3 najlepsze i 3 rozczarowujące filmy na TOFIFEST 2015
Zakończyła się właśnie 13. edycja „niepokornego” festiwalu Tofifest w Toruniu. W konkursie głównym „On Air” mieliśmy kino zarówno pełne rozliczeń z bolesną przeszłością, jak i krytyki rozedrganej współczesności, utrzymujące dużą odwagę w sięganiu po tematy największego społecznego tabu. Mimo tego dość kontrowersyjnego repertuaru Złotego Anioła zdobyła zachowawcza „Islandzka opowieść”, prosta historia o uporze i determinacji, którego pierwszą w Polsce recenzję opublikowaliśmy niedawno na łamach naszego portalu. Film trafi na ekrany kin w całym kraju 19 lutego 2016 roku.
Jak to na festiwalach bywa, niemożliwym do zrealizowania jest obejrzenie wszystkich filmów, ale z tego co widziałem przygotowałem skromny ranking trzech najlepszych filmów i trzech największych rozczarowań.
Zacznę od rzeczy, które absolutnie trzeba zobaczyć – oczywiście oprócz świetnej Islandzkiej opowieści.
Duszne, klaustrofobiczne, jakby wysysające tlen z płuc kadry. A w nich wszystkie kręgi obozowego piekła – krematoria, komory gazowe, doły wypełnione wapnem do palenia zwłok. Oto Syn szawła, absolutnie najmocniejszy punkt festiwalu. Kamera przez dwie ciężkie godziny niestrudzenie podąża za tytułowym Szawłem, węgierskim Żydem, członkiem Sonderkommanda obozu Auschwitz-Birkenau, znajdującego w tym piekle – jak utrzymuje – zwłoki swojego synka. Mężczyzna kradnie ciało, postanawiając pochować je w zgodzie z tradycją obrządku żydowskiego. Rozpoczyna wędrówkę w celu poszukiwania rabina, czym naraża życie swoje i współtowarzyszy niedoli, w egoistycznym pobudzeniu coraz silniej przejmując się losem zmarłych niż żywych.
Są w tym filmie sceny, za które należą się fabularnemu debiutowi Leszlo Nemesa wszystkie nagrody świata. Moment, gdy Szaweł idzie w kordonie Żydów straconych na śmierć, zachwyca realizmem i skalą. To zdecydowanie nowa jakość w kinie podejmującym tematykę Holocaustu. Syn Szawła jest obłędnie perfekcyjny w formie, odkrywczy w treści oraz przerażająco celny w swej depresyjnej wymowie. Ma też jedne z najlepszych zakończeń, jakie widziałem ostatnio w kinie, świadczącym o dziele wybitnie przemyślanym. O tym wszystkim będzie można przekonać się już w styczniu przyszłego roku, kiedy to wejdzie do polskich kin. Pozycja obowiązkowa. Ocena: 8+/10 (przeczytaj recenzję z Cannes 2015)
Earl i ja, i umierająca dziewczyna, hit tegorocznego festiwalu w Sundance, równie dobrze został przyjęty w Toruniu. Ten tytuł tylko na pozór wygląda na typowy, łzawy melodramat o umieraniu, targetowany na młodzież w wieku licealnym. Zapomnijcie jednak o kolejnym Gwiazd naszych wina. Pod tą fasadowością kryje się inteligentna zabawa z konwencją, momentami nawet bezpośrednia z niej kpina. Tym większa szkoda, że reżyser w połowie filmu spuszcza z mocno komediowego tonu, jakby bojąc się zabrnięcia za daleko – tematyka jest w końcu poważna, mimo odejścia od owej grobowej aury, cechującej tzw. kino „young adult”.
Zawiązanie akcji wydaje się sztampowe do bólu. Earl, introwertyczny licealista, pod wpływem sugestii matki, nawiązuje relację z chorą na białaczkę Rachel. Od początku nie kryje przed dziewczyną działania pod dyktat rodzicielki, co już zwiastuje odwrócenie pewnego schematu. Dalej jest jeszcze lepiej – jeśli spodziewacie się romansu, ckliwych uniesień, pięknie brzmiących bon motów o sensie istnienia, cierpieniu czy bólu, to srogo się rozczarujecie. Z każdej sceny bije miłość do kina, pasja tworzenia i formalnej zabawy. Doskonale widać to w scenach, gdy główny bohater zajmuje się po godzinach szkoły tworzeniem parodii arcydzieł klasyków filmu – Kubricka, Lyncha czy Herzoga. Reżyser podobnie bawi się kinem, tworząc jeden z najbardziej odjechanych, zabawnych, ale równie mądrych komediodramatów tego roku. Ocena: 7+/10
Demon to kolejna roszada gatunkowa – mamy tu cechy horroru, komedii i thrillera, składające się na istne pandemonium absurdu. Opowieść o opętaniu Pana Młodego w przeddzień zaślubin przez dybuka silnie koresponduje zarówno z Weselem Wyspiańskiego, jak Smarzowskiego. Wychodzi z tego zdecydowanie obronną ręką, nawet jeśli akcenty komediowe zostały zrealizowane lepiej niż te dramatyczne. Mają większą siłę rażenia, przez co film wywołuje nieustanne salwy śmiechu, szczędząc widzowi strachu czy przerażenia. Mocnym punktem jest kapitalna obsada na czele z izraelskim aktorem, Itayem Tiranem, brawurowo odgrywającym kolejne etapy przejmowania kontroli nad ciałem Pana Młodego przez żydowskiego upiora, wracającego by dokończyć to, co zostało przerwane nagłą śmiercią. Na drugim planie błyszczy fantastyczny Adam Wonorowicz w emblematycznej roli Lekarza. Cały zespół aktorski funkcjonuje zresztą jak dobrze naoliwiona maszyna.
O filmie napisano już wystarczająco wiele po samobójczej śmierci reżysera, kładącej się cieniem na promocji filmu. Abstrahując od tego przykrego wydarzenia – Demon to sprawnie zrealizowana żonglerka gatunkami, przemyślana, wyważona i godna polecenia. Ocena: 8/10
Rozczarowania:
Mina walking ukazuje kulturę islamu rodem z pierwszych stron gazet. Historia opowiadana z perspektywy 12-letniej, niewinnej dziewczynki próbuje szokować, nie wychodzi jednak poza tematy poruszane przez bulwarową publicystykę, służącą wywołaniu niedowierzania i szoku. Tytułowa Mina po śmierci matki musi radzić sobie z całym złem tego świata – opiekuje się niedołężnym, chorym na Alzheimera dziadkiem, walczy z uzależnieniem heroinowym ojca, sama przy okazji będąc jedynym źródłem pieniędzy w rodzinie. Od rana do wieczora peregrynuje po ulicach zdestabilizowanego po latach wojny Afganistanu, starając łączyć naukę w szkole z handlem tanimi bibelotami na ulicy tłocznego Kabulu. Talibowie nie są już problemem, ludzie niedługo podchodzą do pierwszych od dawna wolnych wyborów, ale kraj tonie w nędzy i biedzie. To kino mocno zaangażowane społeczno-politycznie. Zmaga się jednak ze zbędnym balastem uciążliwej martyrologii, toporną reżyserią połączoną z kiepskim prowadzeniem aktorów, oraz niedostatkiem wniosków. Nie ma siły rażenia, którą chciałby mieć. Ocena: 5/10
Cieszy fakt, że Z daleka, laureat Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji, odcina się od zaskorupiałego, zużytego i przemaglowanego na wszystkie strony rodowodu przewidywalnego kina LGBT przenosząc opowieść o niemożliwej do spełnienia w danych okolicznościach miłości na grunt uniwersalnej historii. Robi to jednak w sposób mało angażujący, emocjonalnie wybrakowany, jedynie momentami urzekający formą. Reżyser opowiada o nierównościach społecznych w Wenezueli, zderzając ze sobą bogatego, starszego homoseksualnego mężczyznę z młodym chłopakiem, okradającym swoich potencjalnych klientów. Zamożny biznesman unika bezpośredniego kontaktu, stymulując się seksualnie oglądając nagich chłopców, skuszonych zawartością portfela. Z niedojrzałym młodzieńcem połączy ich przeszłość, w której obaj doświadczyli wielu traum. Zaczynają prowadzić ze sobą specyficzną grę, będącą raz subtelnym romansem, raz relacją jak ojciec z synem. Doprowadza ich to do zguby – spełnienia w tej rzeczywistości być nie może. Ja tej historii w ogóle nie kupuję, gdyby nie recenzencki obowiązek zapomniałbym o seansie zaraz po wyjściu z kina. Nie rozumiem zachwytów. Ocena: 5+/10
Ulrich Seidl schodzi do piwnicy, by ponownie zgłębiać największe sekrety swoich rodaków. Mam wrażenie, że od czasu wspaniałego Raj: miłość konsekwentnie obniża loty. Austriacy mają swoje grzechy. Chowają w swoich czystych, schludnych domach brudne tajemnice – jedni skłonności sadomasochistyczne, drudzy mini-muzeum ku czci Hitlera, jeszcze inni zamiłowanie do broni palnej (sami zastanawiając się nad postępującą w społeczeństwie agresję). Świetnie, ale co z tego wynika? Co jest takiego odkrywczego w tym, że ludzie mają coś do ukrycia? Zakłamanie, obłuda, dbanie o pozory to temat na ciekawą fabułę, a nie łopatologiczny dokument. W piwnicy to dla mnie brak pomysłu, tanie szokowanie i pusta kontrowersja. Jakkolwiek bym nie cenił Ulricha Seidla, obok Michaela Haneke według mnie jednego z najbardziej utalentowanych reżyserów pochodzących z Europy Wschodniej, to chyba zaczyna pożerać swój własny ogon. Potwierdził, że świetnie buduje kadry, genialnie panuje nad przestrzenią odzwierciedlająca stan psychiczny swoich bohaterów, ale W piwnicy to film zbyt płytki w swojej wymowie. Ocena: 4-/10