search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

Pociąg do Hollywood: Alicja Bachleda-Curuś

Karol Barzowski

8 października 2014

REKLAMA

 

Alicja już tu nie mieszka

Współczuję Alicji Bachledzie. Naprawdę. Czegokolwiek by w swoim życiu i karierze nie dokonała, już zawsze będzie dla Polaków tą, która złapała znanego aktora na dziecko. Za tym epizodem idą też oczywiście inne historie – że robi karierę przez łóżko, że romans z Colinem Farrellem to jej jedyne osiągnięcie, że ustawiła się do końca życia dzięki astronomicznym alimentom… Mimo unikania rozmów o życiu prywatnym, polska aktorka właściwie jedynie z nim jest kojarzona. A szkoda. W temacie zagranicznej kariery filmowej Alicja miałaby bowiem całkiem sporo do powiedzenia. Choć to na swój sposób smutne, zaledwie kilkoma rolami na Zachodzie osiągnęła coś, czego nie udało się wielu przed nią. Zagrała przecież w filmie zdobywcy Oscara, i to nie gdzieś na trzecim planie, ale rolę tytułową, u boku jednego z gwiazdorów współczesnego kina. Ani Iza Miko, ani Anna Mucha, ani żadna inna aktorka, która wyjechała w ostatnim czasie do Stanów spełniać swój american dream, nie dokonała czegoś podobnego.

512543_1.1Lee Strasberg Theatre&Film Institute dla polskich aktorów wydawał się kiedyś odległym marzeniem. Szkoła korzystająca z tzw. „metody”, w której uczyli się Robert De Niro, Al Pacino czy Julia Roberts, po prostu była niedostępna dla kogoś z Polski, kraju, w którym jakiś czas wcześniej żywność kupowało się na kartki, a wyjazd za granicę odbywał się jedynie za specjalnym przyzwoleniem. Wszystko zmieniło się jednak wraz z nadejściem nowego tysiąclecia. Na nauki w słynnym instytucie pozwolić mogła sobie nie tylko Anna Mucha z listem polecającym od Andrzeja Wajdy, ale też np. Weronika Rosati, Natalia Lesz czy serialowe gwiazdki w stylu Rafała Cieszyńskiego i Elżbety Lenskiej. Z tej szansy skorzystała również Alicja Bachleda. Jak wspomniała w jednym z wywiadów, musiała po prostu tego spróbować. Ciągnęło ją do Ameryki, do świata, który fascynował ją od dziecka. Hollywood miało być spełnieniem marzenia dziewczynki z podstawówki, która razem z koleżankami namiętnie oglądała „Goonies” i przeżywała przygody „pięknych, amerykańskich chłopców z białymi zębami”.

Na pewno nie byłam zdesperowana, żeby zrobić karierę w Hollywood. Raczej marzyłam, żeby być częścią czegoś istotnego, żeby połączyć dziecinne marzenie z rzeczywistością. To była też fascynacja czymś, co jest nieznane i być może większe ode mnie. Nie chciałam czuć, że osiadłam na mieliźnie. Ameryka to była przestrzeń, gdzie mogłam się rozwijać i dojrzewać przez to, że ścierałam się z czymś, co na pierwszy rzut oka było mi wrogie” – mówiła, opowiadając o swojej decyzji. Jednak zanim wyjechała do Nowego Jorku i dostała swoją pierwszą rolę, posmakowała zagranicznej kariery nieco bliżej, w Niemczech. A stało się to… przez przypadek.

Herz_ueber_KopfSzukano polskiej aktorki do roli w filmie „Z miłością nie wygrasz”. Historia w stylu coming-of-age rozgrywająca się u naszych zachodnich sąsiadów miała ważny wątek w postaci romansu głównego bohatera z Polką pracującą w Berlinie jako au-pair. Producent zaprosił Bachledę na casting, będąc przekonanym, że perfekcyjnie mówi ona po niemiecku. Komunikacja jednak nie zadziałała, gdzieś wkradło się nieporozumienie – Alicja płynnie posługiwała się hiszpańskim, a po niemiecku nie umiała powiedzieć ani słowa. Mimo to, postanowiła nauczyć się roli fonetycznie. Wygrała casting, a pod koniec zdjęć całkiem nieźle radziła już sobie z nowym językiem. Później zagrała jeszcze w czterech niemieckich filmach, z czego jeden, „Letnia burza” z 2004 roku, okazał się prawdziwym hitem. Była to kolejna produkcja dla młodzieży, jednak tym razem Bachleda zagrała już Niemkę. Wcieliła się w dziewczynę, której ukochany okazuje się być gejem. Dzięki zainteresowaniu ze strony środowiska LGBT, film był popularny nie tylko w Niemczech, ale i w wielu innych krajach, a ostatecznie doczekał się nawet amerykańskiej dystrybucji.

MEKSYKAŃSKI ROLLERCOASTER

Jako że o filmie było dość głośno, reżyser Marco Kreuzpaintner dostał propozycję nakręcenia swojego następnego obrazu w USA. Padło na dramat „Trade” opowiadający o handlu żywym towarem. We wstrząsającym scenariuszu była rola, która idealnie nadawała się dla Bachledy. Kreuzpaintner od razu wysłał jej tekst. Bardzo chciał ją obsadzić, ale producenci szukali jakiegoś znanego nazwiska. Ostatecznie rozpoczęli rozmowy z Millą Jovovich. To, co działo się później, Polka określa jako prawdziwy rollercoaster. Najpierw reżyser zadzwonił do niej i powiedział, że Jovovich jest już właściwie obsadzona i trwają negocjacje jej gaży. Zaproponował Bachledzie jedynie małą rólkę dziewczyny, która ginie w pierwszych minutach filmu. Polka przyjęła ją i zrezygnowała z wynagrodzenia w zamian za zapewnienie przelotu do Meksyku, gdzie później miały rozpocząć się zdjęcia – jej ojciec przebywał tam akurat w interesach i chciała się z nim spotkać. Gdy była już na miejscu, otrzymała kolejny telefon. „Jovovich przesadnie się targowała – Alicjo, zagrasz główną rolę!”. Polska aktorka zaczęła mierzyć stroje i czytać scenariusz pod kątem nowej postaci, ale wtedy telefon zadzwonił jeszcze raz. Poinformowano ją, że Jovovich właśnie zameldowała się w hotelu i jednak zagra. Dzień przed rozpoczęciem zdjęć – następny zwrot akcji. Gwiazda nie dogadała się z producentami, spakowała swoje walizki i zostawiła ekipę na lodzie. Alicja jest na miejscu, zna rolę i była pierwszym wyborem reżysera. Decyzja zapada szybko – to ona wcieli się w Veronikę.

1297157287Jest to drugoplanowa, ale bardzo istotna i eksponowana w filmie rola. Bachleda wciela się w młodą, samotną matkę z Polski, która postanawia wyjechać do pracy w USA. Wyjazd pomaga jej zorganizować bliżej niesprecyzowana agencja, przekonująca ją, że „przez Meksyk do Stanów leci się najtaniej”. Gdy jednak dziewczyna tam dociera, zostaje uprowadzona z lotniska i trafia w ręce handlarzy kobietami. To naprawdę przejmująca i wiarygodna kreacja naszej aktorki. Biorąc pod uwagę, jak mało miała ona czasu na przygotowanie się do tej roli, należą jej się ogromne słowa uznania. Jej bohaterką targają najróżniejsze emocje, od nadziei i pewnej naiwności, przez przerażenie, bezsilność oraz bunt. Bachleda dobrze odgrywa też wątek relacji z nastoletnią Meksykanką, która razem z nią ma zostać sprzedana – przez barierę językową pomiędzy nimi te niemal matczyne uczucia Polka musiała przekazywać gdzieś między wierszami, w gestach i spojrzeniach, a robi to bez cienia fałszu.

Występ Bachledy spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem amerykańskich krytyków. Dziennikarze „The New York Times” określili jej rolę jako jeden z najgorętszych debiutów sezonu. Według nich siła tej kreacji polega na ściśle ukrywanej desperacji. Veronika to skomplikowana, złożona rola – „z jednej strony wydaje się powściągliwa, z drugiej – małe gesty i ciągle wyraziste oczy pokazują kolejne etapy jej męki”. Recenzentka „NYT” idzie w swoich pochwałach zresztą dalej. Pisze: „Stopniowo, acz w pełnej desperacji, postawa Veroniki staje się heroiczna, a panna Bachleda prezentuje jej przemianę w tak subtelny sposób, że jej siła wydaje się objawieniem”. Zaznacza też, że film jest na tyle brutalny i odpychający w pokazywaniu przemocy, że bohaterka grana przez Polkę funkcjonuje w nim niemal jak duchowy przewodnik dla widzów. I duża w tym zasługa naszej aktorki.

still-of-alicja-bachleda-and-paulina-gaitan-in-trade-(2007)-large-picture

Niestety, o samym filmie trudno wyrażać się w podobnych superlatywach. „Trade”, mimo udziału Kevina Kline’a, nie okazał się przebojem. Został też słabo oceniony przez krytykę. Podkreślano, że trudny, delikatny temat został przedstawiony niekonsekwentnie – z jednej strony, znajdują się w nim sceny niezwykle brutalne, wręcz naturalistyczne, wywołujące u widza natychmiastowy sprzeciw; z drugiej, film okazuje się być sztampową rozrywką pełną klisz, co ostatecznie prowadzi do wniosku, że twórcy szukali taniej sensacji. Częściowo z tą opinią zgodzili się też przedstawiciele Equality Now, międzynarodowej organizacji walczącej z przemocą seksualną, którzy jednak docenili podjęcie tego tematu i postanowili wykorzystać film jako narzędzie w uświadamianiu opinii publicznej o wadze zjawiska. Z tego też powodu „Trade” pojawiał się na wielu znanych festiwalach, takich jak Sundance czy Berlinale, a jego oficjalna premiera odbyła się w nowojorskiej siedzibie ONZ. Jednym z jej gości była m.in. Meryl Streep, współpracująca z Equality Now. Stwierdziła ona, że „Trade” umożliwia bezkompromisowe spojrzenie na nieznany świat handlu kobietami oraz jest niepokojącym, odważnie zagranym i przeszywającym doświadczeniem. „Jeśli po obejrzeniu tego filmu nie wywróciły ci się flaki, to musiało nastąpić już u ciebie stężenie pośmiertne” – dobitnie podsumowała słynna aktorka.

Tematyka filmu spowodowała, że o „Trade” było dość głośno, mimo że w amerykańskich kinach pojawił się on jedynie w ograniczonej dystrybucji (do Polski np. nie trafił wcale). Piękna Polka, debiutantka w Hollywood, która nauczyła się roli w jeden dzień, szybko spotkała się też z zainteresowaniem ze strony popularnych mediów. Była dla nich ciekawym przykładem na spełnianie się amerykańskiego snu. Zwrócił na nią uwagę np. znany magazyn dla mężczyzn „GQ”, który nazwał Alicję „najlepiej strzeżonym polskim sekretem” i zamieścił na swoich łamach przepiękna sesję zdjęciową z aktorką. Rozmowę z Bachledą opublikował też magazyn „People”, którego dziennikarze już w tytule artykułu zachęcali do bacznego przyglądania się tej nowej twarzy. Mimo że promocja filmu miała opierać się głównie na tematyce i roli Kevina Kline’a, w pewnym momencie to osoba Alicji stała się dla niego największą reklamą.

CO-ALICJA

1005630_fr_ondine_1310562858328Choć „Trade” sam w sobie nie był wielkim sukcesem ani pod względem komercyjnym, ani artystycznym, z pewnością zwrócił uwagę środowiska filmowego na nazwisko Bachledy. Film obejrzał m.in. Neil Jordan (reżyser „Gry pozorów” czy „Wywiadu z wampirem”), który szukał aktorki do swojej najnowszej produkcji, “Ondine”. Miała być to opowieść o dziewczynie wyłowionej z sieci przez irlandzkiego rybaka – historia balansująca gdzieś między realizmem a baśnią. Reżyser zaprosił Polkę na spotkanie, a następnie na zdjęcia próbne do Dublina. Wszystko wypadło dobrze i po pewnym czasie stało się jasne, że to Bachleda zagra tytułową rolę Ondine. W rybaka wcielić miał się zaś Colin Farrell…

To, co było potem, wszyscy mniej więcej kojarzą. Na planie filmu rozpoczął się romans między odtwórcami głównych ról. Amerykańskie tabloidy zaczęły publikować zdjęcia pary przyłapywanej razem na lotnisku czy spacerze. Plotki głosiły nawet, że widziano ich razem na Wawelu. Wkrótce okazało się też, że polska aktorka jest w ciąży. No i się zaczęło… Z jednej strony, przeogromne zainteresowanie polskich mediów, graniczące wręcz z obsesją. Z drugiej – zaciekły hejt. Internet podzielił się na dwa przeciwstawne obozy. Jedni wielbili Alicję, wypowiadając się o parze jako nowej Brangelinie (polski blog dotyczący tej dwójki sprytnie nazwano zresztą „Co-Alicja”), inni wyrażali się o niej wręcz z nienawiścią, sugerując, że cała historia z romansem i ciążą to chytry plan Polki mający na celu tylko i wyłącznie wypromowanie się. W mediach dosłownie wrzało. A jaki to wszystko miało skutek? Ano taki, że sam film stał się już właściwie nieistotny.

ondine_75625

Będąc obiektywnym, trzeba przyznać, że „Ondine” nie miał szczęścia. Uroczystą premierę, zaplanowaną w Krakowie z okazji Off Plus Camera, z udziałem reżysera i głównych aktorów, trzeba było odwołać ze względu na żałobę narodową po katastrofie pod Smoleńskiem. Promocję filmu również odłożono wtedy na bok. Choć wydawać by się mogło, że medialny szum towarzyszący tej produkcji jest dla niej wystarczającą reklamą, wyniki oglądalności „Ondine” były słabe, żeby nie powiedzieć tragiczne (niespełna 20 tysięcy widzów podczas pierwszego weekendu – jak na kameralny irlandzki dramat, może i niezły wynik; jak na zapis początków słynnego romansu – fatalny). O obrazie wciąż mówiono dużo i z niemałą ekscytacją, ale wszelkie dyskusje na jego temat kończyły się tak naprawdę na tym, co działo się na planie zdjęciowym. Smutne to tym bardziej, że w te pudelkowo-kozaczkowe dywagacje wtrącali się też recenzenci, ostatecznie mało miejsca poświęcając „Ondine” jako filmowi. Filmowi, któremu daleko do doskonałości, ale będącego bardzo ciekawą wariacją na temat magii, mitów i tajemnic skonfrontowanych z najbardziej przyziemnymi i bolesnymi stronami ludzkiego życia. To taka „baśń nie-baśń” ze świetnym klimatem stworzonym przez zdjęcia i muzykę, ale także z wyjątkowymi kreacjami aktorskimi.

Rybak Syracuse z „Ondine” to jedna z lepszych i dojrzalszych ról Farrella, za którą otrzymał Irlandzką Nagrodę Filmową oraz Nagrodę Krytyków z San Diego (pokonując m.in. Colina Firtha za „Jak zostać królem”). Rewelacyjnie spisała się też młodziutka Alison Barry grająca jego córkę. A nasza Alicja… Przede wszystkim pamiętać należy o tym, że nie miała ona łatwego zadania. Z jednej strony Ondine to tajemnicza, wielowymiarowa postać, z drugiej – jest zostawiona sama sobie w najbardziej przyziemnych realiach. Nie ma tu miejsca na zabawę formą, igranie z widzem za pomocą sztuczek i trików. To po prostu historia dziewczyny wyłowionej z sieci. Bachleda obdarzyła swoją bohaterkę jednak szczególna aurą, idealnie wpisującą się w jordanowe balansowanie między jawą i snem, prawdą i fikcją, życiem codziennym i mitem. Poza tym Polka w tym filmie po prostu lśni. Kamera ją kocha. Wśród zagranicznych recenzji przeczytać można nawet, że Alicja jest najpiękniejszym filmowym objawieniem od czasów Nastassji Kinsky – i dużo lepszą aktorką.

alicja-bachleda-curus-as-ondine-6

Film, mimo niezłych opinii krytyków, nie był wielkim sukcesem – w amerykańskich kinach dystrybuowany był zresztą w ograniczonej ilości kopii. Bachleda po urodzeniu dziecka nie promowała zaciekle „Ondine”, pojawiając się jedynie na kilku pokazach festiwalowych i odmawiając wspólnych wywiadów z Farrellem. Jaka sama stwierdziła, rozmowy z pewnością schodziłyby wtedy na sprawy prywatne, a chcieli tego uniknąć. Nawet gdy przyjechała jako juror na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, raczej nie rozmawiała z mediami, a jeśli, to z wyraźną prośbą, by nie poruszać tematu życia prywatnego. Jej pobyt w Gdyni nie należał zresztą do zbyt przyjemnych, ponieważ ciągle powtarzano, że na zaszczyt jurorowania po prostu nie zasłużyła. Zdania w stylu „Celebrytka będzie oceniać innych? Co ona osiągnęła – dziecko z Farrellem?!?” były na porządku dziennym. Mało tego – inni jurorzy wielokrotnie pytani byli, czy nie czują się niekomfortowo, siedząc obok kogoś takiego. Aktorka, do której te słowa z pewnością dochodziły, była zmęczona tą sytuacją, a gdy spotkała się z widzami po specjalnym pokazie „Trade”, odpowiadała tylko i wyłącznie na pytania związane z filmem. Na niewiele się to jednak zdało – dla wielu kinomanów wciąż była jedynie tą, która złapała Farrella na dziecko…

W czasie 39. Festiwalu w Gdyni
W czasie 39 Festiwalu w Gdyni

Gdyby posłuchać przeciwników Bachledy i zanalizować ten związek jako formę autopromocji, trudno byłoby oprzeć się wrażeniu, że więcej jej on zaszkodził, niż pomógł. Jasne, w Polsce z pewnością o Alicji mówi się tak dużo głównie dzięki jej życiu prywatnemu. Z drugiej strony – biorąc pod uwagę, że aktorka mieszka na stałe w Los Angeles i w naszym kraju pojawia się rzadko, nie jest to zbyt wymierna korzyść. Tym bardziej, że rozgłos ten raczej nie niósł ze sobą głosów sympatii. Należy też pamiętać o tym, że ona sama o życiu prywatnym mówi mało lub wcale, a swojego związku z Farrellem nigdy tak naprawdę nie upubliczniała. Pojawiła się u jego boku na rozdaniu Złotych Globów, ale… to wszystko. Gdy przyjeżdżali do Polski, robili to pod osłoną nocy, incognito. Za granicą zaś nawet z festiwalowych pokazów ich wspólnego filmu wychodzili osobno. Mimo to, zawsze coś się znalazło – chociażby występ Farrella w programie Ellen DeGeneres, który swego czasu szeroko komentowany był przez wszelkie pudelki, plotki i kozaczki. Aktor nazwał wtedy matkę swojego dziecka z imienia i nazwiska, a nawet poprawił prowadzącą talk-show, gdy ta próbowała je powtórzyć. Oczywiście według wielu hejterów stała za tym Alicja, która zmusiła Farrella, aby pomógł jej w karierze.

CO DALEJ?

67th Golden Globe Awards  GOLDEN GLOB

Jak już wspomniałem we wstępie – współczuję Bachledzie. Cokolwiek by nie zrobiła, i tak będzie źle. Gdy odpowiada na pytania dziennikarzy enigmatycznie i nie chce rozwodzić się nad życiem prywatnym, określana jest jako zmanierowana, nieprzyjemna i zadzierająca nosa. Gdyby z uśmiechem na ustach pokazywała zdjęcia syna i opowiadała o tym, jak Farrell uczestniczy w jego wychowaniu, mówiono by, że wykorzystuje dziecko oraz byłego partnera, by promować swoją osobę. Tak źle, tak niedobrze…

Prawdą jest jednak, że istnieje skuteczna metoda, aby zamknąć usta wszystkim hejterom – granie w kolejnych dobrych filmach. A z tym niestety nie jest najlepiej. Tuż po premierze „Ondine” Alicja dostała główną rolę w filmie „The Absinthe Drinkers” u boku Tima Rotha i Johna Hurta. Zdjęcia do niego jednak nigdy się nie rozpoczęły i choć twórcy obiecują, że projekt nie jest porzucony, a jedynie przełożony na późniejszy termin, nadzieje na jego realizację po czterech latach wydają się już raczej płonne. Później był produkowany przez Spike’a Lee thriller „The Girl is in Trouble” – mimo stosunkowo znanych nazwisk w obsadzie i całkiem dużego szumu wokół produkcji, film po prostu zapadł się pod ziemię. Jego montaż ukończono, pokazano go nawet na jednym z nowojorskich festiwali, gdzie zebrał bardzo dobre opinie, a potem… słuch o nim zaginął. Nie ma plakatu, zwiastunów, zdjęć promocyjnych ani żadnych nowych informacji. Biorąc pod uwagę, że wspomniana przeze mnie projekcja miała już miejsce dokładnie dwa lata temu, najprawdopodobniej z tym tytułem także trzeba się pożegnać.

bitwa

Ostatecznie, od czasów „Ondine” mogliśmy oglądać Alicję w polskich kinach tylko raz – w skrytykowanej na wszelkie możliwe sposoby „Bitwie pod Wiedniem”. Temat lepiej przemilczeć, a fakt gry u boku F. Murraya Abrahama trzeba uznać za marne pocieszenie. Bachleda skupiła się na wychowywaniu syna, a także na prowadzeniu akcji na rzecz oddawania szpiku kostnego dla chorych na białaczkę. Aktorka miała do tej sprawy osobisty stosunek – okazało się, chory jest również jej ojciec. „Popularność okazała się bezcenna w najważniejszej sprawie. Pamiętam ten telefon… Dowiedziałam się o chorobie ojca. Spędziliśmy całą noc na naradzie. Jeszcze bardziej prywatny ode mnie, zgodził się na publiczną kampanię. Uznałam, że choć to dla mnie potwornie ciężka, osobista sytuacja, muszę zabiegać o rozgłos, mam obowiązek pomóc” – mówiła. Tata aktorki wyzdrowiał, a kampania Bachledy poskutkowała też znalezieniem dawców dla dwóch innych chorych, w Izraelu i Finlandii.

Na planie gry Wolfenstein
Na planie gry Wolfenstein

W ostatnich latach polska aktorka zapomniała trochę o kinie. Wciąż pracowała, ale w nieco innym charakterze – wystąpiła np. w bardzo ciekawej, stylizowanej na filmy z Jamesem Bondem reklamie piwa Heineken, a także użyczyła głosu jednej z postaci w grze komputerowej „Wolfenstein: The New Order”. Teraz jednak zapowiada, że wraca do filmu. W połowie października premierę na Woodstock Film Festival będzie miał „The American Side” – thriller nawiązujący do kina noir, w którym Alicja gra główną rolę kobiecą. Nie wiadomo jednak, czy obraz ten będzie szeroko dystrybuowany. Niby gra w nim Matthew Broderick, ale nazwisko to już dawno przestało być synonimem sukcesu. Na początek trzeba mieć nadzieję, że film nie zniknie z horyzontu, jak to było w przypadku „The Girl is in Trouble”. Twórcy wydają się jednak z zapałem podchodzić do swojego dzieła, więc kto wie, kto wie… W przygotowaniu jest też film „Polaris” irańskiej reżyserki Soudabeh Moradian, do tej pory specjalizującej się w dokumentach. Choć o roli Polki nie wiadomo zbyt wiele, będzie jedną z czterech głównych postaci historii.

*

Wydaje się, że Polka ma ambitne plany co do rozwoju swojej kariery. Jak sama twierdzi, syn Henry jest już w takim wieku, że może bardziej zająć się samą sobą. Z pewnością chce grać. A z drugiej strony – nie zamierza chodzić na castingi. Bachleda bez ogródek przyznaje, że jest totalnie anty-castingowa, a cały proces ubiegania się o rolę uważa za fałszywy, sztuczny i schematyczny. „Niewiele ma to wspólnego z aktorstwem. Dużo zależy od tego, czy cię polubią, czy pomyślą sobie, że jesteś fajna. A ja tego nie znoszę. Kiedyś szło się na casting bez makijażu, w jakimś szarym T-shircie i wszyscy koncentrowali się na tym, jak grasz. Dziś zazwyczaj oczekują, że przyjdziesz już w kostiumie granej postaci. Mnie to irytuje, źle się z tym czuję i odejmuje mi to wiele energii” – mówiła w jednym z wywiadów. Polska aktorka nie lubi sytuacji, w których ludzie od castingu każdemu mówią, że wypadł świetnie, a potem po prostu nie dzwonią, nigdy nie tłumacząc, co poszło nie tak. Bachleda unika też „bywania”, eventów z producentami, proszonych kolacji… No i można to zrozumieć. Tego typu sytuacje dla kogoś, kto z natury nie rozpycha się łokciami, z pewnością są bardzo trudne. Ale Hollywood rządzi się swoimi prawami, istnieją w nim pewne zasady i nie ma co oczekiwać, że nagle się one zmienią. W Los Angeles na jedną taką Alicję przypada zapewne kilkuset kelnerów marzących chociaż o małym epizodzie u Neila Jordana – a zrobią dla takiej rólki niemal wszystko.

10341717_771368942903623_5715013598889531993_n

Bachleda czeka więc na telefony i darzy zaufaniem swoją agencję, która szuka jej angaży. Jednak z jej pozycją w Stanach trudno liczyć, aby proponowano jej w ten sposób role w dużych, głośnych produkcjach. Oczywiście, można czekać na szczęśliwy traf. W końcu Jordan odezwał się do niej sam. Ale… szczęściu, zwłaszcza w Hollywood, z pewnością trzeba pomóc. Polka raczej tego nie robi.

Żeby była jasność – Alicja Bachleda nie jest wielką gwiazdą. W Stanach pewnie mało kto kojarzy jej nazwisko. Jednak nikt, a zwłaszcza ona sama, wielką gwiazdą jej nie nazywa. Polka jest po prostu dziewczyną mieszkającą w Los Angeles i próbującą pracować w zawodzie, którego uczyła się w jednej z najlepszych szkół na świecie. Gra rzadko, raczej w kameralnych produkcjach, ale jak już pojawia się na ekranie, są to duże role. Nie chodzi po telewizjach śniadaniowych i nie chwali się 2-minutowymi epizodami. Po prostu robi swoje. A że różnie to wychodzi, to już jej sprawa. Prawda jest taka, że zaledwie dwiema rolami w „Trade” i „Ondine” dokonała czegoś, o czym wielu aktorów, zwłaszcza z Polski, może tylko pomarzyć. Potrafi grać i jej nazwisko wciąż funkcjonuje gdzieś w środowisku filmowym. Dajmy jej więc po prostu święty spokój. Może się wtedy okazać, że całkiem miło nas jeszcze zaskoczy.

REKLAMA