KOMIKS – Z archiwum X, sezon 10: Wyznawcy
Komiks odnosi się do wydarzeń mających miejsce po serialu, tekst zdradza zatem ważne elementy serii telewizyjnej.
Fenomen popkultury doczekał się komiksowej kontynuacji. Czy reaktywacja po latach, i to w innym medium, mogła się udać? Owszem, bo brał w niej udział pomysłodawca „Z archiwum X” Chris Carter.
Komiks X-Files to żadna nowość. Takowy ukazywał się już w latach 90. i był przy tym całkiem niezłym czytadłem, nie kontynuował jednak wątku mitologicznego serii. Opowieści były zamkniętymi historyjkami z „potworem tygodnia” w roli głównej, stosunkowo łatwymi do napisania i wciśnięcia w serialowy kanon. Pociągnięcie skomplikowanej fabuły związanej z konspiracją UFO to ogromne wyzwanie – zwłaszcza że wiele wątków zamknięto w ostatnim odcinku sezonu dziewiątego i nawet nie wspomniano o nich w drugim filmie kinowym. Na czym więc stoimy?
Para byłych agentów nie jest już ścigana przez FBI. Nie nastąpiła też przepowiadana inwazja kosmitów. Mulder i Scully prowadzą nudne życie w ramach programu ochrony świadków, gdy dają o sobie znać demony przeszłości: Scully zostaje porwana przez grupę zakapturzonych kultystów. Mulder z pomocą Skinnera rozpoczyna własne śledztwo. Na ocenę samej fabuły jeszcze za wcześnie; na razie rozstawiono figury na szachownicy: to są nasi wrogowie, to sprzymierzeńcy, to tajemnice do rozwiązania.
[quote]Jeśli nie znasz Z archiwum X albo jeśli znasz serial, ale nie pamiętasz go zbyt dobrze – nawet nie zbliżaj się do komiksu. Tutaj nie ma łagodnego wprowadzenia w świat przedstawiony. [/quote]
Akcja po prostu toczy się dalej. Powtórka przynajmniej ostatniego sezonu jest wskazana, ale nawet gdy masz ją już za sobą, nie oznacza to, że będziesz usatysfakcjonowany. O ile serial do samego końca dzielił uwagę między odcinki mitologiczne i luźniejsze „potwory tygodnia”, komiks skupia się wyłącznie na rozwijaniu mitologii. I robi to w nie do końca udany sposób.
Z jednej strony – to bez dwóch zdań Z archiwum X. Wraca masa postaci drugoplanowych. Wracają nawet bohaterowie, którzy, wydawałoby się, powinni dawno zgnić sześć stóp pod ziemią – ale to wszystko są zagrywki tak typowo X-file’owskie, że można się tylko cieszyć. Scenariusz mógłby z powodzeniem zostać zekranizowany; to po prostu stare, dobre archiwum X.
Niestety to, co sprawdzało się w telewizji, nie do końca działa w komiksie. Akcja pędzi na złamanie karku; dosłownie co kilka stron mamy do czynienia ze zwrotem akcji, który równie dobrze mógłby być podsumowaniem sezonu. Może się wydawać, że to desperackie zabieganie o uwagę czytelnika, ale nie – to wada wynikająca z formatu komiksu.
„Wyznawcy” to zbiór pierwszych pięciu zeszytów serii ukazującej się od dwóch lat. Krótkie wydania pierwotnie publikowano w czterotygodniowych odstępach. Napisano je tak samo, jak serial: każdy ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie. Na odcinek przypada zaledwie 25 stron, przez co niektóre ważne wydarzenia – zapewne z braku miejsca – rozgrywają się na dwóch panelach, zajmujących mniej niż pół kartki. W efekcie całości nie czyta się dobrze; narracja sprawia wrażenie pobieżnej, brakuje chwili na oddech, a małe, pełne charakteru scenki łącznikowe między większymi sekwencjami są załatwiane niekiedy w jednym (!) panelu.
Początkowo myślałem, że to wszystko wina scenariusza, ale nie – w dialogach i narracji czuć rękę Cartera. Jest tu wszystko, co lubię w The X-Files, nawet jeśli mitologia od dawna zahacza o brazylijską telenowelę. Poszczególne sceny wypadłyby fantastycznie, gdyby rozegrano je w bardziej naturalnym tempie. Warto czytać komiks niespiesznie, wyobrażając sobie, jak mógłby wyglądać jako odcinek serialu – jednak sam fakt, że musiałem tak robić, żeby czerpać z niego przyjemność, dowodzi, że wybrano dla niego zły format.
[quote]Technicznie jest nieźle. Rysunki są proste, ale bohaterowie wyglądają jak grający ich aktorzy. Surowa kolorystyka pasuje do klimatu The X-Files, i tylko czasem rzucają się w oczy zbytnie uproszczenia czy przesadnie toporna kreska.[/quote]
Momentami wygląda to jak jakiś koncept; wstępny szkic albo storyboard do właściwego komiksu. Lepsze wrażenie zrobiły na mnie komiksy The X-Files sprzed lat, rysowane przez Charlesa Adlarda, dziś znanego z „Żywych trupów”. Tamte zeszyty miały też nieporównywalnie lepsze okładki: nie były tak sztywne i nieciekawe, no i na żadnej z nich Scully nie miała w dłoni wibratora.
Największą wadą starej serii komiksów był fakt, że w Polsce ich wydawanie zakończono po sześciu numerach (w połowie całkiem niezłej opowieści o przepowiedniach fatimskich – czego nigdy nie wybaczyłem wydawcy). Jeśli SQN porzuci sezon 10, też trafi do mojego kapownika – bo w komiksie, choć pełnym wad, czuć ducha Archiwum. Poza tym został świetnie wydany: okładka jest twarda, papier śliski, a w środku czeka kultowy plakat „I want to believe” (choć w kiepskiej jakości).
Kontynuacja może i zaczęła się średnio, ale chcę wiedzieć, co będzie dalej.
korekta: Kornelia Farynowska