Johnny Depp – zmęczenie materiału
Jeśli przyjrzeć się karierze Johnny’ego Deppa, można zauważyć pewną prawidłowość – na każdą dekadę przypada jedna rola aktora, że się tak wyrażę, kultowa. Popularność zyskał w drugiej połowie lat 80. występem w serialu 21 Jump Street, w następnym dziesięcioleciu trudno było go nie utożsamiać z Edwardem Nożycorękim (choć nie mniej ikoniczną postacią był również Gilbert Grape), po roku 2000 zaś to kapitan Jack Sparrow stał się wizytówką Deppa. Problem pojawia się, gdy śledząc filmografię aktora z obecnej dekady, nie natrafiamy na ani jeden tytuł, ani jeden występ, który byłby tego wart. Chyba że wkrótce kultem zostaną otoczone jego złe role.
Najłatwiej to określić zmęczeniem materiału, choć stopień zaangażowania Deppa w swoje coraz bardziej kuriozalne role jest daleki od jakiegokolwiek osłabienia. Wręcz przeciwnie – od kilku lat aktor wydaje się nie znać umiaru, zarówno w doborze repertuaru, jak i swojej grze. Koronnym tego przykładem niech będzie zeszłoroczny Bezwstydny Mortdecai, w którym popisuje się i stroi miny bez wytchnienia, nie dając również spokoju Bogu ducha winnym widzom. Gdy Amerykanin nie wciela się w ekscentryków, otrzymujemy role mdłe i bez życia, jak ta w Transcendencji Wally’ego Pfistera, gdzie Depp usypia swoim beznamiętnym głosem. Zestawić to z jego jakże bogatą i fascynującą karierą, a nietrudno będzie mówić o kryzysie jednego z najzdolniejszych aktorów współczesnego kina.
Zaznaczmy jednak, że mowa tu o trwającym już jakiś czas procesie, nie zaś pojedynczych wpadkach w filmografii. Te nie byłyby niczym nowym – zdarzyło mu się grać złe role, czego najlepszym dowodem jest występ w koszmarnym thrillerze science fiction Żona astronauty Randa Ravicha, w skądinąd sympatycznej Czekoladzie Lassego Hallströma zaś cały film zagrał na jednym uwodzicielskim spojrzeniu. Jednak wraz z nadejściem obecnej dekady filmografia aktora wypełniona jest tytułami, które zestawione razem tworzą obraz twórczego marazmu, jednostajności, a być może po prostu utraty zmysłu w doborze ról. Ten z pewnością nie zawiódł Deppa, gdy zgodził się zagrać w Piratach z Karaibów. Klątwie Czarnej Perły Gore’a Verbinskiego, lecz jednocześnie nie da się ukryć, że postać kapitana Jacka Sparrowa znacząco zaważyła na karierze jego odtwórcy i tego, jak widzowie zaczęli go postrzegać.
Trudno powiedzieć, co przekonało włodarzy wytwórni filmowej Disneya, aby rolę szalonego pirata powierzyć Deppowi, zwłaszcza że w scenariuszu była to postać zdecydowanie bardziej zrównoważona, bliższa klasycznym bohaterom korsarskich opowieści. Nic więc dziwnego, że producenci wpadli w popłoch, gdy zobaczyli aktora na planie. Na nic się zdały ich błagania o to, aby przestał grać Sparrowa tak, jakby ten był homoseksualistą, co Depp kwitował, że doskonale zdawali sobie sprawę z jego poprzednich ekscentrycznych wcieleń. A nie da się ukryć, że na nietypowym wizerunku aktor zbudował całą swoją karierę.
POCZĄTKI
Zadebiutował w roku 1984 w kultowym horrorze Koszmar z ulicy Wiązów Wesa Cravena, gdzie został zmasakrowany przez Freddy’ego Krugera w jeden z najbardziej kreatywnych sposobów w dziejach tej serii – wessany do łóżka, które po chwili zamienia się w gejzer krwi. Właśnie tak zaczyna się karierę w kinie! Pojawił się również na chwilę w Plutonie Olivera Stone’a, lecz dopiero serial 21 Jump Street uczynił z niego gwiazdę. Wcielił się tam w Toma Jansona, policjanta pracującego pod przykrywką jako uczeń liceum. Depp nie lubił swojej postaci, uważając, że jest coś amoralnego w szpiegowaniu w ten sposób młodzieży. Nie przeszkodziło mu to jednak pojawić się na chwilę w niedawnej kinowej kontynuacji pod tym samym tytułem z 2012 roku, gdzie naśmiewał się ze swojego wizerunku gliniarza w przebraniu.
W latach 90. długo pracował na to, aby pozbyć się łatki idola nastolatek, której dorobił się dzięki serialowi, zdjętemu z anteny rok po jego odejściu. Zamiast angażować się w projekty mogące pogłębić jeszcze bardziej ten wizerunek wolał iść pod prąd, znajdując sobie niszę jako odtwórca ról dziwaków i outsiderów. Taki był w muzycznej Beksie Johna Watersa oraz w komedii romantycznej Benny i Joon Jeremiaha Chechika. Podobał się zwłaszcza w dramacie Co gryzie Gilberta Grape’a w reżyserii Lassego Hallströma, gdzie jako tytułowy bohater emanował ciepłem i wyjątkowo trzeźwym stosunkiem do otaczającego go świata. Tym razem to nie on był pokręcony, lecz sytuacja zmuszająca go do opieki nad chorym na autyzm bratem (nominowany do Oscara Leonardo Di Caprio) i niezwykle otyłą matką. Trudno było nie pokochać rudowłosego Gilberta, który stał się jedną z najciekawszych i najbardziej lubianych postaci stworzonych przez Deppa.
Szybko zaczął współpracować z twórcami głośnymi i cenionymi, często zupełnie niezwiązanymi z Fabryką Snów. Niewielu jest aktorów jego pokolenia, którzy mogą się pochwalić występami u Emira Kusturicy, Jima Jarmuscha czy Romana Polańskiego, ale nawet jego ról u bardziej komercyjnych reżyserów, jak u Johna Badhama w rozgrywającym się w czasie rzeczywistym thrillerze Na żywo oraz Mike’a Newella w gangsterskim dramacie Donnie Brasco, trudno było nie docenić.
Nieprzypadkowo największymi sukcesami kasowymi, jakie aktor miał na swoim koncie w tamtej dekadzie, były dzieła Tima Burtona – Edward Nożycoręki oraz Jeździec bez głowy. Być może wynikało to z faktu, że Burton zawsze potrafił połączyć swoje czarne poczucie humoru i autorską wizję bliską gotykowi z finansowymi oczekiwaniami producentów i wytwórni. W Deppie znalazł natomiast idealnego odtwórcę ról odmieńców i ekscentryków starających się funkcjonować w rzeczywistości na własnych zasadach bądź zamykających się w swoich światach. Aktor nierzadko grał takie postacie również u innych reżyserów, lecz to właśnie z twórcą Soku z żuka przynosiło to najlepsze efekty.
Jako Edward był delikatnym i strachliwym młodzieńcem, który całe dotychczasowe życie spędził w wielkim zamku wraz ze swoim „ojcem”, szalonym naukowcem. Ten dał mu w miejsce rąk zestaw noży i nożyc, czyniąc z chłopca dziwadło, gdy już po śmierci wynalazcy, bohater trafia na amerykańskie przedmieścia. Początkowo staje się sensacją, zwłaszcza jako fryzjer i ogrodnik, lecz po jakimś czasie miejscowa społeczność zaczyna go traktować jak potwora. Jedyna dobra rzecz, jaka spotyka Edwarda to odwzajemniona miłość do córki swoich gospodarzy, Kim (Winona Ryder).
Podobał się Depp jako bladolicy tytułowy bohater, urzekający naiwnością romantyk, który uczy się życia, często w brutalny sposób. Całkowitym jego przeciwieństwem na pierwszy rzut oka wydaje się być konstabl Ichabod Crane z Jeźdźca bez głowy, XVIII-wieczny detektyw wysłany do miasteczka Sleepy Hollow, aby zbadać serię dziwnych zgonów. Crane nie wierzy, aby za morderstwa odpowiadał tytułowy widmowy jeździec, gdyż przeczy to zdroworozsądkowemu i analitycznemu umysłowi przybysza. Woli skupić się na zbieraniu dowodów, przesłuchiwaniu świadków i naukowych eksperymentach niż folklorze i zabobonach, choć z biegiem czasu zaczyna dostrzegać, że pewnych rzeczy nawet on nie jest w stanie pojąć.
W obu tych filmach Burtona Depp wciela się w postać obcego, wciągniętego do nowego świata niechętnie, starającego się w nim funkcjonować po swojemu. W przeciwieństwie jednak do Edwarda, Ichabod potrafi odnaleźć się w nowym środowisku, nie tylko dlatego, że nie ma nożyc zamiast rąk, lecz przede wszystkim dostrzegając konieczność zmiany. Nie przestaje być racjonalistą, ale pozwala również, aby odezwały się w nim uczucia i wiara.
KLĄTWA JACKA SPARROWA
Jaki był jego Sparrow z Piratów z Karaibów? Jakby wiecznie na rauszu, nie zawsze świadomy, co się w danej chwili dzieje, ale gotowy do największego heroizmu. Czarujący kłamczuch i oszust, krętacz i dowcipniś, mówiący jedno, a robiący co innego, człowiek, któremu lepiej nie ufać, lecz dobrze go mieć po swojej stronie. Świat po prostu musiał zakochać się w takim bohaterze. I to zrobił.
Piraci z Karaibów. Klątwa Czarnej Perły stał się zaskakującym hitem, nie tylko dlatego, że o gatunku filmów pirackich myślano jak o przeżytku, lecz również ze względu na samego Deppa, który w dużej mierze swoją rolą zdecydował o niemałym sukcesie produkcji, nominowanej w pięciu kategoriach do Oscara. Jedna z nich (pierwsza w karierze) przypadła samemu aktorowi. Studio nie musiało go długo przekonywać do udziału w sequelach.
Aktor szybciutko wystąpił w kręconych równolegle kontynuacjach – Skrzyni umarlaka oraz Na krańcu świata – obu również w reżyserii Verbinskiego, którego przy czwartej części, z podtytułem Na nieznanych wodach, zastąpił Rob Marshall. Nie da się ukryć, że każda odsłona była olbrzymim przebojem, pomimo widocznego spadku jakości z filmu na film, natomiast Jack Sparrow stał się najpopularniejszym wcieleniem Deppa, dzięki czemu za ostatnią odsłonę dostał astronomiczną gażę w wysokości 55 milionów dolarów. I być może kariera aktora nie uległaby gwałtownemu zachwianiu, gdyby swój ekscentryczny „piracki” wizerunek ograniczył tylko do tych filmów.
O ile jeszcze w Charliem i fabryce czekolady oraz Alicji w krainie czarów było to podyktowane estetyką kina Tima Burtona, o tyle już niedawny Kieł Kevina Smitha oraz wspomniany Mortdecai są przejawami szarżowania do granic dobrego smaku, karykatury niemożliwej do obronienia. Nawet udana rola Indianina Tonto w nierównym Jeźdźcu znikąd Verbinskiego ma w sobie coś z kreacji ulubionego pirata, bohaterstwo i szaleństwo, stające się źródłem humoru, nawet w momentach, w których nie wypada się śmiać.
Nie widzę problemu w fakcie, że w większość swoich ról Depp wciela się w postacie cokolwiek dziwne i nietypowe. Robi to od zawsze, czasem pozwalając sobie na bardziej stonowane, człowiecze oblicze. W ostatnich latach jednak trudno nie oprzeć się wrażeniu, że aktor zapędził się w kozi róg – jest Sparrowem w różnych wersjach, bądź, próbując niejako przebić swoje słynne wcielenie, posuwa się do granic parodii, mało zabawnych niestety. Gdyby jednak był to jedyny grzech Deppa.
STARZY ZNAJOMI
Być może powodem, dla którego Depp wydaje się wciąż i wciąż grać jedną i tę samą postać, jest jego przywiązanie do reżyserów, z którymi lubi pracować. To znamienne, że przed Piratami zdarzyło mu się zagrać u tego samego twórcy zaledwie dwukrotnie (najpierw był to Tim Burton, później Lasse Hallström), starając się nie przywiązywać siebie i widza do określonego typu kina, jakie wtedy tworzył. To się jednak zmieniło po występie w roli słynnego pirata. Z samym Burtonem współpracował później jeszcze pięciokrotnie, średnio co dwa lata kręcąc nowy film. Niestety, prędzej czy później musiało dojść do wypalenia się, co było widoczne z każdym kolejnym projektem. Ich ostatnie wspólne dzieło, Mroczne cienie, w którym gwiazdor zagrał wampira, stało się smutnym potwierdzeniem, że aktor zjada już swój własny ogon. Nie było w tej roli nic, czego widzowie nie widzieliby wcześniej w wykonaniu Deppa. Ale nawet reżyser wydawał się zmęczony kinem, jakie tworzył. Nic więc dziwnego, że następny film Burtona, Duże oczy, prezentował stylistyczną zmianę, w której nie było miejsca na jego ulubieńca.
Wspomniany już Verbinski zajmuje drugie miejsce z pięcioma wspólnymi projektami, po dwa filmy Depp zrealizował zaś z Marshallem, Davidem Koeppem oraz Kevinem Smithem. Wybaczyłbym takie „zasiedzenie się”, gdyby aktor szukał wyzwań dla siebie, przy wyborze projektów kierując się nie tylko ciekawymi fabułami, lecz również wymagającymi rolami. Ale obecnie jego intuicja zawodzi go na obu tych obszarach.
Największe nadzieje dawała współpraca ze Smithem, którego Kieł, horror o młodym vlogerze, uwięzionym przez szaleńca i zamienionym w morsa (!), był propozycją oryginalną i odważną. Lecz dla reżysera film okazał się przede wszystkim żartem z widza, Depp zaś, wcielając się w zidiociałego detektywa był nieśmiesznym i całkowicie zbytecznym ozdobnikiem. Obaj panowie musieli polubić się na tyle, że w nowym filmie Smitha, Yoga Hosers, ich nastoletnie córki grają główne role, a Depp znów wciela się w tę samą postać. Wiadomo już jednak, że nie ma na co czekać – obraz miał premierę na tegorocznym festiwalu Sundance, gdzie zebrał wyjątkowo złe recenzje.
Ale nie tylko z reżyserami aktor lubi pracować więcej niż raz. Z Paulem Bettanym jego bilans jest równie imponująco katastrofalny. Na przestrzeni pięć lat zagrali razem w rozczarowującym Turyście Floriana Henckela von Donnersmarcka i przytoczonych wcześniej Transcendencji oraz Bezwstydnym Mortdecaiu, ustrzelając tym samym coś, co śmiało można określić mianem „złotej trójki”. Jak inaczej nazwać dziełka, zgodnie uznane przez wszystkich za najgorsze w karierze obu aktorów? Można się śmiać z przykrych efektów tej współpracy, zastanawiając się nad przewrotnością całej sytuacji, gdy pozaekranowa przyjaźń nie ma przełożenia na filmowy sukces. Oczywiście pomogłoby, gdyby wszystkie trzy projekty były dobrymi filmami, najwyraźniej jednak w Hollywood nie można mieć wszystkiego. Całą sytuację mocniej odczuł oczywiście Depp, gwiazda tych produkcji, ale i dla Bettany’ego byłoby lepiej, gdyby zaczęli lepiej dobierać scenariusze. Bądź przestali ze sobą pracować.
NIESPEŁNIONE AMBICJE
Rozczarowanie obecnym etapem kariery aktora bierze się również z faktu, że przestał on grać u twórców mających własny, charakterystyczny język filmowy, reżyserów niezależnych, acz głośnych. Po odejściu z telewizji praktycznie tylko z takimi filmowcami pracował, starając się jak najdalej odejść od hollywoodzkiej machiny. Arizona Dream Kusturicy oraz Truposz Jarmuscha były wydarzeniami artystycznymi, gdzie większą rolę od nazwiska Deppa odgrywało często nazwisko autora filmu. Tak samo nakręcony z Burtonem Ed Wood, przezabawna i poruszająca biografia człowieka uważanego za najgorszego reżysera w historii kina, narkotyczny Las Vegas Parano Terry’ego Gilliama oraz Dziewiąte wrota Romana Polańskiego, w których aktor wciela się w bibliofila poszukującego księgi napisanej przez samego diabła. Depp często rezygnował ze swojej zwyczajowej kilkumilionowej gaży, aby móc zagrać u tych twórców. Te artystyczne poszukiwania sprawiły, że w 1997 roku sam spróbował swoich sił w reżyserii, kręcąc Odważnego. Dramat o młodym Indianinie, który aby zapewnić pieniądze dla swojej rodziny zgadza się umrzeć na planie snuff movie, nie doczekał się jednak uznania w oczach krytyki.
Jak na ironię nominacja do Oscara za rolę słynnego pirata, wyróżnienie, którego poskąpiono mu w poprzedniej, niezwykle owocnej dekadzie, sprawiła, że aktor stracił zainteresowanie mniejszymi projektami. Kostiumowy Rozpustnik Laurence’a Dunmore’a oraz biograficzny Marzyciel Marka Forstera zostały nakręcone jeszcze przed premierą filmu o Jacku Sparrowie i są jednymi z ostatnich tytułów, które przypominają o dużo bardziej zróżnicowanym repertuarze Deppa. Za ten drugi film zresztą otrzymał kolejną, bardzo zasłużoną nominację do Nagrody Akademii, w 2007 roku zaś trzecią i ostatnią, występując jako tytułowy morderczy golibroda w musicalowym horrorze Sweeney Todd Burtona (w tym przypadku wyróżnienie to wydaje się dyskusyjne).
Wydarzeniem miała być gangsterska opowieść o Johnie Dillingerze, Wrogowie publiczni (2009), którą reklamowała przede wszystkim obietnica aktorskiego pojedynku między Deppem a Christianem Bale’em. O ile ten pierwszy wywiązał się ze swojego zadania pierwszorzędnie, kreując słynnego przestępcę jako postać silną, brutalną, ale i nie pozbawioną duszy romantyka, o tyle Bale miał niewiele do zagrania jako ścigający Dillingera agent FBI. Film Michaela Manna podzielił krytykę i widzów, choć swoje zarobił, dając sygnał, że i takiego Deppa, w roli niewymagającej od niego tony makijażu i specyficznego fizys, publiczność chce oglądać. Szkoda, że on sam miał na ten temat inne zdanie.
W ostatnich latach próżno szukać w filmografii aktora tytułów, które choćby sugerowałyby jego chęć do zmierzenia się z ambitniejszym materiałem. Wybiera projekty typowo rozrywkowe, bez znaczenia, czy występuje u znajomych reżyserów w sprawdzonym repertuarze, czy też współpracując z kimś po raz pierwszy. Coraz częściej zaczyna to nużyć samych widzów, którzy jeszcze pojawili się tłumnie na Alicji w krainie czarów i kolejnych Piratach z Karaibów, ale nie dali się nabrać na Dziennik zakrapiany rumem Bruce’a Robinsona oraz Transcendencję. W pierwszym zagrał dziennikarza-pijaka, próbując powtórzyć sukces Las Vegas Parano, również opartego o prozę nieżyjącego już Huntera S. Thompsona, prywatnie przyjaciela aktora; w drugim był genialnym naukowcem, którego świadomość zostaje przeniesiona do komputera. Nie udał się Deppowi ten powrót do nieco bardziej stonowanych ról, bo nie należały one do ciekawych. Szybko znów zainteresował go bardziej zwariowany repertuar, co poskutkowało… jeszcze większymi niepowodzeniami. Do tego stopnia, że o Kle oraz Bezwstydnym Mortdecaiu można powiedzieć, że byłyby lepsze bez udziału w nich słynnego aktora.
Nic więc dziwnego, że gdy pojawiły się pierwsze zapowiedzi Paktu z diabłem Scotta Coopera, autentycznej historii gangstera Whiteya Bulgera, który w latach 70. został informatorem FBI dla własnej korzyści, wielu obwieszczało wielki powrót Deppa. Nie tylko dlatego, że aktor zawsze świetnie się sprawdzał w rolach przestępców – przed Dillingerem był przecież agentem w przebraniu gangstera, Donniem Brasco oraz światowej sławy handlarzem narkotyków w Blow Teda Demme’a. Postać Bulgera obiecywała mniej romantyczną stronę kryminalisty, złego do szpiku kości mordercę, zimnego jak lód, ale nie pozbawionego przewrotnego poczucia humoru. I Depp taki też był, choć przyznać trzeba, że jego charakteryzacja aż za nadto rzucała się w oczy. Przerzedzone, zaczesane do tyłu jasne włosy oraz błękitne soczewki kontaktowe wydawały się obdzierać go ze człowieczeństwa, do tego stopnia, że dla wielu przypominał jedną ze swoich wariackich postaci. Jednak te wypisane na twarzy inność i szaleństwo były jak najbardziej wskazane, czyniąc z tej postaci autentycznego demona, tytułowego diabła, z którym nie warto wchodzić w żadne konszachty. Niestety, niesamowita, najlepsza od lat rola aktora nie doczekała się równie udanego filmu. Reżyserowi zabrakło pazura, aby o potworze opowiedzieć w unikalny sposób; stąd też, pomimo początkowego entuzjazmu, Pakt z diabłem nie doczekał się uznania ze strony gremiów przyznających nagrody i widzów. Tym samym również i Depp został zignorowany.
PRZYSZŁOŚĆ
Być może obojętność wobec roli Bulgera była mniej spowodowana samą jakością filmu, a bardziej konsekwencją wcześniejszych wyborów Deppa, karą za jego twórczą degrengoladę. Czy sam aktor będzie potrafił wyciągnąć wnioski z takiego nastawienia do niego publiczności i krytyków? Trudno powiedzieć. Pomimo tych wszystkich niepowodzeń i wyraźnego zachwiania kariery odtwórca roli Edwarda Nożycorękiego wciąż pozostaje gwiazdą pierwszej wielkości. Nie upadł jeszcze tak nisko, aby filmy z jego udziałem przestały trafiać do kin (jak ma to coraz częstsze miejsce z produkcjami sygnowanymi nazwiskami Bruce’a Willisa, Adriena Brody’ego czy Johna Cusacka). Gdy czytamy wywiady z nim i obserwujemy go przy pracy, wydaje się tym samym człowiekiem, jakiego znamy od wielu lat, a wspomnienia, nie tak przecież odległe, jego najlepszych ról stwarzają nadzieję, że Depp jeszcze nie raz nas zaskoczy. Jednak chyba nie za szybko; patrząc na przyszłe plany gwiazdora, można wnioskować, że Pakt z diabłem był jedynie chwilowym odejściem od nużącego już emploi aktora.
Za chwilę pojawi się jako Szalony Kapelusznik w Alicji po drugiej stronie lustra, kontynuacji wielkiego przeboju Burtona, tym razem pod reżyserską batutą Jamesa Bobina. Na premierę czeka również ekranizacja kultowej powieści Martina Amisa, Pola Londynu, choć tam pierwsze skrzypce będzie grała żona aktora Amber Heard, w przyszłym roku zaś Depp powróci jako kapitan Jack Sparrow w piątej już odsłonie Piratów z Karaibów. Kolejne sequele zatem, niestety. Większe nadzieje budzi nowa wersja Niewidzialnego człowieka, przewidziana na 2018 rok, choć wielu już się śmieje, że może to być podyktowane faktem niewidzialności Deppa w tym filmie.
Gdzie jest w tym wszystkim Johnny? Znając go, wszędzie, dając z siebie wszystko, co jednak, po ostatnich jego popisach, może nie wystarczyć. Ktoś powinien mu przypomnieć, że czasem mniej znaczy więcej.
korekta: Kornelia Farynowska