search
REKLAMA
W stronę zachodzącego słońca

UNION PACIFIC. 80 lat od premiery

Tomasz Raczkowski

28 kwietnia 2019

REKLAMA

Choć festiwal w Cannes zadebiutował już po zakończeniu II wojny światowej, pierwsza edycja imprezy planowana była na wrzesień 1939 roku. Chociaż wydarzenie się wówczas nie odbyło (ze względu na sytuację polityczną, ale także problemy finansowe), retrospektywnie Grand Prix tamtej niedoszłej otrzymał western Union Pacific Cecila B. DeMille’a i to właśnie to dzieło jest oficjalnie pierwszym laureatem canneńskiej imprezy. W USA pokazane zostało ono pół roku wcześniej, w kwietniu, i chyba większe znaczenie niż przyznana po latach nagroda festiwalowa ma to, jak istotną rolę odegrał ten film właśnie w kontekście rodzimej kinematografii i rozwoju swojego gatunku. Być może nie tak znamienity jak inne przełomowe westerny z tamtego okresu, Union Pacific to film mocno odwołujący się do genotypu gatunku i amerykańskiej tożsamości z nim związanej.

Union Pacific to western przesiąknięty duchem amerykańskiego patriotyzmu tak mocno, jak tylko się da. Kanwę historii stanowi tu projekt o epokowym znaczeniu – budowa przełomowej linii kolejowej, łączącej wschodnie i zachodnie wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Już pierwsze minuty filmu ustanawiają heroiczną konwencję polegającą na sławieniu budowniczych „żelaznej obrączki wiążącej wschód z zachodem”. Na wstępie patetycznie przedstawione zostaje znaczenie tego przedsięwzięcia, symbolicznego również w kontekście dzielącej naród wojny secesyjnej. Ukazują się na moment dłonie Abrahama Lincolna podpisującego akt autoryzujący rozbudowę Union Pacific na zachód. Od razu jednak pojawia się na horyzoncie zagrożenie dla tego rewolucyjnego projektu – niektórym nie w smak jest przełom następujący poprzez połączenie kolejowe stworzone na odległym zachodzie. Jednym z antagonistów jest biznesmen Barrows, który pragnie opóźnić budowę pionierskiej linii, dzięki czemu chciałby zabezpieczyć własne interesy. Przedsiębiorca wynajmuje więc oszusta Sida Campeau do sabotowania budowy.

W tak zarysowanym kontekście zostaje następnie osadzona zasadnicza oś dramaturgiczna Union Pacific, którą jest trójkąt uczuciowy pomiędzy zatrudnianym przez kompanię Jeffem Butlerem (Joel McCrea), córką kierującego pracami Monahana, Mollie (Barbara Stanwyck), i wspólnikiem Campeau, Dickiem Allenem (Robert Preston). Jeff i Dick to starzy przyjaciele, których los postawił nieoczekiwanie po przeciwnych stronach barykady. Dick związany jest z Mollie, która jednak szybko zaczyna czuć coś do Jeffa, ucieleśnienia ideału praworządnego strażnika. Ich relacja spleciona zostaje z rozgrywką pomiędzy agentami Barrowsa i ochroną Union Pacific, co tworzy złożoną, dynamiczną sytuację na przecięciu prywatnych pragnień i poczucia obowiązku wobec pracodawców oraz misji, która może zmienić losy narodu.

Union Pacific oferuje modelową dla westernu intrygę, wpisującą opowieść o heroicznych jednostkach w szerszą narrację o spoiwach amerykańskiej nacji. Narastające napięcie pomiędzy Butlerem a Allenem popycha fabułę do przodu, pozwalając też DeMille’owi na zarysowanie panoramy cywilizacyjnie przełomowego przedsięwzięcia budowy linii kolejowej. W wątku Dicka Allena – z jednej strony łotra, z drugiej szczerego w uczuciach przyjaciela i kochanka – uwidacznia się tak ważna dla westernu ambiwalencja moralna, otwiera przestrzeń dla wewnętrznych zmagań i przezwyciężania słabości. Perypetie bohaterów, poza tym, że mają wymiar indywidualny, stają się paralelą życia społecznego, wymagającego niekiedy poświęceń i trudnych wyborów. Prywatne losy stają się cegiełkami, z których budowana jest chwała Stanów Zjednoczonych, w Union Pacific ukazana w kluczowej fazie pieczętowania żelazem zwierzchności osadników nad amerykańską ziemią.

Film Cecila B. DeMille’a jest więc klasyczną epicką opowieścią rozpisaną na przenikające się plany osobisty i narodowy, z których wyłania się wizja spajania jankeskiej tożsamości. Union Pacific to jeden z pierwszych westernów o tak zamaszystej charakterystyce narracji i tak dobrym technicznym dopracowaniu. Znaczna część akcji filmu rozgrywa się pośród prerii lub w pociągu, a kameralnym scenom we wnętrzach towarzyszą liczne szersze plany, nadające opowieści panoramiczny oddech. DeMille’owi udaje się w ten sposób zbudować równowagę pomiędzy akcją a rozgrywającym się przede wszystkim w dialogach wątkiem dramatycznym, co tworzy całkiem imponującą jak na owe, nomen omen pionierskie, czasy gatunku inscenizację narodowej legendy.

Oczywiście pewne elementy Union Pacific dość mocno się zestarzały. Dzisiejszy widz z łatwością wychwyci inscenizacyjne szwy kręconych w studiu sekwencji akcji, takie jak jazda konna na tle ekranu czy miniaturowy model pociągu odgrywający niekiedy rolę rzeczywistego składu. Jednak te anachronizmy nie odbierają filmowi zbyt wiele uroku – co więcej, niektóre sceny, jak chociażby napad Indian na pociąg, wciąż mogą się podobać z czysto formalnego punktu widzenia. Pewna umowność inscenizacji jest niejako wpisana w tożsamość powstałego pod koniec lat 30. Union Pacific. Podobnie jest, niestety, w przypadku uproszczonej wizji świata dawnej Ameryki i stereotypowo przerysowanego wizerunku Indian, ukazanych w filmie jako prymitywne, nierozgarnięte dzikusy, z krwiożerczą bezmyślnością nastające na szlachetnych protagonistów. Wspomniana scena napadu, choć sprawna filmowo, jest dziś chyba jedynym momentem Union Pacific, w którym można się krzywić na staroświeckość filmu (tym bardziej że – co było standardem w owych czasach – Indian grają przebrani biali, a to zgrzyta w realistycznej konwencji). Na niekorzyść odbioru działa też początkowa ślamazarność narracji, przeładowanej momentami nużącą i mętną ekspozycją. Na szczęście im dalej, tym opowieść staje się bardziej dynamiczna i nabiera rumieńców, pozwalając w końcu na wyczucie bohaterów i niuansów ich sytuacji.

Pomimo pewnych wad Union Pacific zaliczyć należy do kanonu westernowej klasyki. Obok Dyliżansu Johna Forda z tego samego roku jest to jeden z tych filmów, które wyznaczały kierunek rozwoju gatunku wkraczającego w swój złoty okres. DeMille tworzy w swoim filmie wzorcowy schemat patriotycznego dramatu w spektakularnej oprawie. Całość nie jest błyskotliwa, ale oferuje rzetelną filmową rozrywkę, która po latach broni się całkiem nieźle. Anachronizmy techniczne i patriotyczny patos nie rażą, bo kluczowa w filmie jest ostatecznie angażująca historia o romantycznym i awanturniczym sznycie. Dla miłośników westernu to pozycja obowiązkowa.

 

 

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA