Recenzje
ZAKOCHANY PARYŻ. Miłosna impresja
„ZAKOCHANY PARYŻ” to filmowa kompilacja epizodów, w której miłość i Paryż tańczą w rytmie różnych reżyserów. Ciekawostki i emocje w jednym!
„…jak drewno miotane falą
na wzburzonym oceanie,
zejdą się i znów oddalą:
takie jest istot spotkanie…”
tekst Mahabharaty
Obejrzałam dziwny film. Kierownik kina wręczył nam, stłoczonym w nowej kameralnej salce, kieliszek popularnego szampana i zapowiedział, że to na osłodę, po tej „drodze przez mękę”. Przejście do sali prowadzi przez jakąś obskurną bramę. Późnym wieczorem spodziewałabym się, że dostanę tam czymś w głowę znienacka, stracę portfel i zdrowie. Łyk szampana na początek, bo ma być przecież jak w Paryżu…

Film był kompilacją wielu epizodów zrealizowanych przez reżyserów wszelkiej tożsamości i szerokości geograficznej. Gus van Sant, bracia Coen, Tom Tykwer, Gerard Depardieu, Wes Craven… 112 minut i świadomość, że się ryzykuje, bo z filmami- składakami zawsze tak jest.
Obsada o tyleż zachęcająca, co podejrzanie kusząca: Natalie Portman, Juliette Binoche, Willem Dafoe, Fanny Ardant, Bob Hoskins, Nick Nolte… Epizody śmigały mi przed oczami. Wesołe, dowcipne, stylizowane, ponure, liryczne, rzewne, enigmatyczne, prozaiczne, wszelakie. Wszystkie oscylowały wokół szeroko pojętej miłości.
Wyszłam z kina. W głowie krajobraz jak po bitwie. Nie było to arcydzieło ani żadna rewelacja, ale film dokonał czegoś niezwykłego. Objął ten temat w całej jego rozpiętości, nie przyciskając zbyt mocno ołówka który kreśli szkic. Czar nie mógł prysnąć. Byliśmy w Paryżu i nie oczekiwaliśmy cynicznej dekonstrukcji. Miłość jako misterium dokonujące się po prostu pośród strumienia życia została ocalona. Tylko pięć minut na objawienie się miłości w jej kolejnym wcieleniu a całe lata historii kina przemykają przed oczami.
Niby banalne romantyczne spotkanie w jakimś zakątku miasta, nic nowego przecież, zużyto już na to niezliczone ilości taśmy filmowej. Wtargnęliśmy w strukturę romantycznej układanki kinematograficznej, wielokulturowej, indywidualnej i wyzwolonej z płaszczyzn stereotypu. Osiemnastu reżyserów spełniało nasze życzenia, wdzierało się w utajnione życiorysy, igrało ze statystyką sercowych przypadków. Pantomima i ostatni dzień z życia uchodźcy, stylizowana wampiriada i wyznania niemłodej turystki, burdelowa sprzeczka małżonków oraz pełne wyrzeczeń macierzyństwo zestawione obok siebie…coś niesamowicie dziwnego.
Trzymasz się blisko ziemi, wybierasz bezpieczny dystans, odliczasz minuty wystarczające by uciec…i nagle jakiś filmowy fantom otwiera lukę w pamięci. Stopklatka. Nie jesteś już całkiem anonimowym widzem zasztym w fotelu, w dyskretnych ciemnościach…Ten czerwony płaszcz mógł należeć do twojej kobiety; tej nieodgadnionej, słodko-gorzkiej tęskonoty za Paryżem mogłaś doświadczyć; może do ciebie podszedł zamienić słówko Oscar Wilde, może to ty zostałeś uwiedziony w metrze? To już nie był Paryż, to był pewien stan umysłu. Kino opowiada wciąż tę samą historię po to by odkrywać swą kolejną młodość.

Możesz wybierać: zatrzymasz się lub przejdziesz obok. Epizody zacierają ślady swych granic, prześlizgujesz się przez nie niepostrzeżenie. Poddajesz się łagodnym falom nastroju wyjątkowości czy może widmowości? Jesteś dzieckiem, które dostało magiczną zabawkę – kino.
Wygłuszasz natrętne podszepty intelektu (jaki to plan?, pod jakim kątem obiektyw?, jaki ciasny kadr…), ktoś już to wszystko zobaczył za ciebie, nieważne, urzeczony przyjmujesz to jak swoje. To zbyt nudne? Wybierasz następne. To tylko pięć minut. Nie interesuje cię kobieta która zemdlała na ulicy,więc porzucasz ją dla zwariowanego mima. Wkrótce znajdziesz się w nowej dzielnicy. Nocą przemierzysz samotnie Plac Magdaleny, wampirzyca spojrzy ci w twarz.
W Paryżu, mieście miłości, odbierasz innych jak echo samego siebie. Liczą się emocje, niuanse, zmiany nastroju. Czasem oszczędza ci się puenty, odwodząc cię od zdecydowanego, jednoznacznego finału. Resztę pewnie znasz. Nie raz przemierzasz takie dzielnice, prozaicznie nieparyskie, ale oswojone. Skądś już znasz te nie doniesione na czas kawy, poszukiwania bliskie obłędu, błazeńskie kłótnie. Miłosna mozaika jaką możesz tu zaobserwować i odczuć, być może przeznaczona dla globalnego odbioru, jest melanżem szczęścia i goryczy. Pomiędzy nimi rozpięto most linowy. Wszyscy tkwimy gdzieś na nim.
Epilog. Za chwilę zapalą światło. Ostatni łyk Paryża. Film utkwił w mojej pamięci. Zaistniał jako enigmatyczny byt psychiczny. Jakiś impuls przebiegł przez pajęczynę nerwów. I nie podejrzewam żeby kierownik kina zapuścił mi do kieliszka jakiegoś kwasa.
Tekst z achiwum film.org.pl (21.11.2006)
