Demon kosmicznej otchłani. O gigerowskim Xenomorphie słów kilka
Początek lat 90. Ja – czteroletni, mały, gruby, w piżamie. O tej porze powinienem był już spać, ale czmychnąłem z pokoju i ukradkiem zszedłem schodami w dół, by podglądnąć rodziców siedzących na kanapie i oglądających “Obcego 3” na pirackim VHS. Sceną lecącą akurat w momencie gdy przysiadłem pod ścianą salonu, był ikoniczny moment, w którym Xenomorph zbliżył pysk do twarzy Ripley. Scena ta wryła się w mój dziecięcy mózg z siłą, która sprawiła, że dołączyła ona do tej wąskiej grupy filmowych obrazów ciągnących się za człowiekiem całe życie. Widok otwierającego się, czarnego, oślizgłego pyska z niepokojąco ludzkim uzębieniem, sprawił, że gdzieś tam w środku dostałem nerwicy frontowej.
Nie oglądałem wielu horrorów gdy byłem szczeniakiem, z prostego powodu, że jako smarkacz był ze mnie straszny mięczak i prawie każdy nocny seans filmowych straszydeł, kończył się koszmarami i niemożliwością zaśnięcia. Musiało minąć więc kilka lat nim w końcu obejrzałem trylogię Obcego w całości, już jako starszy dzieciak. Do tego czasu jednak, mój kontakt z Xenomorphem był “szarpany”, fragmentaryczny; potwór funkcjonował w mojej dziecięcej wyobraźni jako miks ukradkiem dostrzeżonych scen, ledwo widocznych, skąpanych w cieniu zarysów kształtów, strzępków zdjęć i ilustracji wyłapanych tu i ówdzie. Wynikało to po części z tego, że nie widziałem wtedy tych filmów w całości, częściowo jednak był to również efekt filozofii “mniej znaczy więcej” w ukazywaniu filmowych potworów, która w tamtych czasach była bardziej powszechna w Hollywood niż dzisiaj. Filmowców bardziej interesowało odciśnięcie w świadomości widzów ogólnej “idei” i emanującego stylu potworów, niż konkretnych szczegółów anatomii, tak jak to robi się dziś w czasach gdy niuanse każdego projektu, rozkładane są w internecie na czynniki pierwsze. Myślę więc, że dobrym świadectwem siły designu i stylu Gigerowskiego Xenomorpha było to, że nawet nie znając wtedy tych filmów w całości, będąc śliniącym się, kilkuletnim podrostkiem, który ledwo co rozumiał i filtrował to co do niego trafiało ze świata, byłem jednak w stanie rozpoznać w tym kosmicie coś wyjątkowego i specjalnego. Nienaturalne kształty, biomechaniczna forma, niepokojąco humanoidalne elementy sylwetki. Choć nie potrafiłem wtedy tego nazwać, nie potrafiłem wskazać tych rzeczy palcem, to jednak wszystko to w jakiś sposób wywarło na mnie wpływ, mimo że jeszcze niewiele wcześniej na chleb mówiłem “bep”.
Biomechaniczny styl Gigera sprawiał, że jego Xenomorph stał w bardzo wyraźnym kontraście do wszystkiego do czego miałem wtedy dostęp i co uchodziło za “straszne”. Nienaturalne, charakterystyczne kształty, linie i tekstury wykorzystane w tym designie sprawiały, że Obcy wyraźnie odchodził od innych straszydeł opierających się na “tradycyjnych” elementach tworzących wizualny język horroru, jak wszelkiego rodzaju trupie czaszki, ostre zęby, pazury czy zwierzęce anatomie. Xenomorph nie był po prostu straszny w sposób w jaki straszne były “konwencjonalne” potwory; on był “creepy”, koszmarny, budzący podskórną grozę; jego kształty wywoływały niepokój w sposób w jaki niepokój wywołuje kształt pająka, budząc jakieś zakorzenione w człowieku, instynktowne lęki. Bałem się tego równie mocno jak mocno byłem tym zafascynowany. Gigerowski Xenomorph był dla mnie czymś przerażającym, ale równocześnie niezwykle ciekawym i przyciągającym; formą, którą chciałem poznać i przyjrzeć jej się bliżej.
Wizerunek Aliena działał na wielu poziomach. Z jednej strony jego charakterystyczny, insektoidalny styl był po prostu interesujący i unikalny sam w sobie. Zawsze miałem słabość do tych kształtów, do tego “robaczego” wyglądu, demonicznego egzoszkieletu i charakterystycznej mozaiki żeber, wystających kości, śluzu i biologicznych “kabli”. Stylistyka Gigera była też świetną piaskownicą, w której można było się bawić i ćwiczyć ten styl, rozwijać go. Xenomorph w jego wszelkich odmianach i iteracjach (włączając w to moje własne), był jedną z rzeczy, które najczęściej bazgrałem w szkolnych zeszytach i podręczniku od matmy, zaraz obok Batmana :). Ale oprócz samego monstrualnego horroru, było w tym potworze też coś diabolicznego i niepokojąco humanoidalnego.
Obcy z pierwszego filmu był nie tyle zwykłym kosmitą czy bestią, ale również jakby SF’ową interpretacją Demona, istoty niepoznawalnej i posiadającej zimny intelekt. Istoty owianej tajemnicą i sugerującą coś więcej niż zwykłego robala do odstrzelenia przez kosmicznych marines. Insektoidalna, biologiczna architektura gniazda i tekstury z pierwszego filmu, wyglądały niemal jak ornamentacja stworzona przez istotę rozumną. Wszystko to wynikało z zamysłu samego Gigera, który celowo umieszczał odniesienia do ludzkiej anatomii i budował nad Obcym nieustającą i niepokojącą otoczkę seksualności i tajemnicy. Wynikało to też z reżyserii Scotta i sposobu w jaki kierował on i przedstawiał potwora. Był to też nieoczekiwany efekt uboczny wczesnego kostiumu, cierpiącego na syndrom “faceta w przebraniu”, który jednak okazał się być czymś pozytywnym. Elementy te niestety stopniowo zanikały wraz z kolejnymi częściami, szczególnie w filmach z serii AVP, gdzie Obcy był już po prostu zwykłą bestią, critterem, niebezpieczną zwierzyną w zagrodzie.
Na samym Xenomorphie jednak wizjonerstwo Gigera się nie kończy. Taki np. Facehugger to absolutnie genialny w swej prostocie pomysł – podrażnić ludzkie kompleksy i niepokoje na punkcie własnej seksualności, poprzez symboliczne doklejenie penisa, waginy i jąder do anatomii pająka. Nadać temu cykl rozrodczy przywodzący nieprzyjemne skojarzenia z gwałtem; oblać wszystko śluzem, dodać kwas zamiast krwi i voila! Jedna z najbardziej odrażających istot w historii kina. Wykreowanie idealnego potwora w postaci samego Xenomorpha byłoby wystarczająco imponujące. Giger jednak stworzył dla bestii wizualną otoczkę i tematyczne środowisko, które dodaje mu dodatkowej głębi, służy za świat, za tło, które można rozwijać. Obcy był idealną mieszaniną mocnych elementów. Wszystko co związane było z tym projektem, zdawało się być złożone z samych dobrych pomysłów, idealnie pasować do układanki. Wszystko wokół niego po prostu…”grało”. Nawet sama nazwa OBCY – tak sugestywna i mocna w swej prostocie.
Wczoraj świat obiegła wiadomość o śmierci H.R. Gigera. Nie mam w związku z jego odejściem jakichś głębszych przemyśleń. Tekst który obecnie czytacie nie jest artykułem In Memoriam, nie próbuję podsumować dokonań artysty, przybliżyć jego biografii, ani pisać, że “Wielkim poetą był”.
To bardziej luźnie, osobiste przemyślenia na temat jego najważniejszej pracy, pisane na szybko, odruchowo, jako reakcja na wiadomość o jego odejściu. O samym człowieku wiele nie wiem i osobiście nigdy nie czułem jakiejś szczególnej sympatii czy przywiązania do niego samego, wiec nie mogę z pełną szczerością powiedzieć, że informacja o jego śmierci jakoś szczególnie mną wstrząsnęła. Ale ceniłem jego prace, byłem zafascynowany klimatami w jakich obracał się jako artysta, a jego najsłynniejsza kreacja wywarła na mnie spory wpływ, i była jedną z rzeczy kształtujących moje popkulturowe gusta i na którą swego czasu zużyłem mnóstwo grafitu w ołówkach i uwagi, którą powinienem był poświęcać na lekcje. Odwieczne popkulturowe pytanie “Aliens czy Predator?” dla mnie nigdy nie istniało. Winstonowski Łowca może i miał szanse w starciu z Obcym w fizycznym boju, jednak jako postać, w kategoriach konceptu i tematyki, to zupełnie nie ta liga, nie ten kaliber Panie.
Giger stworzył POTWORA ostatecznego, chodzącą definicję i fizyczną inkarnację tego słowa i wszystkich związanych z tym skojarzeń.