JACOB ELORDI byłby IDEALNYM Jamesem Bondem
Internet obiegła plotka, że Jacob Elordi, gwiazdor The Kissing Booth i Euforii, przymierzany jest do przejęcia schedy po Danielu Craigu i zagrania głównej roli w kolejnej odsłonie przygód Jamesa Bonda. Oczywiście plotka może być tak samo prawdziwa, co kompletnie zmyślona, a nawet jej rzetelność wcale nie musi doprowadzić do finalnego podpisania kontraktu między młodym aktorem a studiem, ale i tak rozpaliła moją wyobraźnię do czerwoności. Po raz pierwszy poczułem, że gdzieś tam jest kandydat do tej roli, być może nawet ciekawszy niż Luke Evans, którego do tej pory w niej widziałem, a na pewno lepszy od wracających jak bumerang plotek i fanowskich marzeń o angażu Idrisa Elby (za stary), Toma Hardy’ego (w ogóle niepasujący do roli) czy Henry’ego Cavilla (pozbawiony odpowiedniego rodzaju charyzmy). W moim odczuciu Jacob Elordi do roli agenta 007 nadaje się po prostu IDEALNIE.
Zacznijmy od tego, że nie jest aktorem powszechnie rozpoznawalnym. Oczywiście jako gwiazda The Kissing Booth, członek obsady Euforii, w końcu były chłopak Zendayi nie może cieszyć się anonimowością, ale na pewno nie jest to twarz, która sprawia, że niemożliwym jest dla niego spokojne przejście przez ulicę. A właśnie taki powinien być aktor grający Jamesa Bonda. To ta rola powinna dawać mu powszechną rozpoznawalność.
Po drugie wspomniana rozpoznawalność i jej źródła mocno łączą się z młodym odbiorcą, późnym milenialsem, wczesnym zoomerem, co w końcu mogłoby otworzyć markę na młodsze pokolenie, dla których James Bond może być tym dziwnym facetem klepiącym urodziwe blondynki po pośladkach, reliktem zimnej wojny i dinozaurem popkultury. Szczególnie że Jacob Elordi ma niespełna 25 lat, Bonda mógłby grać dosłownie dekadami, a do serii wnieść swoim wiekiem ogromną falę świeżości, portretując agenta 007 na początku jego drogi, dopiero przecierającego szlaki w brytyjskim wywiadzie.
Tym samym mógłby pokazać męskość XXI wieku, zostawić za sobą spuściznę szowinizmu, być nowoczesnym samcem, który nie boi się wrażliwości, a swój testosteron pokazać potrafi nie tylko przy barze, w kasynie czy sypialni.
A skoro o sypialni mowa, chociaż Elordi randkuje z kobietami, to serwisy plotkarskie piszą również o jego homoseksualnych przygodach, co naturalnie mogłoby uczynić także agenta 007 postacią otwartą na nieheteronormatywne przeżycia.
Do tego wszystkiego młody aktor jest oczywiście też niezwykle przystojnym, doskonale zbudowanym, bardzo wysokim mężczyzną, który aż prosi się o ubranie go w ekskluzywny smoking kojarzony z Jamesem Bondem. Z drugiej strony jego uroda doskonale wpisuje się w obecne – nazwijmy to – trendy. Jest tak samo męski, co delikatny.
No i co niezwykle istotne, jest Australijczykiem, więc może i nie dzieckiem Zjednoczonego Królestwa, ale wciąż związanym ze służbą Jej Królewskiej Mości. Z Antypodów pochodził też przecież George Lazenby, historycznie drugi odtwórca roli Jamesa Bonda.
A zatem uważam Jacoba Elordiego za po prostu idealnego do roli agenta 007 w tym właśnie punkcie historii marki. Nie widzę innej możliwości niż przedefiniowanie postaci, agresywne wprowadzenie jej w realia XXI wieku. Bo jeśli ponownie mamy dostać zimnowojennego dinozaura, to może jednak… czas umierać.
Producenci Bonda w ponad półwiecznej historii marki potrafili jak kameleon dostosować konwencję przygód tej postaci do zmieniających się realiów. Czas, aby dostosowali samego Bonda. Mam szczerą nadzieję, że wykorzystają przypadającą na tegoroczny październik okrągłą, sześćdziesiątą rocznicę premiery Doktora No i ogłoszą, że James Bond powróci jako Jacob Elordi.
Zgadzacie się?