Connect with us

Publicystyka filmowa

7 najlepszych ról JERZEGO STUHRA. Król komedii i dramatu

Odkryj 7 najlepszych ról JERZEGO STUHRA, gdzie komedia spotyka dramat, a każda kreacja to małe dzieło sztuki filmowej i emocji.

Published

on

7 najlepszych ról JERZEGO STUHRA. Król komedii i dramatu

Współczesna popkultura medialna wyrobiła nam określone podejście do najbardziej znanych ról Jerzego Stuhra. Łączy się go najczęściej z komedią, a zupełnie nie wspomina o rolach bardziej poważnych. To oczywiste, że Stuhr stworzył ponadczasowe kreacje komediowe. Nie można ich pominąć w historii polskiego filmu, ale to nie wszystko. Nie zapominajmy o Wodzireju, Dużym zwierzęciu, Amatorze czy komisarzu Rybie z Kilera. Co do kunsztu komediowego zaś, u Stuhra miał on zawsze rys bardziej refleksyjny niż slapstickowy. Żart czy funkcjonowanie w żartobliwej atmosferze były często nacechowane smutkiem, wrażeniem goryczy, świadomością, że obracanie niewygodnej rzeczywistości w żart może być skutecznym i jedynym sposobem, żeby ocalić własną tożsamość. Poniżej siedem ról, które moim zdaniem określają Stuhra w świadomości widza. Pięć to byłoby stanowczo za mało.
Maks Paradys, Seksmisja (1983), reż. Juliusz Machulski

Ostatnio w serii artykułów „Kto mógłby zagrać” zasugerowałem, że gdyby tak kiedyś spełnił się jeden z najbardziej fantastycznych scenariuszy w polskim kinie, w roli Maksa Paradysa Jerzego Stuhra mógłby zastąpić Simon Pegg. Wiadomo, że ten scenariusz nigdy się nie spełni, jednak można pofantazjować. Maks Paradys nie był postacią łatwą, głównie ze względu na denerwujący charakter. Aktor go odtwarzający musiał więc przyćmić krnąbrność Maksa swoją przyrodzoną dowcipnością, żeby widz zobaczył w trudnym charakterze Paradysa postać, którą można zaakceptować.

Advertisement

Moim zdaniem Machulski mimo wszystko ryzykował ze Stuhrem, a gdyby dialogi Maksa nie były tak dobrze napisane, nic by z tego nie wyszło. Maks Paradys dzięki Machulskiemu na początku zagrał ze Stuhrem, a potem genialny Stuhr poczuł, jak z Maksa zrobić ponadczasową osobowość. Dzisiaj mówimy językiem Maksa. To niesamowite.

Lutek Danielak, Wodzirej (1977), reż. Feliks Falk

Zadziwiające jest dla mnie, jak niektórzy współcześni filmowcy mało wynieśli z naszego rodzimego kina, jak wciąż statyczna potrafi być u nich kamera, a jak nowocześnie i wciągająco dla widza poruszała się po planie zdjęciowym Wodzireja, dotrzymując kroku głównej postaci, przebrzydłemu Danielakowi. W sugestywnym wykreowaniu jego podłości Jerzy Stuhr wykorzystał swoje wodzirejowskie doświadczenie. Uczynił z Lutka człowieka nie tyle chciwego, co byłoby banalną motywacją jego dwulicowości, ile chorobliwie potrzebującego zauważenia, docenienia, stania się kimś w swoich własnych oczach, które przez całe życie utożsamiał ze wzrokiem innych. Jeszcze dwadzieścia lat temu można było powiedzieć, że Wodzirej jest filmem o układach społecznych rozpowszechnionych w PRL. A dzisiaj nasza rzeczywistość boleśnie udowadnia nam, że układy na szczycie i żarłoczność ludzi jedzących z koryta są niezmienne i niezależne od ustroju.

Advertisement
Filip Mosz, Amator (1979), reż. Krzysztof Kieślowski

Filipowi Moszowi brakowało w życiu odpowiedniej roli. Nie wiedział jednak, co by było dla niego najlepsze, dopóki nie wziął do ręki kamery. Często tak jest, że zwykli ludzie są zwykli tylko dlatego, że z powodu dziwnej koincydencji wypadków, czysto przypadkowego ich splotu, zostali umieszczeni w takiej, a nie innej, niespełniającej ich oczekiwań rzeczywistości i tylko kolejny przypadek jest w stanie ich z niej wyrwać.

W przypadku Filipa Mosza była to kamera. Kieślowski doskonale wiedział, że Stuhr zarówno nada Moszowi charakterystyczną osobowość szarego człowieka, jak i wyrwie go ze zwykłości. Da mu artystyczny wybór. Zmusi w końcu do symbolicznego obrócenia obiektywu na siebie. Podobnie jak w przypadku Wodzireja, i w tym przypadku Jerzemu Stuhrowi przypadło legendarne dla historii polskiego filmu współtworzenie kina moralnego niepokoju.

Advertisement
Nadszyszkownik Kilkujadek, Kingsajz (1987), reż. Juliusz Machulski

Nie dajmy się zwieść, że Kilkujadek był nieszkodliwym klaunem, śmieszkiem, gnidą bez znaczenia w świecie krasnoludków.

To postać symboliczna, dlatego potrzebowała tak charakterystycznego aktora jak Jerzy Stuhr. Nawet sposób jej śmierci jest emblematyczny. Kilkujadek został spuszczony w ubikacji. Na sukces tej postaci, co trzeba podkreślić, złożył się nie tylko talent Stuhra, ale i zaplanowana przez Machulskiego forma prezentacji tego bohatera – funkcja, otoczenie, wypowiadane kwestie, podwyższony sztucznie głos itp. Przypomnijmy sobie kilka legendarnych kwestii Nadszyszkownika, które mają charakter ponadczasowej krytyki wszelkiej autorytarnej władzy. Ja wiem, polokoktowcy nas nie kochają. Ale my ich będziemy tak długo kochać, aż oni nas wreszcie pokochają.

Advertisement

Przeżyliście chwilę załamania, ja to rozumiem. Kiedy chce się uciec od tego wszystkiego i tylko jakaś siła obowiązku trzyma nas na miejscu. Sam znam to uczucie… Ale my nie jesteśmy mściwi. Jeżeli dobrowolnie zadeklarujecie na piśmie, że to był tylko chwilowy kryzys, jesteśmy skłonni wszystko wam wybaczyć.

Jan Piszczyk, Obywatel Piszczyk (1988), reż. Andrzej Kotkowski

Jak zrobić wszystko, tak naprawdę nie robiąc nic. Z nieporadności Piszczyka Jerzy Stuhr uczynił główny element komediowy, jak również przyciągający widza do postaci głównego bohatera. Piszczyka nie da się postrzegać jako bohatera pozytywnego, którym chciałoby się być w rzeczywistym świecie. A jednak jest on zagrany z taką powodującą sympatię energią, że nie sposób go nie polubić. Bezpośrednim konkurentem Jerzego Stuhra był tu Bogumił Kobiela odtwarzający Piszczyka w Zezowatym szczęściu Andrzeja Munka z 1960 roku. Kobiela, na swój sposób zawsze uroczy, uczynił ze swojego bohatera kompletnego niedorajdę życiowego i na tym nieco slapstickowym podejściu oparł całą postać, zgodnie zresztą z wciąż żywymi trendami w tamtejszym polskim kinie, wziętymi z produkcji międzywojennych. Jerzy Stuhr wyrwał się już z tej kinematograficznej przeszłości i pokierował charakterem Piszczyka nieco inaczej. Owszem, nadal jest on nieporadnym życiowo człowiekiem, lecz Piszczyk z końca lat 80. ma w sobie o wiele więcej sprytu, odwagi i determinacji, a nie jest klaunem, z którego można się jedynie bezrefleksyjnie śmiać.

Advertisement
Józef Kozioł, Pogoda na jutro (2003), reż. Jerzy Stuhr

Życzyłbym sobie, by było inaczej, ale pod tym względem nie można mieć wszystkiego. Jak pewnie zauważyliście, wszystkie wymienione tu legendarne, kultowe, pamiętne i popkulturowe role Jerzy Stuhr zagrał nie w swoich filmach. Pogoda na jutro jest wyjątkiem – kreację Józefa Kozioła można określić świetną rolą, lecz nie tego typu występem, który wszedłby do historii polskiej kinematografii.

To jedna z tych ról, które są jednocześnie komediowe i moralizatorskie. Chwilami można nawet odnieść wrażenie, że tego wpierania widzowi pewnej narracji etycznej jest w Józefie Koziole zbyt wiele. Na szczęście Jerzy Stuhr wraz z wiekiem nie stracił komediowej energii. Przykrył nią wszelkie niedoróbki scenariuszowe Pogody na jutro. Poprowadził widza drogą przez życie człowieka, który za wszelką cenę chciał uciec przed swoją niezwykłością. Typy mocno zindywidualizowane tak mają, gdy nikt nie nauczy ich wiary w siebie.

Advertisement
Johnny Pollack, Deja Vu (1989), reż. Juliusz Machulski

O prezentacji Chicago w 1925 roku należałoby szybko zapomnieć i w ogóle nie łączyć tej sekwencji z całością Deja Vu. Polscy aktorzy mówiący po angielsku, gdzie ruch ich ust jest zupełnie niezgodny z tym, co się słyszy, wyglądają tandetnie i amatorsko.

Scena jak z Ojca chrzestnego również. Jeśli to miał być pastisz, to zupełnie nie wyszedł. Aktorzy są tak posągowi i spięci, że nie sposób oglądać ich bez zażenowania. Na szczęście pojawia się Jerzy Stuhr. Nawet gdy mówi w obcym języku, brak synchronu nadrabia mimiką. Mniej się zauważa wszystkie niedoskonałości kina Juliusza Machulskiego, bo osobowość bohatera wraz z osobowością aktora maksymalnie zajmują uwagę odbiorcy.

Advertisement

Scenariusz również, jak to zwykle bywa u Machulskiego, jest świetny, tylko rzemiosło, także jak zwykle, poległo. Bohater zagrany przez Jerzego Stuhra jest, rzecz jasna, negatywny, lecz aktor dodaje mu tak wiele sympatycznych cech, że trudno Johnny’ego Pollacka uważać za antagonistę. Na tym polega kunszt Stuhra i za tę zdolność przekuwania złych emocji w komedię go tak cenimy.

Advertisement

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *