DWA BILETY DO GRECJI. „Młode serca” potrzebują zmian [RECENZJA]

„Znajomi mówią mi, że mogłabym być life coachem. Uważam, że to absurdalne. No, ale w tej sytuacji…” – mówi bohaterka filmu Dwa bilety do Grecji do swojej dawnej przyjaciółki, której nie widziała od trzydziestu lat. Obraz Marca Fitoussiego to nie tylko spotkanie dwóch osobowości, ale też urokliwa historia o nauce odpuszczania i nie życiu przeszłością. Oceniamy francuski komedio-dramat.
Blandine (niezła Olivia Côte) jest rozwiedzioną matką dorosłego syna, który właśnie wyprowadził się na studia do innego miasta. Obawiając się zostawić matkę samą, chłopak zaaranżował jej spotkanie z dawno niewidzianą przyjaciółką, o której istnieniu kobieta przypomniała sobie zupełnym przypadkiem.
Gdy udaje się na spotkanie z Magaline (dobra Laure Calamy), będącą jej absolutnym przeciwieństwem, od razu wie, że ich charaktery są na tyle odmienne, że nie wróży dłuższej przyszłości powrotowi tej znajomości. Kobieta zdaje się bowiem gardzić wszystkim tym, co reprezentuje sobą dawna przyjaciółka. Sama ceni sobie porządek, reguły i klarowne sytuacje, a Magaline wydaje się żyć z chwili na chwilę, „skakać z kwiatka na kwiatek” i nie mieć planu na dłużej niż najbliższe piętnaście minut. Gdy więc rozstają się po kurtuazyjnym wieczorze wspominek, Blandine gotowa jest nigdy więcej nie dzwonić do dawnej znajomej. Jakież jest więc jej zdziwienie, gdy w wyniku splotu zdarzeń, znajdzie się na pokładzie tego samego samolotu do Grecji, by spędzić z kobietą „rajskie” dwa tygodnie.
„Dwa bilety do Grecji”: przeciwieństwa się przyciągają?
Les Cyclades, jak brzmi oryginalny tytuł francuskiego komediodramatu, w dużej mierze bazuje na charakterologicznym niedopasowaniu dwójki głównych bohaterek. Ich charaktery są wręcz stereotypowo przerysowane i odmienne, by pokazać różne życiowe podejścia do tego, co przydarza im się w życiu. Gdy jedna chce iść w prawo, druga wybierze lewo. Gdy jedna smuci się, że została uwięziona na greckiej wyspie bez możliwości wyjazdu przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny, druga podkreśli: „Ale zobacz, jak piękna plaża nas otacza i jak jasno świeci słońce”. Pisząc te słowa, zaczynam dostrzegać podobieństwo zarysu fabuły do animowanego hitu sprzed lat, czyli niezastąpionego Shreka. Bohaterki, tak jak Shrek i Osioł, wszystko bowiem odbierają na odwrót i to jedno z głównych źródeł humoru filmu Marca Fitoussiego.
Blandine jest dwa lata po rozwodzie i niezbyt radzi sobie z ponownym życiem jako singielka. Magaline jest dziennikarką muzyczną, która od pewnego czasu pracuje na freelansie, bo nie lubi być związana z jednym miejscem pracy, a w swoim zawodzie uwielbia właśnie to, że pozwala jej być „free”, czyli „wolną”. Obie panie muszą nauczyć się czegoś od siebie, by znaleźć balans w swoim życiu. Dobrze więc, że jedną z nich znajomi nazywają „life coachem”, jak śmieje się w jednej z pierwszych scen.
„Dwa bilety do Grecji”: podróż za jeden uśmiech
Francusko-belgijsko-grecka koprodukcja to jednak nie tylko spotkanie dwóch odmiennych osobowości. To także przygoda z innymi bohaterami, którzy zdają się zmieniać życie centralnej pary. Blandine i Magaline nie docierają bowiem od razu do celu swojej podróży. W wyniku „niewinnego przekrętu”, jak mówi o nim dziennikarka, bohaterki lądują na małej wysepce, „odwiedzanej jedynie przez archeologów i surferów”, do której prom przybija co kilka dni. Próbując zabić czas, panie poznają grupę zagorzałych fanów sportów wodnych, którzy przyjeżdżają do Grecji w poszukiwaniu najlepszych fal. Spotkanie to wydaje się nieco otwierać spiętą i zawsze przestrzegającą reguł Blandine, która desperacko potrzebuje chwili wytchnienia.
Na swojej drodze panie spotkają także Bijou, bohaterkę Kristin Scott Thomas, która jest chyba najlepszą postacią całego filmu. Kobieta po przejściach zachowuje się jak starsza siostra bądź dawna kochanka Magaline. Jej losy i sposób bycia stają się zaś zobrazowaną wizją tego, jak może wyglądać życie dawnej przyjaciółki Blandine za kilka lat. Scott Thomas wnosi wiele życia do filmu, bo jej bohaterka posiada niezwykłą aurę, która unosi się nad każdą jej sceną. Jej dylematy i problemy przyciągają uwagę i budują emocjonalną więź – nie tylko z widzem, ale także między samymi bohaterkami. Poznanie Bijou stanie się wręcz momentem przełomowym w relacji obu pań oraz punktem bez powrotu, który znacząco wpłynie na to, jak obie postrzegają otaczającą ich rzeczywistość.
„Dwa bilety do Grecji”: Siła muzyki
Jednym z najciekawszych motywów filmu Marca Fitoussiego jest też kwestia muzyki. Dobór utworów, które słyszymy w danych scenach, ma nie tylko oddawać nastrój danego momentu, ale wręcz nadawać go zwyczajnym chwilom. Tak przynajmniej uważa Magaline, zamiłowana pasjonatka muzyki, nieco znudzona swoim zawodem dziennikarki muzycznej. Bohaterka nie rozstaje się ze swoim iPodem, wypełnionym różnorodnymi piosenkami. W ostatnim okresie – w największym stopniu hitami muzyki disco, na którą ma ostatnio największą fazę. Zamiłowanie do tego rodzaju muzyki jest z początku nieco zaskakujące. Choć pasuje do pozytywnego nastawienia kobiety, wydaje się skrywać drugie dno. I rzeczywiście. Gdy w jednej z kulminacyjnych scen dowiemy się, skąd wzięła się fascynacja Magaline do tego rodzaju muzyki i co właściwie ona dla niej oznacza, wybór utworów nabierze całkiem nowego znaczenia, dodając głębi całej ścieżce dźwiękowej i samej historii.
Najbardziej charakterystycznym, wielokrotnie wykorzystywanym w filmie utworem, jest kawałek Young Hearts Run Free z repertuaru wokalistki Candi Staton. Jego słowa wydają się zresztą dość dobrze oddawać główny zamysł dzieła. Oto dwie kobiety w średnim wieku spotkały się, aby przeżyć przygodę, którą obiecały sobie, mając po piętnaście lat. „Młode serca” bowiem nie tylko za młodu potrzebują zmian, by „być wolne”.
„Dwa bilety do Grecji” – oceniamy francuski film
Dwa bilety do Grecji to miły wakacyjny film. Letnia przyjemnostka, idealna do oglądania w środku zimy, pozwala nam bowiem na dwie godziny zapomnieć o otaczającym świecie i panującej wokół aurze. Niby nic wielkiego, ot lekka komedyjka z elementami dramatu, która jednak przysparza nam tyle pozytywnych emocji, że można ją bezboleśnie obejrzeć w wolnej chwili.
Film jest lekki i przyjemny, mimo że nie stroni też od poważniejszych tematów, nawet jeśli ogrywa je w dość standardowy sposób. Dwa bilety do Grecji to urocza drobnostka, która wkłada nam uśmiech na usta. To jednak film dość jednorazowy, który – choć zapewni nam miły czas – raczej nie sprawi, że będziemy do niego wracać myślami. Zapytajcie mnie jutro, o czym opowiadał, to założę się, że będę musiał długo się nad tym zastanawiać. Takie produkcje jednak też są nam czasem potrzebne. Zwłaszcza w środku zimy.