnie – fana komedii z lat 80.
„Zemsta frajerów”, 1984, reż. Jeff Kanew
Swego czasu popularny hit VHS, który wśród młodzieży miastowej i wiejskiej przełomu ustrojowego w Polsce wzbudzał podniecenie, nostalgię i zazdrość, jak to bawi się brać studencka na ZACHODZIE. Dzisiaj już te zabawy znamy i chyba się jednak u nas aż tak oficjalnie nie przyjęły. Film został gdzieś w fantazyjnej przeszłości, a i aż tak już dzisiaj nie wypada naśmiewać się z jednostek mniej dostosowanych społecznie. W przypadku młodzieży dużo głębiej analizuje się, dlaczego jest ona taka i taka, a nie szufladkuje jako przykładowo samców alfa i owych frajerów.
„W pustyni i w puszczy”, 2001, reż. Gavin Hood
Może w tym przypadku nie do końca chodzi o jakąś ideologię wychowawczą, a o estetykę i grę aktorską. W pustyni i w puszczy nawet jak na swoje czasy nie było produkcją oszałamiającą, a trzeba pamiętać, że przynależy do kina przygodowego. Ten gatunek wiele wymaga od strony estetycznej, która niestety u Gavina Hooda była oszczędna, żeby nie powiedzieć tania. Wciąż więc czekam na naprawdę bogatą ekranizację tej powieści Henryka Sienkiewicza, która z całą pewnością może konkurować bogactwem świata przedstawionego z Indianą Jonesem.