Krwawe święta, czyli horrory z choinką w tle
Niektórzy na święta wyjeżdżają do ciepłych krajów, nie potrzebują choinek i śniegu, nie potrzebują typowej dla północnej części globu atmosfery. Czy są jednak tacy, którzy odważą się zrezygnować z najważniejszego rytuału i odmówią sobie seansu Kevina samego w domu? Tak, jest nas wielu. Wolimy oglądać Świętego w roli zabójcy, jego przeciwieństwo w postaci Krampusa albo po prostu psychopatów noszących sztuczną brodę i czerwone przebranie. Horrory o tej tematyce nie są nowością, pierwsze produkcje powstawały już w latach siedemdziesiątych i chociaż niektórym mogą wydawać się obrazoburcze, należy je traktować nie inaczej niż wszystkie pozostałe filmy grozy – jako świetną, szaloną rozrywkę.
Łatwo się pogubić w gąszczu zakrwawionych skarpet zwisających z kominków, zamieci kryjących chtoniczne stworzenia i szaleńców wymierzających śmiertelne ciosy rózgami. Wiele współczesnych pozycji zdominowały liche efekty komputerowe, a niektóre z dawnych są do bólu przewidywalne. Na poniższej liście znajdziecie jednak kilka pewniaków, po które warto sięgnąć w ciemno. To nie tylko udane horrory, ale także doskonałe filmy świąteczne dla każdego, kto chciałbym zobaczyć Harry’ego i Marva w prawdziwych cierpieniach.
Cicha noc, śmierci noc (1984)
Roger Ebert, który przez wielu (także mnie) uważany jest za Michaela Jordana krytyki filmowej, był tym filmem do tego stopnia zdegustowany, że postanowił odczytać nazwiska wszystkich twórców na wizji, dodając po każdym z nich słowo „wstyd”. Leonard Maltin pytał natomiast retorycznie: „Co dalej, zając wielkanocny jako zboczeniec?”. Niestety nie znalazłem nigdzie jego opinii na temat The Bunnyman Massacre. Film Charlesa E. Selliera był jedną z najbardziej kontrowersyjnych, brutalnych i ociekających seksem produkcji lat osiemdziesiątych, która w dodatku doczekała się kampanii reklamowej na miarę Deadpoola. Walczyli z nią krytycy, walczyło Amerykańskie Stowarzyszenie Rodziców i Nauczycieli, ale dziś Cicha noc, śmierci noc ma status kultowego slashera, który przy całej swojej tandetnej otoczce potrafi wywołać napięcie oraz poczucie prawdziwej grozy. W końcu żadne nadnaturalne siły, żywioły oraz potwory nie są tak straszne jak człowiek z krwi i kości, który zapuszcza się w najmroczniejsze rejony swojej natury.
Cicha noc, śmierci noc doczekała się czterech kontynuacji, które nikogo już nie szokowały i nie zostały zrealizowane w tak niecodzienny, fascynujący sposób, ale nie są także typowymi, żenującymi sequelami. Po każdą z nich można sięgnąć bez obaw o zmarnowanie czasu.
Cicha noc, krwawa noc (1972)
Współproducentem tego filmu był Lloyd Kaufman, ale nie oczekujcie rubasznego humoru charakterystycznego dla studia Troma. W jednej z głównych ról pojawia się Mary Woronov (Wyścig śmierci 2000, Czarnoksiężnik, Bękarty diabła), epizod odgrywa John Carradine (Zemsta niewidzialnego człowieka, Dom Frankensteina), a w pozostałych rolach pojawia się plejada „gwiazd” Andy’ego Warhola.
Niepokój to uczucie, jakie najczęściej towarzyszy seansowi Cichej nocy, krwawej nocy. Dziwaczna muzyka, długa retrospekcja w sepii, osobliwe postacie – wszystko to wywołuje doznania bliższe poznawaniu miasteczka Twin Peaks niż Haddonfield czy Crystal Lake, aczkolwiek nie brakuje tutaj elementów, jakie dzisiaj każdy uznałby za schematyczne. Istotne jest jednak to, że w 1972 roku były one czymś świeżym i zaskakującym, czego nikt wcześniej nie używał.
Czarne święta (1974)
Slasher się rodzi, moc truchleje – ten film jest protoplastą nie tylko świątecznych horrorów, ale slasherów w ogóle. Dla Johna Carpentera była to jedna z głównych inspiracji do stworzenia Halloween, z kolei pomysł z mordercą nękającym swoje ofiary telefonami został później zapożyczony przez Wesa Cravena oraz Kevina Williamsona przy narodzinach Krzyku. Niezwykłe, niepokojące dzieło bez choćby śladowych elementów humorystycznych. Jego największą siłą nie jest liczba i wymyślność zabójstw, lecz budowanie atmosfery na miarę mistrzów filmu giallo oraz dialogi, które nie są po prostu nieistotnymi słowami rzucanymi dla wykreowania śladowego pretekstu dla kolejnych mordów.
Jedyny udany film Boba Clarka jest interesującym przypadkiem dla badań socjologicznych. Pojawiające się w nim kobiety nie przypominają swoich współczesnych odpowiedników. Niemal każda z nich dąży do jakiegoś rodzaju wolności, samostanowienia, uwolnienia od toksycznych relacji. Tak ciekawe kreacje pojawiają się w horrorze zbyt rzadko, a jeżeli doda się do tego zaskakujące, otwarte zakończenie, powstaje dzieło wyjątkowe.
Pociąg Tortur (1975)
Horror zemsty powszechnie znany jako „włoski Ostatni dom po lewej”. Zdecydowanie żaden inny film na tej liście nie ma tak wydatnych walorów artystycznych – autorem znakomitych zdjęć jest Gábor Pogány, który uwiecznił między innymi słynny koncert Pink Floyd: Live at Pompeii, z kolei za muzykę odpowiada Ennio Morricone, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Podobnie jak w Czarnych świętach, także tutaj socjolodzy znajdą interesujące pole do badań. Aldo Lado (rodzice musieli mieć specyficzne poczucie humoru) stworzył fascynujące studium na temat różnic klasowych, wzajemnej niechęci klasy wyższej oraz średniej, a także ich dwubiegunowy pociąg do siebie jako formę odskoczni od nudnej rzeczywistości, który ostatecznie prowadzi do całkowitej degrengolady.
Pociąg tortur to jedno z najznakomitszych dzieł kina zemsty, w którym wątek świąteczny jest wprawdzie zaledwie tłem, ale w połączeniu z klaustrofobiczną atmosferą pociągowych przedziałów znanych każdemu z nas z polskich torów tworzy przerażające realia. Prawdopodobnie każdy będzie miał ochotę wcisnąć „stop”, widząc tak dużo okrucieństwa na ekranie, jednak złożoność fabuły nie pozwala rozstać się z nią bez poznania zakończenia.
Puppet Master vs. Demonic Toys (2004)
Corey Feldman miał szczęśliwą passę w latach osiemdziesiątych. Wystąpił w dwóch częściach Piątku trzynastego, w Gremlinach, Stracony chłopcach i przede wszystkim w Goonies, ale los nie był dla niego łaskawy – w roli Roberta Toulona wypada koszmarnie. Silenie się na wyluzowanego, samotnego ojca o przesadnie ekspresyjnej mimice i głosie mroczniejszym od samego Batmana irytuje bardziej niż żuchwa Keiry Knightley w Niebezpiecznej metodzie, a całość ratuje jedynie sentyment do epoki VHS-ów. Władca lalek i Szatańskie zabawki to legendy tamtych czasów, a ich starcie w nawet tak przeciętnej odsłonie zapewnia rozrywkę na czysto atawistycznym poziomie.
Nazwisko autora tego obrazu, Teda Nicolaou, dużo obiecuje. Ponad dwadzieścia lat temu stworzył między innymi Potwora z kosmosu, Podgatunek czy Nieziemską muzykę, ale tutaj sprawia wrażenie, jakby na szybko chciał dorobić kilka groszy na prezenty gwiazdkowe. Do obejrzenia wyłącznie w kategorii guilty pleasure.
Krampus: Duch Świąt (2015)
Krampus: The Christmas Devil, Krampus: The Reckoning, Krampus: The Devil Returns, Krampus Unleashed – pół-kozioł, pół-demon karzący niegrzeczne dzieci coraz wyraźniej zaznacza swoją obecność w horrorze, choć każdy z wymienionych tytułów jest tanią, niezbyt udaną produkcją. Jedyną naprawdę udaną próbą adaptacji legendy jest film Michaela Dougherty’ego, scenarzysty drugiej części kinowych przygód X-Menów oraz Superman: Powrót (tak, wiem, to nie brzmi jak rekomendacja).
Wielbiciele Gremlinów czy wspomnianego Władcy lalek odnajdą tu duchowego spadkobiercę pełnego dziwacznych zmor przypominających opętanych bohaterów kina familijnego. Co jednak najważniejsze, użycie CGI nie jest w tym przypadku ani bolesne, ani żenujące. Nad armią złowrogich zabawek czuwa natomiast świetnie wykonane monstrum, które pochłania całą uwagę, gdy tylko pojawi się na ekranie. Niewiele komedio-horrorów miało w ostatnich latach tak duże szczęście do łączenia solidnej fabuły (i świetnego zakończenia) z przyzwoitym budżetem.
Święty (2010)
W ostatnich latach Krampus zadomowił się w horrorowym światku, ale zanim ponury towarzysz Świętego Mikołaja otrzymał szansę, Holendrzy spróbowali napisać historię na nowo i uczynić z Sinterklaasa we własnej osobie wcielone monstrum. Mikołaj o aparycji wysłużonego zombie, dosiadający skaczącego po dachach konia, w towarzystwie bezmyślnie agresywnych czarnych piotrusiów to pomysł stworzony na rynek filmów klasy Z, ale wykonanie okazuje się zaskakująco solidne i przemyślane, a zaśnieżony Amsterdam – mimo że ociekający krwią – tworzy nastrój, jakiego polskie zimy nie wywołują od lat.
Holenderskie kino grozy jest niemal tak samo bogate jak nasze, ale Sint jednorazowo rozsławił je na cały świat. Bez wysiłku można doszukać się wielu dziur w scenariuszu Dicka Maasa, ale przy tego rodzaju filmach najistotniejsze jest to, aby dać się oszukać reżyserowi, wciągnąć się w jego wizję i czerpać z niej rozrywkę bez głębszych refleksji.
Jack Frost (1997)
Rok przed tym, jak Michael Keaton został żywym, rozmiękczającym serca bałwanem, identyczny pomysł został wykorzystany do stworzenia jednego z najbardziej absurdalnych, niskobudżetowych filmów lat dziewięćdziesiątych. Doskonałym frazesem oddającym ducha tej produkcji jest „tak zły, że aż dobry”.
Kulawa fabuła, aktorstwo na poziomie statystów z Plebanii i efekty specjalne wywołujące odruchowe grawitowanie otwartej dłoni w kierunku czoła mogłyby skutecznie utrudnić przebrnięcie przez film Michaela Cooneya, ale kto by nie chciał zobaczyć bałwana z piekła rodem oraz morderstw tak wymyślnych, jak ucięcie głowy zupełnie zwykłymi sankami, zakrztuszenie się trzonkiem od siekiery, przerobienie na ozdobę choinkową czy rozjechanie radiowozem prowadzonym przez bałwana… Tak, bałwana! O jednej z najdziwniejszych scen seksu nie będę nawet wspominać. Dla fanów kina klasy Z pozycja kanoniczna.
Więcej świątecznych horrorów (niekoniecznie udanych):
Dobranoc wszystkim (1980)
Typowy slasher z lat osiemdziesiątych. Jest impreza, są nastolatki, jest nagość i morderca, który zamierza położyć temu kres. Różnica jest natomiast taka, że ów morderca nosi fatałaszki świętego Mikołaja. Nie ma tu ani krzty oryginalności (choć można by tego oczekiwać po tak wczesnej produkcji), ale funkcja rozrywkowa zostaje spełniona.
Sypialnie ociekające krwią (1982)
0% na Rotten Tomatoes, kategoria video nasty w Wielkiej Brytanii, czyli kawał znakomitej zabawy z świąteczną atmosferą w tle.
Świąteczne zło (1980)
Swojego czasu produkcja uważana za kultową, ale zdecydowanie nie wytrzymała próby czasu. Niewiele tu krwawych scen, pojawiają się natomiast banalne wątki psychologiczne. Wyłącznie dla fanatyków VHS-ów.
Santa Claws (1996)
Ponownie morderca w przebraniu świętego Mikołaja, a do tego mnóstwo nagości i niewiele fabuły. Produkcja dla… mało wymagającego widza.
ATM (2012)
Kameralny slasher rozgrywający się głównie w pomieszczeniu z bankomatem. Pomysł i atmosfera są znakomite, niestety wszystko inne zawodzi.
Elfy (1989)
Trzy dziewczyny wyruszają do lasu, aby odprawić antyświąteczne rytuały, na skutek których jedna z nich trafi dłoń i rozbudza złe elfy. Te z kolei – jak głosi nazistowska przepowiednia (sic!) – muszą przed północą zapłodnić inną z bohaterek, aby mogła zrodzić Antychrysta. Brzmi absurdalnie? Dokładnie tak jest i właśnie dzięki temu warto po Elfy sięgnąć.
All Through the House (2015)
Jeszcze jeden slasher z mordercą w przebraniu świętego Mikołaja. Zbiór schematów w wykonaniu drugorzędnych aktorów, który sprawdza się jedynie jako tania rozrywka.
Home For The Christmas (1972)
Jeden z najmniej znanych świątecznych horrorów, który powstał na zlecenie stacji telewizyjnej. Brutalności jest tutaj niewiele, za to nastrój nie pozwala spuścić oczu z ekranu.
Knifepoint (2011)
Kino zemsty dalekie od tego, co można zobaczyć chociażby w Pociągu tortur. Fatalne aktorstwo i brutalność nastawiona wyłącznie na tanie szokowanie są do przełknięcia wyłącznie z jednego powodu – satysfakcji oglądania krwawego zadośćuczynienia.
Nie otwieraj do Bożego Narodzenia (1984)
Wszystko w tym filmie jest typowe dla horrorów z lat osiemdziesiątych, poza tym, że morderca tym razem nie nosi stroju Mikołaja, lecz poluje na wszystkich innych przebierańców.
Rare Export: Opowieść wigilijna (2010)
Film zbudowany na podobnej, umiarkowanej prowokacji, co Święty i dostarczający równie intensywnych doznań. Jeden z najlepszych komedio-horrorów w ostatnich latach, nie tylko w kategorii „filmy świąteczne”.
Koszmarna opowieść wigilijna (2015)
Było już o świętym Mikołaju mordercy i było także o Krampusie. Tutaj dochodzi natomiast do klasycznego pojedynku pomiędzy dobrem a złem, a wszystko utrzymane w atmosferze zamierzonego kiczu.
Mózg (1988)
Bezdyskusyjny klasyk czasów wielkości wypożyczalń kaset wideo. Święta są tu tylko tłem, ale dla zobaczenia tytułowego mózgu oraz jego dziwacznej biografii zdecydowanie warto zrezygnować z Kevina McCallistera.
Dzieci (2008)
Jeden z tych horrorów, przy których nawet na chwilę nie pojawia się na twarzy uśmiech. Zresztą nie pojawia się nawet długo po wyłączeniu filmu. Jeżeli zamiast odprężenia wolicie zastrzyk adrenaliny, koniecznie sięgnijcie po obraz reżysera znanego między innymi z seriali House of Cards oraz Luke Cage.
Whoever Slew Auntie Roo? (1971)
Kompletnie zapomniany przez świat horror, dla którego pierwowzorem była baśń o Jasiu i Małgosi, choć można podejrzewać, że dla reżysera inspirację stanowiła także Psychoza Hitchcocka. Kino familijne z elementami grozy na najwyższym poziomie.
korekta: Kornelia Farynowska