KUNG FURY – Hołd, pastisz i tak zwana beka
Historię tego filmu znają wszyscy – nerd ze Szwecji poruszył czułą strunę ludzi wychowanych na VHSach z lat 80. i 90., którzy nie tylko krzyknęli: „Shut up and take my money”, ale faktycznie oddali poważną sumę na stworzenie półgodzinnej esencji wszelkich nonsensów, które wtedy braliśmy zupełnie na serio (to, że Van Damme potrafi wyciąć w pień cały szwadron uzbrojonych po zęby przeciwników, było tak oczywiste, jak talent kompozycyjny DJa Bobo), teraz podziwiamy za niedorzeczność. Posiadanie tych wspomnień gwarantuje rozkoszowanie się „Kung Fury”, ale nie jest wymogiem bezwzględnym. David Sandberg w równym stopniu zadowala gusta współczesnych odbiorców kiczu i tandety.
Krótki metraż to z jednej strony konieczność podyktowana ograniczeniami budżetowymi, z drugiej twórca „Kung Fury” musiał mieć pełną świadomość swojej pozycji jako internetowego fenomenu. Nagle okazało się, że miał do dyspozycji dwie potężne siły – pobudzonych od cukru z gum Turbo trzydziestolatków oraz rozkochanych w kocie przemierzającym kosmos na syntezatorze nastolatków, którym YouTube zastąpił telewizję.
Wyważenie ludycznych potrzeb tych dwóch grup stało się kwestią kluczową dla spektakularnego sukcesu, a udało się je osiągnąć (jak już wiadomo chociażby za sprawą projekcji na festiwalu w Cannes czy wejściu do Top 5000 serwisu IMDb) w sposób subtelny. Dla przykładu – każdego ucieszy pojedynek policjanta/mistrza sztuk walki z Kung-Führerem, ale czy rzeczywiście popularny obecnie nurt rozliczania nazistowskich niedobitków ma aż tak odległą historię? Poza zbyt niszowym jak na polskie VHSy „Surf Nazis Must Die” niewiele działo się w tym temacie, kiedy królami kina byli Schwarzenegger i Stallone. Dopiero „Iron Sky” czy „Dead Snow” uczyniły z III Rzeszy jeden z naczelnych worków treningowych.
[quote]Sandberg postarał się, żeby jego dzieło maksymalnie przypominało lichą kopię przegrywanej setki razy taśmy – są zakłócenia, niedobór kolorów, nawet ucięte wpół sceny.[/quote]
Nie ma natomiast mowy o mistrzowskiej mistyfikacji, wprawione oko wychowanka wypożyczalni kaset wideo natychmiast rozpozna postprodukcyjny filtr. Podobnie jest z efektami specjalnymi, które stanowią niemal całą zawartość wizualną „Kung Fury”. „Za naszych czasów” wszystko tworzyło się od ręki – automat do gier mógł ożyć, ale tylko wtedy, jeżeli w studiu faktycznie pojawiła się skomplikowana, hydrauliczna konstrukcja opracowywana miesiącami przez zespół fachowców. Dla człowieka, który niemal całkowicie wyprzedał swój majątek, żeby dokończyć film, działania na tak dużą skalę nie były możliwe i nie próbuję umniejszyć sukcesu wskrzeszenia ducha dawnych lat, niemniej w moim odczuciu w równym stopniu zawarto tutaj naleciałości z blisko czterech dekad popkultury.
Wykonaniu „Kung Fury” należy się pewien stopień pobłażliwości – tam, gdzie portfel i możliwości techniczne niedomagały, pojawił się ogromny zapał oraz wsparcie tysięcy zwolenników z Davidem Hasselhoffem na czele.
[quote]Jedynym poważnym minusem jest klęska urodzaju w warstwie fabularnej – zaledwie trzydzieści minut, a na tapecie między innymi mecha-dinozaury, skandynawski bóg-gigant, policjant z głową triceratopsa, naziści i podróże w czasie.[/quote]
Przypomina to bardziej pobieżną degustację niż wykwintną ucztę i być może lepszym rozwiązaniem okazałoby się zawężenie liczby wątków na rzecz ich rozbudowy, ale równie prawdopodobne jest to, że dla mnie i moich rówieśników z lat 80. przy gwałtownej dynamice wytrącona zostaje treść, którą późniejsze pokolenia wychwytują bez trudu. Na identycznej zasadzie wielu uważa „Ultimate Spider-Man” za najciekawszą animację o przygodach Pajęczaka, a według mnie Parker wciąga na boku amfetaminę.
Niektórym łza się w oku zakręci, dla innych będzie to po prostu „beka”, ale niezależnie od reakcji David Sandberg stworzył genialny pastisz o rozrywkowym potencjale przerastającym dwie dekady polskiego kina. „Kung Fury” doskonale sprawdzi się na imprezach, na poprawę humoru, na wyśrubowanie humoru do stanu moriatycznego. Jest jak „Ojciec chrzestny” filmu klasy Z – nie można go nie obejrzeć.
PEŁNA WERSJA FILMU (z polskimi napisami)
Teledysk znają wszyscy: