NIE PATRZ W GÓRĘ. Błyskotliwa satyra z Leonardem DiCaprio

Od czasu gdy Leonardo DiCaprio w 2016 roku zaprezentował światu dokument Czy czeka nas koniec?, stało się jasne, że temat naturalnych zagrożeń, jakie wiszą nad naszą planetą, jest mu szczególnie bliski. I że wykorzysta każdą sposobność, by ponownie nam o tym opowiedzieć, gdyż czuje w tym swoją misję. Decyzja o udziale w nowym filmie Adama McKaya musiała być zatem łatwa. Szczególnie że aktor mógł znaleźć się w tak doborowym towarzystwie.
Nie patrz w górę to najnowsza propozycja Netflixa i zarazem jedna z ostatnich głośnych produkcji, jakie platforma udostępni w roku 2021. Premierę filmu zaplanowano na 24 grudnia, jednak film już teraz pojawia się w wybranych kinach, zapewne po to, by zostać uwzględnionym w oscarowym wyścigu. Nie da się ukryć, że to jedna z tych produkcji, które z daleka przyciągają uwagę nie tylko znanymi nazwiskami (oprócz DiCaprio na ekranie także: Jennifer Lawrence, Meryl Streep, Cate Blanchett, Jonah Hill, Mark Rylace i Timothée Chalamet), ale także ciekawym tematem. Wygląda na to, że film ma też ważny apel do przekazania.
Tegoroczne święta upłyną zatem pod znakiem iście katastroficznych wizji. W kierunku Ziemi zmierza bowiem kometa, która została wypatrzona przez pewnego astronoma (DiCaprio) i jego asystentkę (Lawrence). Wszystko wskazuje na to, że w momencie zetknięcia z błękitną planetą unicestwi całe występujące na niej życie. Ta bomba z opóźnionym zapłonem wybuchnie dokładnie za pół roku, jest więc trochę czasu na podjęcie krytycznych decyzji. Problem polega jednak na tym, że ani prezydent USA, ani media, ani nikt wokół nie daje naukowcom wiary. Nikt nie przyjmuje do wiadomości, że za kilka miesięcy życie na Ziemi zostanie zniszczone.
Ale poluzujmy nieco gumę w spodniach, bo Adamowi McKayowi w ogóle nie chodziło o to, by nas przestraszyć. Pod tym względem Nie patrz w górę nie ma wiele wspólnego z takim na przykład Dniem zagłady. Ci z was, którzy mieli styczność z wcześniejszymi dokonaniami amerykańskiego reżysera (Big Short, Vice), doskonale wiedzą, że lubi on opowiadać z dużym przymrużeniem oka. Nie inaczej jest tym razem. Choć Nie patrz w górę zawiera w sobie elementy typowe dla katastroficznego science fiction, to tak naprawdę pełni rolę dość ponurej komedii, wręcz satyry, piętnującej konkretne mechanizmy psychologii społecznej.
Oberwało się w dużej mierze temu, w jaki sposób reagujemy w sytuacji zagrożenia, którego charakteru nie rozumiemy, gdyż ma on podłoże naukowe. Planeta w obliczu globalnego zagrożenia to dla nas pojęcie tak dalece abstrakcyjne, że mechanizm wyparcia mający na celu banalizowanie niebezpieczeństw działa tu w sposób podręcznikowy. W przekomiczny sposób ukazują to dwie sceny w Nie patrz w górę. Pierwsza z nich to wizyta u pani prezydent USA o twarzy Meryl Streep, która widzi w zbliżającej się do Ziemi komecie szansę na zbicie kapitału politycznego. Z kolei w drugiej naukowcy trafiają do studia telewizyjnego, gdzie przerysowana do granic Cate Blanchett robi show, i wpadają w sidła drwiny.
Rzecz jasna, jeśli mamy do czynienia z utworem satyrycznym, odczuwalne są tu odniesienia do rzeczywistości. Filmu nie należy zatem brać na poważnie, a raczej zastanowić się, do czego twórcy tym razem piją. Dokładnie tak, jak słynny Doktor Strangelove miał kpiąco komentować zagrożenia nuklearne, tak Nie patrz w górę wpisuje się w retorykę walki z globalnym ociepleniem. Jak na dobrą satyrę przystało, twórcy nie wskazują żadnych rozwiązań, nie dają nam żadnej nadziei. Przy pomocy ciekawych dialogów i solidnej gry aktorskiej przedstawiają po prostu dość poważny problem natury społecznej, w którym jako ludzkość wypadamy po prostu blado. Wniosek: no, nie dogadamy się ze sobą, nie da rady, widzimy tylko czubek własnego nosa.
Bo nawet jak nam kometa na głowę spada, a ktoś pokaże nam ją palcem, to i tak tę głowę w drugą stronę odwrócimy. Zmiany klimatyczne też są przecież ewidentne, a wciąż próbujemy ten temat zamiatać pod dywan (nieproporcjonalnie do tego inne tematy zdobywają więcej uwagi mediów – zgadnijcie, czego dotyczą). Wychodzi na to, że od dbania o nasz wspólny dom bardziej zajęci jesteśmy partykularnymi interesami, pompowaniem fejmu, kontrolowaniem opinii publicznej i – co najważniejsze – robieniem kasy.
McKay jest w przekazie oszczędny. Zdaje się nie mówić niczego odkrywczego. Szansa na to, że Nie patrz w górę zmieni coś w naszych postawach, jest według mnie tak niska, jak prawdopodobieństwo, że… jutro uderzy w nas kometa. Czasem jednak warto popatrzeć w górę.