WROTA DO PIEKIEŁ. Horror gastryczny
Martwe zło – chyba nie da się rozpocząć poniższej recenzji innymi słowami, a Sam Rami na zawsze pozostanie naznaczony piętnem swoich pierwszych projektów, bez względu na to, ile Spidermanów jeszcze nakręci. Ten Orson Welles filmu grozy wypracował świetne techniki realizatorskie, by w równym stopniu postraszyć, jak i rozśmieszyć widza.
Pozostanie kwestią sporną, ile w tym zasługi samego reżysera, a ile genialnej roli Bruce’a Campbella, niejako utożsamianego z kinem Raimiego. Jednak przestaje to mieć znaczenie, gdy mowa o najnowszym dziele ojca Martwego zła, zrealizowanego bez udziału aktora-symbolu. Wrota do piekieł, kolejny autorski projekt Amerykanina poruszający się w uniwersum grozy miał być, według afiszy i zwiastunów, “powrotem do klasycznego horroru”, powrotem, na który szczególnie widzowie w Polsce musieli długo poczekać.
Nowy obraz Sama Raimiego nie uwolni się zapewne od porównań z dziełem innego mistrza grozy. Otóż Przeklęty (czy też Chudszy) Stephena Kinga, porusza się w zasadzie po tej samej linii fabularnej, co historia Christine, pracownicy banku we Wrotach do piekieł. Podobnie jak Kingowski Billy Halleck, młoda kobieta obłożona zostaje starą, cygańską klątwą, która determinuje jej poczynania przez kilka najbliższych dni. Czas nagli, gdyż już za siedemdziesiąt dwie godziny Bogu ducha winna blondynka zostanie porwana do czeluści piekielnych przez niepodzielnie tam rządzące diabły i demony, czemu, rzecz jasna, usiłuje zapobiec. “Grzechem” bohaterki było nieprzedłużenie okresu spłaty kredytu staruszce, która okazała się potężną szamanką. Gdyby jeszcze magia mogła poradzić sobie z zepsutym uzębieniem…
Sylvia Ganush nie tylko duszę ma czarną. Otwarte usta cygańskiej wiedźmy obnażają zastępy zębisk koloru smoły, którym warto poświęcić nie tylko kilka słów, ale i cały esej, bowiem zastęp efektów komicznych związany jest właśnie z dentystycznym aspektem filmu Raimiego. Pani Ganush to definicja koszmaru każdego stomatologa, a dzięki ustrojstwom wydalanym z jej paszczy wprost na twarz Christine, Wrota do piekieł zasługują chyba na miano “horroru gastrycznego”.
Demoniczna autorka całego nieszczęścia jest jednocześnie postacią tragiczną, niejako wyjętą z innego świata, znanego z baśni i legend, która, wrzucona na głęboką wodę naszej szarej rzeczywistości banków i urzędów, nie jest w stanie sobie poradzić. Raimi interesująco gra na strunie społecznej, przedstawiając pułapki kapitalistycznego świata na intelektualnym poziomie komiksów EC – biorąc udział w wyścigu szczurów, skończysz jak szczur, a przy tym zrujnujesz czyjeś życie i marzenia.
Christine jest przecież prowincjuszką walczącą o pozycję w firmie, za wszelką cenę pragnącą pokazać, że w niczym nie odbiega od wielkomiejskich panów i pań, także w braku empatii i życzliwości ludzkiej. Ot, morał dla idącego w świat, młodego człowieka. Jakby nie było, sympatia widza jest po stronie Christine, skazanej na wieczne męczarnie w ogniu piekielnym. Raimi nie szczędzi jej trudności na drodze do odroczenia wyroku, poczucie nieubłaganie upływającego czasu towarzyszy Christine tak samo intensywnie, jak widzowi. Błyskawiczne tempo Wrót… nie pozwala nawet na dłuższe mrugnięcie okiem, lecz jednocześnie jest czynnikiem wpływającym na nadmierne skróty fabularne. Cóż, spektakl pod nazwą Wrota do piekieł bierze się wraz z całym inwentarzem.
Dlatego przyzwalamy, by Raimi mydlił nam oczy, dublując swoje własne gagi tak samo często jak schematyczne “jump-scenes”, które nieodmiennie następują po sugestywnych, narastających dźwiękach muzyki. Nie mamy nic przeciwko temu, że grozy więcej uświadczymy w byle horrorze, a na ekran gapimy tylko po to, by sprawdzić, czy cała historia skończy się tak przewidywalnym finałem, jaki zakładaliśmy.
Dajemy twórcy Martwego zła tak duży kredyt zaufania, że nie przekłada się on na pokładane w jego najnowszym filmie nadzieje, lecz mimo wszystko – nie mamy za złe tego, że Sam Raimi nieco nas oszukał, dostarczając produkt lekko wtórny. Wszak to jego prezent dla fanów, więc kręcenie nosem jest nie na miejscu, przecież Wrota do piekieł to kilkadziesiąt minut czystej zabawy konwencją, zabawy z nami, zabawy z Christine, zabawy z zębami starej Ganushowej. Innymi słowy: czysta radość tworzenia i równie niezmącona przyjemność z oglądania.
Tekst z archiwum film.org.pl.