Ciężar korony, czyli recenzja serialu „The Crown”
W dzieciństwie wcielaliśmy się w różne role. Część z nas marzyła, żeby zostać żołnierzami, inni pragnęli związać swoją przyszłość ze służbą zdrowia, a kolejni marzyli o karierze pisarskiej. Spora część osób pragnęła jednak zostać władcą – zależnie od płci naszym wyborem był król, lub królowa.
Wydawałoby się, że jest to jeden z najlepszych i najprostszych „zawodów” świata. Ot, zasiadamy sobie na tronie i każemy innym robić to, co nam się żywnie podoba. Do tego posiadamy mnóstwo służących i lokajów oraz masę pieniędzy. Żyć, nie umierać. Ach, i nie wolno nam zapomnieć o uroczej żonie lub bardzo przystojnym królu dotrzymującym nam towarzystwa w panowaniu nad krajem.
Prawda jest jednak nieco inna, o czym przekonała się młoda Elisabeth (Elżbieta), kiedy jej ojciec, Albert Fryderyk Artur Jerzy, oddał ducha Bogu. Pod przyjętym przez siebie imieniem brzmiącym Jerzy IV Windsor, ojciec Elisabeth rządził Wielką Brytanią od 11 grudnia 1936 aż do 6 lutego 1952. Jego śmierć była szokiem nie tylko dla rodziny, ale i dla państwa, zadawano sobie bowiem pytanie, czy dwudziestosześcioletnia wówczas Elisabeth da radę dorównać swojemu ojcu i we właściwy sposób pokierować krajem.
O tym właśnie opowiada serial The Crown, powstały we współpracy brytyjsko-amerykańskiej – o wczesnych latach panowania tej, która odstąpiła od zwyczaju zmieniania imion w chwili wstępowania na tron, i zapytana o to, jakie miano przybierze, odpowiedziała „Elżbieta, oczywiście”. Już sam ten fakt dawał jasny sygnał, iż nowa władczyni zamierza postępować po swojemu i trzymać się własnych zasad.
Jednakże pogodzenie ze sobą tego, co Elżbieta miała w sercu i czym pragnęła się kierować, z tym, czego oczekiwali od niej premier Winston Churchill, sama Wielka Brytania wraz z zamieszkującymi ją ludźmi oraz dziennikarze i opinia publiczna, okazywało się często bardzo trudne. To właśnie te zmagania prezentuje nam – na tle losów rodziny Windsorów – ten świetnie i przemyślanie zmontowany serial, bazujący zresztą na prawdziwych wydarzeniach zarówno tych głównych, wszystkim znanych, jak bardziej szczegółowych.
Już sama czołówka The Crown, ukazująca powolne formowanie się korony królewskiej, jest symboliczna. Odnosi się ona bowiem zarówno do formowania się Elisabeth jako królowej, do uczenia się wszelakich zwyczajów (polecam zwrócenie uwagi na scenę z jednego z pierwszych odcinków, kiedy to Churchill uczy królową, iż nie powinna pozwolić mu siadać w swojej obecności), jak i do formowania się nowej Wielkiej Brytanii pod rządami nowego władcy.
A jest co się formować, gdyż małżonek królowej, książę Danii i Grecji, Filip (w tej roli znany chociażby z Doktora Who Matt Smith), jest autorem kilku niekonwencjonalnych w tamtych czasach pomysłów. To on powoduje, iż koronacja jego żony zostaje transmitowana przez telewizję, i ta jakże ważna uroczystość dociera do mas, to także on uczy się latania bez poinformowania o tym rządu – co wywołuje oburzenie pośród polityków.
Monarchia jest Bożym świętym zadaniem, aby dać łaskę i uczcić ziemię. Aby dać zwykłym ludziom ideał, do którego będą dążyć, przykładem szlachetności i cła, aby podnieść je w swoich nędznych życiach. Monarchia jest powołaniem od Boga. Dlatego jesteś koronowana w opactwie, nie w budynku rządowym. Dlaczego jesteś namaszczona, nie powołana. To Arcybiskup kładzie koronę na twojej głowie, a nie minister lub urzędnik państwowy. A to oznacza, że jesteś odpowiedzialna służbie Bogu, a nie publicznej.
Nie jestem pewna, że mój mąż zgodzi się z tym.
Oglądając The Crown, nie obserwujemy jedynie arystokracji czy działania monarchii, mamy możliwość podejrzeć także po prostu rodzinę, z jej – często zaskakującymi nas – zasadami moralnymi, zwyczajami, problemami, szczęśliwymi i nie tak do końca szczęśliwymi – by nie powiedzieć wręcz tragicznymi – związkami – oraz trudnościami zwiększonymi przez zajmowane w kraju stanowisko.
Trudno jest w The Crown wybrać postać, która najbardziej zapada w pamięć, ale nie dlatego, że takowej nie ma, lecz z tego powodu, iż godne odnotowania są po prostu wszystkie. Nie chodzi tutaj o ich znaczenie w świetle historii – chociaż to oczywiście również – ale bardziej w kontekście doskonałej gry aktorskiej, idealnie wręcz dobranych odtwórców każdej z roli, którzy sprawiają, że momentami możemy się zapomnieć i przyjąć, że oglądamy nie serial, a dokument, w którym występują prawdziwa królowa Elżbieta II i jej dwór.
Mistrzowskie wykonanie dzieła zostało docenione nie tylko przez widzów, którzy ocenili serial naprawdę wysoko, ale również przez krytyków. Claire Foy (grająca Elżbietę II) otrzymała nagrodę Golden Globe w kategorii najlepsza aktorka w serialu dramatycznym, a sam The Crown tę samą statuetkę za najlepszy serial dramatyczny.
korekta: Kornelia Farynowska
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=JWtnJjn6ng0]