Aktorzy, którzy ZREZYGNOWALI z WIĘKSZEJ GAŻY za rolę
Wysokości stawek w aktorskim świecie skrajnie się od siebie różnią. Wciąż mamy realny problem w nierównościach płac między kobietami a mężczyznami, wynagrodzenia dla początkujących aktorów są wręcz śmiechu warte, podczas gdy wyjadacze ekranu potrafią odebrać miliony za jedynie krótki epizod w dużej produkcji. Mamy jednak kilka przypadków gwiazd, które mimo swojej rozpoznawalności, która mogłaby zapewnić im godną pozazdroszczenia pensję, z różnych powodów zdecydowały, że zagrają za mniejszą kwotę, odrzucą dobrze płatną rolę lub pojawią się w danej produkcji za symboliczne kilkaset dolarów bądź całkiem za darmo! Oto aktorzy i aktorki, którzy powiedzieli „nie” większej wypłacie.
Matt Damon – „Avatar”
Prawdopodobnie jedna z najbardziej nieopłacalnych finansowo decyzji, jakie w swojej filmowej karierze podjął Matt Damon, dotyczyła wielkiego kasowego hitu, jakim był Avatar z 2009 roku. Jak wiemy, główna rola Jacka Sully’ego, byłego żołnierza wysłanego na planetę Pandora w celu zbratania się z plemieniem Na’vi przypadła ostatecznie Samowi Worthingtonowi, który do dziś najbardziej znany jest właśnie z filmu Camerona. Mało brakowało, a to nie jego oglądalibyśmy jednak na ekranie. Początkowo Jim Cameron zaproponował pozycję Damonowi, obiecując mu aż 10% z całkowitych przychodów filmu. Zaznaczył jednak, że do roli Jake’a wcale nie potrzebny jest mu aktor z wyrobioną już renomą, więc jeśli ten odmówi udziału w produkcji, na jego miejsce znajdzie się garść innych równie dobrych kandydatów. Damon najwyraźniej mocno wziął sobie do serca słowa reżysera i faktycznie zrezygnował z roli Sully’ego, żegnając 250 milionów potencjalnej gaży. Prace nad Avatarem kolidowały bowiem z innymi zobowiązaniami aktora, m.in. akcyjniakiem Green Zone czy serią filmów o Jasonie Bournie, za którą łącznie otrzymał on znacznie mniej pieniędzy niż za możliwy udział w jednej części Avatara.
Podobne:
Leonardo DiCaprio – „American Psycho”
Z DiCaprio spokojnie można zażartować, że połowę filmowych propozycji odrzuca, w połowie bierze udział i robi z nich prawdziwe hity. W swojej karierze odmówił już wielu reżyserom, którzy widzieli go w swoich dziełach – podziękował m.in. za rolę Anakina Skywalkera w Gwiezdnych wojnach, Hansa Landy w Bękartach wojny czy Petera Parkera w pierwszym Spider-Manie. Równie szokującą decyzją wydaje się ta dotycząca American Psycho – początkowo to właśnie gwiazda Titanica miała wcielić się w filmie w Patricka Batemana. Reżyserka Mary Harron od początku optowała za angażem dla Christiana Bale’a, jednak przez krótką chwilę, gdy na jej miejscu pojawił się nowy reżyser, studio rozpoczęło poszukiwania głośnego hollywoodzkiego nazwiska, które przyciągnęłoby do kina więcej widzów i skomercjalizowało produkcję. DiCaprio zasłaniał się jednak tym, że film Harron jest zbyt kontrowersyjny i mógłby rzucić cień na jego dotychczasową karierę. Odrzucił zatem propozycję wartą 21 milionów dolarów. Stery po nim przejął Christian Bale, i mimo ogromnego szacunku dla DiCaprio chyba wszyscy zgodzimy się, że w tym przypadku nie można było podjąć lepszej decyzji.
Sean Connery – „Władca Pierścieni”
Ian McKellen w roli Gandalfa w trylogii Władca Pierścieni to casting doskonały i uwielbiany przez fanów, a mimo to nie był on wcale pierwszym wyborem reżysera. Peter Jackson wędrownego czarodzieja widział tak naprawdę w Seanie Connerym i to jemu początkowo zaproponował udział we franczyzie. Szkocki aktor nie był jednak pewien, czy rola ta jest dla niego na tyle ważna, by na czas kręcenia przeprowadzić się z USA do Nowej Zelandii. Producenci robili niemal wszystko, by namówić Connery’ego do współpracy – z czasem w grę wkroczyły ogromne stawki. Za samą zgodę na zagranie Gandalfa aktor miał otrzymać 30 milionów dolarów, a w bonusie jego konto zasilić miało 15% ze wszystkich dochodów filmów. Te niewyobrażalne liczby ani trochę nie namówiły jednak Connery’ego do porzucenia pierwotnej postawy. Tym sposobem to Ian McKellen wskoczył na jego miejsce i stworzył ze swojego bohatera prawdziwą ikonę popkultury.
Russell Crowe – „Władca Pierścieni”
Kolejny LOTR-owski casting, który nie doszedł do skutku mimo potężnych kwot, które niejednego przekonałyby do spełnienia niemal każdej reżyserskiej wizji. Po komercyjnym sukcesie Gladiatora Russell Crowe systematycznie otrzymywał garść propozycji udziału w kolejnych wielkich projektach. Z czasem odezwał się do niego również i Peter Jackson, z pytaniem, czy nie byłby chętny przyjąć roli Aragorna w uniwersum ze Śródziemia. Na propozycję składało się wówczas 100 milionów dolarów wypłaty, jednak nie okazało się to na tyle pociągające, by przekonać aktora do nowej produkcji. Jak przyznał po latach, nigdy nie czuł, że Jackson naprawdę chce go mieć na swoim pokładzie, a kontakt w sprawie Władcy Pierścieni reżyser podjął z nim bardziej z poczucia obowiązku po tym, jaką furorę aktor zrobił, występując na ekranie jako Maximus. Najwyraźniej żadne pieniądze nie dałyby mu satysfakcji z gry w miejscu, gdzie nie czuje się w 100% potrzebny.
Josh Hartnett – „Mroczny Rycerz powstaje”
Josh Hartnett odrzucił rolę w dwóch wielkich produkcjach – Mrocznym Rycerzu i Supermanie. W obu przypadkach tłumaczył, że jest zbyt zmęczony udziałem w blockbusterach, chce zmienić nieco kierunek swojej kariery, lecz przede wszystkim woli spędzać więcej czasu z rodziną i przyjaciółmi. Choć nie wiadomo do końca, ile tak naprawdę zaproponowano mu w ramach udziału w filmie Nolana, Christian Bale otrzymał wynagrodzenie w wysokości 45 milionów dolarów. Trudno więc dziwić się postawie Hartnetta po latach, który przyznał, że odrzucenie tej kultowej i finansowo opłacalnej roli było jednym z największych błędów, jakie popełnił jako aktor.
John Travolta – „Forrest Gump”
Zanim słynne pudełko czekoladek znalazło się w rękach Toma Hanksa, zaoferowano je Johnowi Travolcie. Ten miał przed sobą wówczas ciężki wybór – poświęcić się roli w Pulp Fiction, którego scenariusz wprost go zachwycił, czy podjąć się finansowo bezpieczniejszej pracy na planie Forresta. Jak wszyscy dobrze wiemy, jego serce powędrowało jednak w stronę Quentina Tarantino, z którym stworzył prawdziwy klasyk i prawdopodobnie jeden z najlepszych filmów w karierze. Trudno jednak zignorować fakt, że wskutek tej decyzji koło nosa przeleciało mu całe 70 milionów dolarów, podczas gdy za rolę Vincenta Vegi wynagrodzono go gażą w wysokości 150 tysięcy.
Jennifer Lopez – „Ślicznotki”
Rzadkością jest już to, że aktor odrzuca dobrze płatną propozycję – czymś, co niemal się nie zdarza, jest jednak sytuacja, gdy postanawia on zupełnie zrezygnować z wypłaty i zagrać w filmie w ramach wolontariatu. Taką postawę przyjęła Jennifer Lopez, producentka i jedna z głównych bohaterek komedii kryminalnej Ślicznotki. Jak zdradziła magazynowi „GQ”, jej celem nie było zarobienie pieniędzy, ale stworzenie w pełni feministycznego dzieła z ekipą niemal całkowicie składającą się z utalentowanych kobiet. Przez długi czas widziałyśmy, jak mężczyźni wykorzystują kobiety w filmach. Fajnie było zobaczyć, jak te role się zmieniają – tłumaczyła swoją decyzję. W Ślicznotkach wcieliła się w tancerkę w klubie go-go Ramonę, która wraz z przyjaciółkami postanawia zemścić się na finansistach z Wall Street, przedmiotowo traktujących kobiety.
Colin Farrell, Jude Law, Johnny Depp – „Parnassus: Człowiek, który oszukał diabła”
Parnassus: Człowiek, który oszukał diabła to ostatni film z udziałem Heatha Ledgera. Z uwagi na niespodziewaną śmierć aktora w czasie kręcenia zdjęć do produkcji całe przedsięwzięcie stanęło pod znakiem zapytania i nie wiadomo było, czy twórcy zdecydują się kontynuować prace w tych tragicznych okolicznościach. Czuliśmy się, jakbyśmy stracili członka rodziny – mówił reżyser filmu Terry Gilliam. Z pomocą przyszli jednak dobrzy znajomi Ledgera, a przy tym znakomici aktorzy – Colin Farrell, Jude Law i Johnny Depp. Z ich udziałem udało się doprowadzić film do końca, choć już w zupełnie innym kształcie, niż to sobie wyobrażano. Farrell, Law i Depp jednogłośnie zdecydowali, że za swoje role nie wezmą dla siebie nawet dolara – pieniądze, które zarobili za udział w Parnassusie, przekazali córce zmarłego Ledgera Matildzie.
John Candy – „Kevin sam w domu”
Król polki w każde święta może być tylko jeden – i jest nim Gus Polinski, charyzmatyczny muzyk, który zaproponował podwózkę Kate McCallister, by ta jak najszybciej mogła wrócić do swojego syna Kevina, przez pomyłkę pozostawionego samego w domu. Jak się okazuje, mimo iż świąteczny film Chrisa Columbusa momentalnie stał się międzynarodowym hitem – zarobił w kinach niemal 500 milionów dolarów – odtwórca Gusa John Candy niespecjalnie wzbogacił się dzięki swojej epizodycznej roli. Podczas gdy wypłaty głównych aktorów produkcji liczyć możemy w setkach tysięcy dolarów, Candy za swój niezapomniany występ wziął… symboliczne 414 dolarów! Jak zdradził po latach reżyser, Candy zgodził się na udział w Kevinie w ramach przysługi wykonanej dla scenarzysty Johna Hughesa, prywatnie swojego dobrego znajomego. Dodatkowo większość kwestii wypowiadanych przez Gusa wyszła całkowicie spontanicznie, rola polegała głównie na improwizacji, a aktor na planie spędził zaledwie jeden dzień.