search
REKLAMA
Recenzje

OBECNOŚĆ 4: OSTATNIE NAMASZCZENIE. Grunt to rodzina [RECENZJA]

Silnik zbudowany przez braci Hayesów i Wana już ewidentnie się zużył.

Tomasz Raczkowski

9 września 2025

REKLAMA

Filmowe uniwersum Obecności już ponad dekadę terroryzuje wyobraźnię fanów opowieści z dreszczykiem. Zapoczątkowana przez Jamesa Wana seria oparta na historii działalności świeckich egzorcystów Eda i Lorraine Warrenów wrosła na stałe w panoramę kina grozy, przyczyniając się walnie do obecnej solidnej kondycji gatunku i jego niesłabnącej popularności. Choć spin-offy poświęcone demonicznym postaciom Annabelle i Zakonnicy swoje dla marki zrobiły, rdzeniem i kluczowym elementem serii pozostaje cykl poświęcony samym Warrenom, od którego wszystko się zaczęło. Gdy uniwersum ewidentnie traci impet, po raz kolejny na ratunek przychodzi wojujące z demonami małżeństwo, tym razem jednak (rzekomo) po raz ostatni, by dostarczyć konkluzji centralnej opowieści.

Czwarta Obecność rozpoczyna się w znajomy sposób – mamy prolog naświetlający kontekst działalności Warrenów, złowrogą planszę wprowadzającą „najbardziej przerażającą i inną niż wszystkie” sprawę, a następnie równolegle obserwujemy życie domorosłych demonologów i postępujące nawiedzenie biednej amerykańskiej rodziny, krok po kroku zbliżając się do spotkania Eda i Lorraine z nieszczęśnikami. Sprawą, na której kanwie pracują tym razem scenarzyści David Leslie Johnson-McGoldrick (autor tekstu trzeciej części, Na rozkaz diabła, współscenarzysta Obecności 2), Richard Naing i Ian Goldberg (współtwórcy Zakonnicy II), jest śledztwo w sprawie rodziny Smurlów w Pensylwanii z 1986 roku. Otrzymujemy więc znajomy i sprawdzony schemat nawiedzonego domu i opętanych przedmiotów oraz Warrenów, którzy konfrontując się ze Złem, pokonują własne życiowe przeszkody.

Pewnym novum w tej dynamice jest początkowy status Warrenów, którzy przeszli na egzorcyzmową emeryturę, skupiając się już wyłącznie na objazdowych wykładach i pielęgnowaniu zdrowia nadszarpniętego przez lata pełnych adrenaliny dochodzeń. Prominentną rolę odgrywa tym razem ich córka Judy, już dorosła kobieta, która w pierwszym akcie Ostatniego namaszczenia przedstawia rodzicom Tony’ego, swojego chłopaka. Lwią część czwartej Obecności zajmuje więc wątek rodzinnej dramy Warrenów, gdzie niegodzący się z własnym wiekiem i jego obciążeniami Ed stereotypowo boczy się na młodego partnera kochanej córki, a Lorraine drży w niepokoju z powodu postępujących wizji nawiedzających obdarzoną analogicznymi do matczynych zdolnościami Judy. Tym razem widzimy więc już nie historię kolejnej sprawy w dorobku demonologów, ale historię ich mimowolnego powrotu z emerytury, wymuszonego przez wciągnięcie córki w okultystyczne imaginarium.

Konsekwencją tak rozbudowanego wątku Warrenów i ściślejszego niż kiedykolwiek związania życiowych trajektorii Eda, Lorraine oraz Judy z konkretnym przypadkiem jest drastyczne zredukowanie roli samych Smurlów. Nawiedzona rodzina otrzymuje ledwie kilkanaście minut wprowadzających kontekst demonicznej obecności w ich domu, tylko tyle, ile jest absolutnie niezbędne do zawiązania akcji. Ich wątek jest prowadzony tak pospiesznie, że w paru miejscach można odnieść wrażenie, iż przeskoczyliśmy jakieś sekwencje, które łączą kolejne sceny i nabudowują dramaturgię. Case Smurlów to w Ostatnim namaszczeniu w zasadzie tylko kilka scen zmagań z nawiedzonym domem i dyskusja pt. „no dzieje się chyba coś złego, co z tym zrobić?”, po czym rodzina bezwiednie czeka w zawieszeniu na Warrenów, których wizytę poprzedza jeszcze ojciec Gordon znany z dwóch pierwszych części serii. Powoduje to, że nie możemy jako widzowie zbudować sobie żadnej relacji z ośmioosobową rodziną ratowaną przez Warrenów, a co za tym idzie nie empatyzujemy z ofiarami, a jedyną stawką filmu pozostają osobiste demony Warrenów.

Tak niedbałe poklejenie wątku nadrzędnego serii z kanwą tej konkretnej części to niejedyny problem Ostatniego namaszczenia. Ponad dwugodzinny metraż zawiera zaskakująco mało treści, a pierwszy i drugi akt są zwyczajnie nudne, ślamazarne, bez potrzeby wałkując raz za razem niezbyt głębokie dylematy głównych bohaterów i powierzchowną duchowość uniwersum. Całe wprowadzenie w relacje demonologów z córką i zięciem można by obciąć o co najmniej połowę bez żadnej szkody dla fabuły. Bardziej niż kiedykolwiek brakuje pogłębienia psychologicznego postaci Warrenów, których portrety w zasadzie nie zmieniły się na przestrzeni czterech filmów. Wydaje się, że serię w końcu dosięga klątwa cyrografu, jaki podpisała z samą Lorraine Warren i jej spadkobiercami – niemal każde zniuansowanie centralnych figur Obecności jest niemożliwe ze względu na gwarancje pozytywnego przedstawienia protagonistów i odcięcie kontrowersyjnych czy otwarcie negatywnych aspektów ich biografii. Wobec niewolniczego obowiązku zachowania konkretnego wizerunku Warrenów scenariusz drepce w kółko, sięgając do sztampowych motywów konfliktu pokoleń i godzenia się z przemijaniem, zamiast dotykać prawdziwych emocji.

To, co trzyma Ostatnie namaszczenie na pewnym solidnym poziomie, to realizacja. Michael Chaves, który od części trzeciej zastąpił na fotelu reżysera Jamesa Wana, może nie ma tego samego polotu co poprzednik, ale w Ostatnim namaszczeniu dostarcza klasowej inscenizacji scen grozy na poziomie zbliżonym do tego, co czyniło z pierwszej i drugiej obecności gatunkowe przeboje. Kompozycja poszczególnych kadrów, umiejętnie umieszczane jump scare’y i dobrze kontrolowane tempo konfrontacji odróżniają film Chavesa od horrorowej konfekcji (a nawet od słabszych reprezentantów tego samego uniwersum). Gdy więc przebrniemy przez przydługie intra i zaczynamy program grozy, Obecność 4 pokazuje, że reprezentuje aktualnie najmocniejszą markę horroru. Dowożą też niezawodni Vera Farmiga i Patrick Wilson, którzy – mimo mielizn tekstu i pewnej jałowości swoich postaci – obdarzają je silną charyzmą synchronizującą się bezbłędnie z narastającym klimatem grozy. Choć gorzej już radzą sobie bezbarwni Mia Tomlinson i Ben Hardy w rolach Judy i Tony’ego, Farmiga i Wilson sprawiają, że znów, wbrew okolicznościom, mamy horror z wyrazistymi i budzącymi zaangażowanie w swoje losy bohaterami.

Jak wskazuje sam tytuł (oryg. dwuznaczne Last Rites), Obecność 4 wyraźnie ma zamykać główną serię marki Obecność. New Line Cinema zapowiada, że szykują „drugą fazę” marki, być może już nieskoncentrowaną wokół Warrenów lub z mniejszą ich (nomen omen) obecnością. Pod tym względem Ostatnie namaszczenie radzi sobie mimo wszystko nieźle – dopina pewne ogólne wątki, wysyła bohaterów na zasłużony odpoczynek, a równocześnie otwiera uchylone drzwi dla kolejnych projektów w uniwersum. I dobrze, że producenci decydują się na taki ruch teraz, póki historia Warrenów nie rozwodniła się jeszcze do końca i ich już kwadrylogia trzyma pewien poziom. Pytanie, czy Obecność może sobie poradzić bez charyzmatycznych frontmanów w postaci Farmigi i Wilsona – filmy bez Warrenów wskazują, że może być z tym różnie. Warto jednak mimo wszystko wysłać ich na emeryturę, bo silnik zbudowany przez braci Hayesów i Wana już ewidentnie się zużył i warto poszukać w ramach dochodowej marki czegoś świeższego niż Obecność 4: Ostatnie namaszczenie.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, czarnego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA