search
REKLAMA
Felietony

Filmy braci Sekielskich są WAŻNE, ale NIE SĄ DOBRE

Janek Brzozowski

21 maja 2020

REKLAMA

Zacznę od stwierdzenia fundamentalnego – mam do filmów braci Sekielskich ambiwalentny stosunek. Uważam, że o takich sprawach jak pedofilia w Kościele należy mówić głośno, publicznie sprzeciwiając się nikczemnej zmowie milczenia, która przez lata chroniła winowajców przed sprawiedliwością. Tym, co przeszkadza mi w odbiorze Tylko nie mów nikomu i Zabawy w chowanego, nie jest więc kontrowersyjna treść. Nie, nie – braciom Sekielskim nie brak odwagi i nie brak rzetelności. Brak im jedynie (albo aż) filmowej ogłady i dokumentalnego doświadczenia.

Niczym bumerang wraca w tym przypadku odwieczny problem podziału na formę i treść. Czy można oderwać jedno od drugiego? Oceniać je w osobnych kategoriach? Jeżeli tak, to który z tych dwóch aspektów dzieła jest istotniejszy? A może są to elementy nierozerwalne i jeden powinien być komplementarny względem drugiego? Pisząc o filmach braci Sekielskich, wspomina się niemalże tylko o wstrząsającej treści, spychając formę na drugi, nawet trzeci plan. Najczęściej poświęca się jej zaledwie kilka linijek tekstu, omawiając rozwiązania warsztatowe nadzwyczaj pobieżnie. Rozumiem, rzecz jasna, powody takiego podejścia do sprawy; uważam je jednak za nieodpowiednie, czy też raczej niepełne. W przypadku Tylko nie mów nikomu i Zabawy w chowanego mamy bowiem do czynienia ze swego rodzaju dysonansem, nieprzystawalnością tych dwóch aspektów – delikatną treścią i niedelikatną formą.

Co mam dokładnie na myśli? Przyjrzyjmy się bliżej poetyce, w jakiej zrealizowany został najnowszy projekt Sekielskich. Jednym z dominujących, stale powracających zabiegów formalnych jest charakterystyczne powolne przyciemnianie ekranu. W ten sposób twórcy budują atmosferę grozy, tajemnicy, która towarzyszy traumatycznym opowieściom bohaterów. Czy jest to jednak konieczne? Przecież już same opowieści zawierają w sobie odpowiedni ładunek – nie ma potrzeby wzmacniania (dublowania) ich przekazu za pomocą efekciarskiego przyciemniania ekranu albo, równie efekciarskiego, slow motion, z którego Sekielscy także korzystają.

To samo tyczy się muzyki niediegetycznej, którą usłyszeć można w każdej niemalże scenie. W tych najbardziej dramatycznych momentach (jak chociażby konfrontacja ofiary z siostrą zakonną) zaczyna ona nawet dominować nad obrazem, co prowadzi do powstania irytującej audiowizualnej tautologii. Chciałbym, żeby Sekielscy mocniej uwierzyli w siłę filmowej ciszy, zaufali w moc świadectwa swoich bohaterów. Dla kontrastu – w wyprodukowanym przez HBO Leaving Neverland w scenach najbardziej intymnych zwierzeń ofiar pedofilii muzyki w ogóle nie ma. Zostaje ona wyciszona, słyszymy jedynie łamiące się głosy bohaterów. Dlatego właśnie ich wypowiedzi wybrzmiewają z tak porażającą siłą. Nikt nam nie podpowiada, co mamy czuć podczas oglądania – nie ma takiej potrzeby. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku dwóch wybitnych dokumentów Joshuy Oppenheimera traktujących o ludobójstwie w Indonezji (a zatem również temacie niesamowicie drażliwym). Scena zbrodni, a zwłaszcza Scena ciszy (znamienny tytuł!) udowadniają, jak potężnym środkiem wyrazu może być w kinie właśnie cisza, pozwalająca wybrzmieć danemu fragmentowi w pełnej okazałości. W taki sposób osiąga się w dokumencie emocjonalne i artystyczne wyżyny. Nie poprzez inwazyjną muzykę, która przejmuje kontrolę nad sceną, ale poprzez zaufanie względem bohaterów oraz wiarę w moc ich świadectwa.

Kolejny problem – nadużywanie „efektownych” ujęć z drona, które polskim widzom mogą kojarzyć się chyba tylko z tanią, kiczowatą poetyką filmów Patryka Vegi (jednego z największych wielbicieli tych urządzeń). Zostawmy drony kiepskim filmowcom bez wyobraźni i amatorom podróży, którzy za ich pomocą tworzą wymyślne montaże z wakacji. Do poważnego kina pasują one dziś jak pięść do nosa (Nędznicy są najprawdopodobniej jedynym dziełem z ostatnich lat, które w ciekawy sposób ograło tę wyeksploatowaną do cna technikę – tam jednak dron był istotnym elementem fabularnym).

Na osobną analizę zasługuje metoda ukrytej kamery, którą posługują się bracia Sekielscy (w Tylko nie mów nikomu zdecydowanie chętniej niż w Zabawie w chowanego). Wielu uznanych dokumentalistów z góry odrzuca ten sposób rejestracji, uznając go za moralnie wątpliwy. Przytoczyć tutaj można chociażby Jacka Bławuta, który w swojej książce Bohater w filmie dokumentalnym wśród 10 dogmatów dokumentalisty wymienia m.in. „2. Wyjmuję kamerę tylko wtedy, kiedy czuję, że mam na to zgodę bohatera filmu; (…) 7. Wyłączam kamerę, kiedy czuję, że sytuacja jest niezręczna dla bohatera”.1 Braciom Sekielskim zależy na przyłapaniu księży pedofili (a więc, chcąc nie chcąc, także bohaterów ich filmów) w niezręcznych sytuacjach, w czasie konfrontacji z ofiarami. Jedynym sposobem na zarejestrowanie takich rozmów jest właśnie ukryta kamera – technika, której bliżej do konwencji telewizyjnego reportażu interwencyjnego niż poważnego filmu dokumentalnego. Czy cel uświęca środki? Sekielscy uznali, że tak (i mają do tego pełne prawo); ja mam wątpliwości.

Krokiem w dobrym kierunku są natomiast miniaturowe modele, które w swoim tekście chwali również Odys Korczyński. Kolega z redakcji słusznie zauważył, że zajęły one miejsce m.in. niezbyt wyszukanych (eufemistycznie mówiąc) scen wylewającego się z ust mleka. Modele są co najmniej tak samo sugestywne, a znacznie bardziej subtelne – eleganckie i estetyczne. Wprowadzają do twórczości Sekielskich istotne novum: element poetycki (same w sobie stanowią małe dzieła sztuki), pozytywnie wyróżniający się na tle pozostałych rozwiązań warsztatowych. Dowód na to, że w autorach Tylko nie mów nikomu i Zabawy w chowanego drzemią pokłady artystycznej wrażliwości.

Nie zrozumcie mnie źle – nie mam zamiaru ogłaszać, że król jest nagi. Uważam jedynie, że można go było odziać znacznie atrakcyjniej, bardziej adekwatnie do okoliczności. Tego rodzaju treść zasługuje bowiem na odpowiedniejszą, subtelniejszą formę. Jaką dokładnie? Na to pytanie nie mam gotowej odpowiedzi, choć oczywiście mogę wymienić – co też zrobiłem – filmy, na których warto się w tej materii wzorować. Trzymam za braci Sekielskich kciuki i mam nadzieję, że ich kolejny projekt będę mógł pochwalić zarówno za rzetelną treść, jak i za wyszukaną formę.

1J. Bławut, Bohater w filmie dokumentalnym, Łódź 2010, str. 100.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA