Samoloty 2
Mając w pamięci średnio udaną część pierwszą, na pokaz „Samolotów 2” szedłem z dużymi obawami. Tym bardziej, że przecież wszyscy znamy zasadę, z której wynika, że w 98% przypadków sequel jest gorszy od oryginału. Może to katastroficzne nastawienie sprawiło, że na filmie w reżyserii Robertsa Gannawaya bawiłem się lepiej niż podczas obcowania z wcześniejszymi przygodami samolotu Dusty’ego.
Tenże Dusty, po spełnieniu swojego wielkiego marzenia, którym było branie udziału w wyścigach, staje się prawdziwym celebrytą. Kolejne sukcesy, zdjęcia, wywiady, artykuły w gazetach – żyć, nie umierać. Jednak podczas jednego z treningów Dusty „łapie kontuzję”. Okazuje się, że przekładnia w jego silniku jest uszkodzona i nie można jej wymienić, ponieważ dawno przestano ją produkować. Skutkuje to tym, że jeśli nasz poczciwy samolot będzie latać zbyt szybko, to czeka go śmiertelny wypadek.
„Samoloty 2” podejmują więc temat nieco ciekawszy i poważniejszy od tego, który twórcy zaserwowali nam w części pierwszej. Tam chodziło o osiągnięcie tego, czego się całe życie pragnęło. Tutaj zaś Dusty’ego czeka konfrontacja ze świadomością, że szczęście, które osiągnął jest bardzo krótkotrwałe. Bohater musi znaleźć sobie nowe miejsce w świecie, jednak zanim to nastąpi, Dusty przejdzie wszystkie obowiązkowe etapy – niedowierzanie, złość, zaprzeczenie, smutek, a w końcu pogodzenie z losem. Sytuację tę można oczywiście odnieść nie tylko do kontuzjowanych sportowców (czy nawet tych emerytowanych), ale do każdego, kto z jakiegoś powodu przestał mieć możliwość robienia tego, co kocha najbardziej. Jakkolwiek by to trudne nie było, nie jest to koniec świata i od nas samych zależy, co zrobimy dalej ze swoim życiem. Wydaje mi się, że to całkiem ważne przesłanie, zwłaszcza dla najmłodszych.
Dusty ostatecznie też się nie poddaje. Jako że przypadkowo powoduje pożar na miejscowym lotnisku, w wyniku czego zostaje ono zamknięte, bohater udaje się do lotniczej straży pożarnej na szkolenie. Właśnie tam, poznając nowe postacie, latając nad parkiem narodowym i starając się ratować innych, Dusty odnajduje nowy sens egzystencji. Przy okazji „Samoloty 2” są więc hołdem dla cichych bohaterów dnia codziennego, czyli strażaków narażających swoje życie, by gasić ogień.
Teoretycznie wszystko wygląda więc jak należy, jednak to co napisałem powyżej jest znacznie bardziej rozbudowane niż wątki poruszone w filmie. Ja rozumiem, że w trakcie niecałych 80 minut ciężko jest pokusić się o porządne rozwinięcia fabularne, ale moim zdaniem „Samoloty 2” są zbyt szkicowe i powierzchowne. Z drugiej jednak strony niewykluczone, że jest to narzekanie osoby starszej i dla młodszych widzów nie będzie to problem.
Ważne jednak, że chociaż schematyczny, film Robertsa Gannawaya jest również całkiem sympatyczny. „Samoloty 2” mają dobre tempo, bezbłędnie dobrane muzykę i piosenki, wydaje mi się też, że częściej się śmiałem niż podczas oglądania oryginału. No i warto zwrócić uwagę na animację, która jest po prostu przepiękna. Twórcy naprawdę się postarali – ich dzieło jest bogate w kolory i dekoracje, często też serwuje dopracowane krajobrazy. Na pierwszy plan wybija się tu jedna z ostatnich sekwencji, wielkiego pożaru w parku narodowym. Jest ona nie tylko szalenie efektowna, ale też emocjonująca. I to mimo tego, że wiadomo, jak cała sytuacja się skończy.
No właśnie – „Samoloty 2” są przewidywalne i raczej nikomu nie zajmie długo domyślenie się, jak poszczególne wątki zostaną rozwiązane. Filmowi Gannwaya można by zarzucić pewnie i inne rzeczy, jak chociażby powtórkę z rozrywki, którą jest postać dowódcy lotniczej straży pożarnej Brygadiera Śmigłego – bohater ten jest w zasadzie kopią Kapitana z części pierwszej. Ale po co? „Samoloty 2” wielkim filmem na pewno nie są, ale wedle mojej oceny, pod wieloma względami przewyższają oryginał. A to całkiem sporo.