G20. Viola Davis kontra świat? RECENZJA nowego filmu od Prime Video

Dla Violi Davis, hollywoodzkiej ikony, laureatki praktycznie wszystkich możliwych aktorskich nagród, stroniącej dotychczas od popcornowych blockbusterów, G20 miał być pierwszym pełnoprawnym filmem action-superhero, w którym losy całego świata zależą wyłącznie od kobiety. A konkretnie – pierwszej czarnoskórej Prezydentki Stanów Zjednoczonych. Trudno nie odczytać punktu wyjścia nowej produkcji Amazona jako poparcia (jak dziś już wiemy) przegranej kampanii Kamali Harris. W G20 zanurzamy się jednak w tym alternatywnym, idealistycznym świecie, w którym przywódcy większości państw żyją ze sobą w harmonii i zgodzie, amerykańskie społeczeństwo pozbawione jest widocznych podziałów, a największym (i na dobrą sprawę jedynym) globalnym zagrożeniem jest prężny rozwój sztucznej inteligencji. W obliczu niepokojących nas zewsząd zbrojnych konfliktów od czasu do czasu nie zaszkodzi dostarczyć sobie w końcu lekkostrawnego akcyjniaka, dzięki któremu wszystkie rzeczywiste problemy przynajmniej na półtorej godziny pójdą w niepamięć. Szkodzi natomiast wyjątkowo pastiszowy scenariusz, fabularna miałkość wyczerpująca widza zdecydowanie zbyt szybko i nomen omen sama postać Violi Davis, która – mimo iż ratuje z opresji mieszkańców całego globu -, nie jest w stanie wzbudzić w widzach G20 choć krztyny sympatii.
Mimo iż wizja kobiety piastującej najważniejszy urząd w USA szczególnie w ostatnich latach nie jest branży filmowej taka obca (tu wróćmy pamięcią chociażby do kreacji Meryl Streep w Nie patrz w górę, Robin Wright w finałowym sezonie House of Cards czy Elizabeth Marvel w serialu Homeland), odgrywana przez Davis Danielle Sutton jest wcieleniem tego, czego w idealnym świecie pewnie oczekiwalibyśmy od przywódcy Ameryki. Jako wojennej weterance niestraszne jest jej stoczyć pojedynek na śmierć i życie, jednak zdecydowanie gorzej wypada w życiu prywatnym, jako żona i matka. Po wielomiesięcznej walce o fotel prezydencki cała jej rodzina – mąż Derek (Anthony Anderson), córka Serena (Marsai Martin) i syn Demetrius (Christopher Farrar) – jest zmęczona ciągłymi podróżami i brakiem dotychczasowej bliskości. Prezydent Sutton musi więc udowodnić zarówno swoim ukochanym, jak i nieprzychylnym jej politycznym oponentom, że zasługuje na miano światowej liderki.
Pierwszym skokiem na głęboką wodę ma być dla niej wyjazd do RPA na tytułowy szczyt G20, który może w równym stopniu okazać się spektakularnym dyplomatycznym sukcesem, jak i sromotną porażką. Wedle niepożądanego XX-wiecznego prawa Murphy’ego, to właśnie wtedy grupa terrorystów odcina światowych przywódców od świata zewnętrznego, dosłownie w ciągu kilku minut wdziera się do hotelu, w którym zbierają się na obrady, przejmuje kontrolę nad globalnym bezpieczeństwem i wysyła do mediów zmanipulowane przez sztuczną inteligencję przekazy, jakie mają zdyskredytować poszczególnych liderów w oczach opinii publicznej.
Brzmi to dla was nieco naciąganie? Niestety, dokładnie na takich absurdach skupiać się będziemy niemal przez cały film, oddalony od rzeczywistości tak, jak tylko się da. Choć sam koncept sztucznej inteligencji jako głównego antagonisty, który całkowicie podporządkowuje sobie medialną narrację i doprowadza do prawdziwej rewolucji na giełdzie, jest materiałem na iście intrygujący, psychologiczny thriller SF, w G20 wypada wręcz kuriozalnie i zamiast aktualnego komentarza do technologicznego rozwoju, stanowi marne tło dla zemsty i bezrefleksyjnej strzelanki.
Tak jak w Balladzie ptaków i węży czy Królowej wojowniku nikt nie śmiałby kwestionować podniosłości i charyzmy odgrywanych przez znakomitą Davis przywódczyń, tak w G20 jej bohaterka sprowadza się do wręcz parodystycznej sklejki protagonistów portretowanych niegdyś przez Liama Neesona czy Bruce’a Willisa. Jednak w przeciwieństwie do wspomnianych gwiazdorów kina akcji lat 80. i 90. tytuł w reżyserii Patricii Riggen nie zapewnia głównej aktorce należytej przestrzeni do zabłyśnięcia i do pewnego momentu sprowadza ją do właściwie tylko do roli nieporadnej, zagubionej w akcji ofiary pasywnie oczekującej na ratunek. Instynkt przetrwania budzi się w niej zaskakująco późno – dla widza już zbyt późno, by choć trochę przejmował się jeszcze dalszymi punktami kontrolnymi jej ucieczki. G20 nie zaskoczy was więc ani porażającym zwrotem akcji, ani błyskotliwą intrygą czy nawet minimalnym odbiegnięciem od boleśnie oczywistych i rozczarowujących schematów rodem z taniego kina akcji (choć na wysokość budżetu nowa produkcja Prime Video narzekać nie może).
Od momentu, w którym przywódcy zgromadzeni na szczycie G20 zostają uwięzieni przez terrorystów – na których czele stoi enigmatyczny, przejawiający niemal psychopatyczne skłonności Rutledge (Antony Starr) – a Danielle Sutton wraz z przywódcami Wielkiej Brytanii (Douglas Hodge) i Włoch (Sabrina Impacciatore) udaje się uciec groźnym przestępcom, fabuła toczy się już niesłychanie przewidywalnie i na tym samym biegu pozostaje już do samego, równie pompatycznego, jak i groteskowego końca. Pierwsza Prezydentka USA, mimo początkowych górnolotnych zapowiedzi, zamiast nieustraszonej twardzielki, staje się przewrotnie jedną z najbardziej antypatycznych postaci w karierze Davis, co stoi w niezrozumiałej kontrze do przecież z góry feministycznej natury filmu. Choć to z nią spędzamy znaczną część filmu, po seansie wciąż właściwie nie wiemy, kim Danielle Sutton tak naprawdę jest, na jakich wartościach zależy jej najbardziej i o czyje przetrwanie w rzeczywistości walczy.
Miejsce najbardziej charyzmatycznej postaci przejmuje od niej antagonista Antony’ego Starra, którego tajemnicze zamiary, jednocześnie szelmowski i niepokojący uśmiech oraz intrygujące psychologiczne zaplecze sprawiają, że to jemu, o ironio, kibicujemy najbardziej. A jego ostateczna, błaha i odfajkowana jako kolejny konieczny do zrealizowania punkt programu, porażka jest dla nas niemalże rozczarowująca.
Bohaterowie tak przerysowani i odklejeni od rzeczywistości, że (z drobnymi wyjątkami, chociażby dla wspaniałej gwiazdy Białego Lotosu Sabriny Impacciatore) śledzenie ich dalszych losów to wręcz masochistyczne wyrzeczenie widza. Nawet Davis, która – trzeba przyznać – w scenach walki wypada naprawdę imponująco, nie nadrobi sobą cringe’owych dialogów, niespójności scenariusza i braku jakichkolwiek odstępstw od reguły. G20 zawodzi niemal na każdym polu, co szokuje tym bardziej, gdy dowiadujemy się, że dzieło Patricii Riggen powstawało w końcu aż siedem lat.
Rozwlekła, schematyczna zlepka motywów z klasyków kina akcji nie jest w tym przypadku receptą na sukces. Wręcz przeciwnie – komiczne próby naśladowania słynnych filmowych twardzieli odnoszą tutaj skutek zdecydowanie odwrotny od zamierzonego, samą postać Davis wręcz ośmieszając. G20, mimo naprawdę godnego pochwały pomysłu na odwrócenie patriarchalnej narracji o 180 stopni, nie spełnia swojego zadania i z pewnością trafi na niechlubną listę produkcji z 2025, do których zdecydowanie nie chcielibyśmy już powracać. Chociaż podczas niezobowiązującego wieczornego seansu ze znajomymi, z którego raz można by się pośmiać, raz poobserwować, jak kobieta w średnim wieku daje wycisk groźnym przestępcom, sprawdzi się w sam raz.