Jupiter: Intronizacja – recenzja wydania DVD
Jedna z największych kasowych porażek tego roku trafiła na DVD. Niezależnie od tego, co myślisz o samym filmie, jego wydanie jest przyzwoite.
Dystrybutor: Galapagos
Premiera DVD: 12 czerwca 2015
Obraz: 2,40:1, SD
Dźwięk: Dolby Digital 5.1
Wersja polska: lektor, napisy
Cena: 39,99 (Saturn)
Film – 3/10
Młoda osoba marząca o życiu w wielkim świecie zostaje uwikłana w kosmiczną intrygę, gdy okazuje się, że jest dziedziczką jednej z najbardziej wpływowych osób w galaktyce. To nie „Gwiezdne wojny” – to nowy film Wachowskich, który teoretycznie ma wszystko, czego potrzeba przygodowej space operze, ale jakimś cudem zawodzi w prawie każdym aspekcie.
Podobno scenariusz liczył sześćset stron, a (sądząc po czasie trwania) zrealizowano około dwustu. I to, niestety, czuć, bo wszystkie bzdury dałoby się przełknąć, gdyby Wachowscy nie atakowali nimi w każdej minucie. Z jednej strony brak tu miejsca na oddech, z drugiej wszystko jest jakieś takie mdłe i przygaszone. Dziwny to film, choć ładny, i co najważniejsze – nie nudzi. Można obejrzeć przy rosole.
Pełna recenzja do przeczytania TUTAJ.
Obraz – 7/10
Największą zaletą „Jupiter” jest wygląd: w każdej chwili widać, w co władowano te 170 baniek. W projekty kostiumów czy kosmicznych statków włożono mnóstwo wyobraźni – wyglądają jak wzięte prosto z niezrealizowanej „Diuny” Jodorowskiego. Szkoda, że wykorzystano je do zilustrowania tak słabego scenariusza.
No cóż, przynajmniej jest na co popatrzeć, bo technicznie DVD wypada dobrze. Nie napiszę jednak „świetnie”. Obraz wydaje się dziwnie „zmiękczony”, płaski, jakby malowany farbą olejną. Nie był to zamierzony efekt – widziałem też wydanie HD, które prezentuje się idealnie ostro. Na DVD nie ma co prawda artefaktów wokół krawędzi czy widocznych pikseli (choć w paru ujęciach zauważyłem aliasing – „schodkowanie” obrazu), ale osiągnięto to kosztem ogólnej utraty szczegółów.
Dźwięk – 6/10
Trudno ekscytować się ścieżką dźwiękową Intronizacji, zwłaszcza efektami specjalnymi. Po kosmicznym widowisku za grube miliony oczekuję dźwięków tak pamiętnych, jak wystrzały laserów czy odgłosy myśliwców w Gwiezdnych wojnach. Nic z tego – efekty są po prostu płaskie.
Pozwólcie, że zobrazuję: latający na rakietowych butach Tatum robi „pffffssss”, ścigające go statki: „wzzzz”, śmigające pociski: „pst, pst, pst”. Ciche to wszystko, monotonne, nudne. Scenom akcji towarzyszy po prostu niewyróżniający się hałas, którego jedyną zaletą jest to, że nie irytuje. Technicznie jest w porządku, tylko co z tego?
Dodatki – 4/10
To kolejne po „Potopie” wydanie, w przypadku którego liczyłem na komentarz reżyserów (który mógłby wpłynąć na to, jak postrzegam i ostatecznie oceniam film) – ale znów się nie doczekałem.
Dodatki mamy tylko dwa. Pierwszy to około dziesięciominutowy film o realizacji (nic ciekawego, marketingowe słodzenie); drugi to podobnej długości materiał o projektowaniu pozaziemskich stworów. O, i to jest ciekawe. Filmik pozwolił mi zrozumieć, kim są dziwne zwierzęce postaci przewijające się po drugim planie i jaka jest ich funkcja w przedstawionym świecie. Okazuje się, że za tym wszystkim stała jakaś głębsza myśl, ale prawdopodobnie zagubiła się w burzliwej produkcji. Szkoda.
Wydanie – 7/10
Pudełko to standardowy półprzezroczysty amaray, który wygląda zaskakująco ładnie. Przede wszystkim nie wydaje się „tani”: okładka jest gustowna, nieprzeładowana tekstem, ma przyjemną kolorystykę, a tylną część opracowano z głową. Opis nie jest najlepszy stylistycznie, ale za to jest krótki i konkretny, w przeciwieństwie do masy wydań z morzem tekstu, którego nikt nie czyta. Poniżej mamy rozbudowane informacje o dodatkach, formacie obrazu, wersjach językowych, czasie trwania. Niby banały, ale w przypadku paru niedawno zakupionych filmów ich brak po prostu mnie wkurzał.
Skoro tak dobrze, czemu nie punkt wyżej? Bo skoro pudełko jest przezroczyste, wydawca mógł pokusić się o grafikę na wewnętrznej stronie okładki. A tak – po otwarciu tylko nudna biel.
Ocena ogólna – 6/10
Czy można polecić niezłą domową edycję takiego szrota, jak „Jupiter: Intronizacja”? No cóż – to recenzja DVD, nie samego filmu. Gdyby dostarczono mi „Obcego” w fatalnej jakości i paskudnym opakowaniu, wystawiłbym jedynkę, nie patrząc, że to mój ulubiony film. A zatem: Galapagos przygotował sensowne, ładnie opracowane wydanie, które co prawda jest trochę zbyt „gołe” jak na mój gust, ale nadrabia estetyką i opracowaniem technicznym. Gdyby Wachowscy bardziej się postarali, ocena byłaby o punkt wyższa.