Smakosz (2001)
Pierwszy rok nowego tysiąclecia był dla horroru bardzo łaskawy. Alejandro Amenábar dał nam Innych, jedną z najlepszych historii o duchach, Brad Anderson straszył remontem byłego szpitala psychiatrycznego w Sesji dziewiątej, Guillermo del Toro pojechał do Hiszpanii, aby nakręcić Kręgosłup diabła, a Stuart Gordon wrócił do prozy H. P. Lovecrafta niezwykle klimatycznym Dagonem. Starzy mistrzowie zaprezentowali swoje niekonieczne najlepsze dzieła (Duchy Marsa Johna Carpentera, Bezsenność Dario Argento), Japonia zaś dała dowód, że idzie nowe, a właściwie już jest – Kiyoshi Kurosawa zrealizował Puls, a Sion Sono Klub samobójców, gdzie w obu egzystencjalny dreszczowiec zamienia się wręcz w kino apokaliptyczne, natomiast Takashi Miike nakręcił kontrowersyjny, balansujący na granicy groteski i parodii Ichi the Killer. Po poprzedniej dekadzie raczej nie obfitującej w horrorowe rewolucje (jeden Krzyk wiosny nie czyni), nadchodził czas wielkich zmian.
Tymczasem z końcem tamtych wakacji do amerykańskich kin trafił Jeepers Creepers Victora Salvy, który do Polski zawitał jako Smakosz, po prawie roku od premiery. I tak miał szczęście – większość wymienionych powyżej tytułów nie doczekała się u nas żadnej oficjalnej dystrybucji. Mija piętnaście lat, a film Salvy nadal ogląda się z autentycznym przestrachem, choć może on dziś częściowo wynikać z pewnego faktu biograficznego z życia reżysera, o którym to fakcie nie wiedziałem podczas pierwszego seansu. Wtedy znałem go jako twórcę B-klasowego horroru Dom klaunów (1989), przewrotnego thrillera Złe towarzystwo z Erikiem Robertsem i Lance’em Henriksenem, a przede wszystkim wyprodukowanego dla studia Walta Disneya dramatu Zagadka Powdera (oba z 1995). Mimo tego, zasiadając do oglądania Smakosza, niewiele wiedziałem o samym filmie – nie kojarzę nawet, abym widział wcześniej zwiastun, co dzisiaj wydaje się nieprawdopodobne. W Stanach był umiarkowanym, choć nieźle przyjętym przebojem, zwracając prawie czterokrotnie swój dziesięciomilionowy budżet, nazwisko Francisa Forda Coppoli jako producenta sugerowało zaś nieco większe ambicje niż przeciętnego amerykańskiego horroru. I rzeczywiście, w zalewie kręconych wtedy na potęgę młodzieżowych slasherów film Salvy sprawia wrażenie dzieła wręcz z innej epoki, odrzucając krzykliwość i efektowność ówczesnego kina na rzecz staromodnej grozy.
Rodzeństwo studentów, Trish i Darry, wraca do domu na czas ferii wiosennych, wybierając mało uczęszczane polne drogi zamiast autostrady, umilając sobie czas odgadywaniem ukrytych znaczeń za rejestracjami przejeżdżających samochodów i racząc się uroczymi inwektywami w sposób typowy dla brata i siostry. Na horyzoncie żywej duszy, a w radiu religijne audycje i perory o Bogu oraz demonach. Potwierdzeniem, że złe nadciąga, jest stara, nietypowo wyglądająca furgonetka, która wyrasta znikąd i straszy bohaterów. Niedługo później są świadkami, jak jej kierowca, tajemniczy jegomość, ubrany w długi płaszcz i kapelusz, wyjmuje ze swojego auta owinięty w prześcieradło pakunek przypominający kształtem ludzkie ciało i wrzuca je do rury ściekowej. Młodzi postanawiają zajrzeć tam, aby przekonać się, czy ktoś rzeczywiście nie potrzebuje pomocy, lecz to, co tam znajdują, utwierdza ich tylko w przekonaniu, że mierzą się z czymś potwornym. Wkrótce tytułowy smakosz zaczyna prześladować rodzeństwo.
Oto horror, który zaczyna się rewelacyjnie. Wcale nie od jakiejś mocnej czy pamiętnej sceny typowej dla tego gatunku, lecz od bardzo dobrze nakreślonych sylwetek głównych bohaterów i świata, w który wjeżdżają swoim klasycznym samochodem. Miło jest posłuchać filmowego rodzeństwa brzmiącego jak prawdziwi brat i siostra. Z jednej strony są momenty, gdy działają sobie na nerwy, gdy oboje unikają niechcianych tematów rozmów; z drugiej zaś widać, że nawet kiedy milczą, dobrze czują się we własnym towarzystwie, a ich żarty wynikają z obopólnej zgody na nie i zrozumienia. Wcielający się w Trish i Darry’ego Gina Philips oraz Justin Long bezbłędnie odczytują się nawzajem, dodając ludzki czynnik, jakże nieobecny w wielu innych horrorach, gdzie nastolatki bądź studenci są bohaterami. I nawet nie przeszkadza prawie dziesięcioletnia różnica wieku między aktorami, której zresztą zupełnie nie widać. Dialogi napisane przez Salvę, również autora scenariusza, brzmią realistycznie i żywo, bardziej skupiając się na zobrazowaniu relacji między postaciami niż przepływie informacji. Doskonale buduje to zaangażowanie widza w opowiadaną historię.
Uczynienie z pierwszoplanowych postaci rodzeństwa eliminuje seksualne napięcie, charakterystyczne przecież dla młodzieżowych horrorów, choć nazywanie tak Smakosza nieco urąga obrazowi Salvy.
Trudno widzieć tu przedstawiciela post-Krzykowej fali – dzieło Wesa Cravena przywróciło modę na slasher z nastolatkami w rolach głównych, często niezbyt mądrymi. Elementy tego nurtu zaczęły wkrótce przenikać do innych rodzajów kina grozy (Oni, Oszukać przeznaczenie, Prześladowca), ale należy zauważyć, że Trish i Darry do głupich postaci nie należą, a sam film rezygnuje z ówczesnej stylistyki na rzecz bardzo klasycznego sposobu opowiadania i wyglądu. Choć powstał on już w XXI wieku, trudno to dostrzec, tak realizacyjnie, jak i fabularnie. Zupełnie jakby brat i siostra cofnęli się w czasie bądź zawitali do strefy mroku, i to tej z połowy zeszłego wieku.
To zresztą, o czym pisał Andrzej Kołodyński w swojej recenzji w miesięczniku Film (8/2002) – dziwna bezczasowość, która przejawia się w wykorzystaniu starych samochodów i piosenek, braku telefonów komórkowych, konwencjonalnie wyglądającej prowincji, jakby nowoczesność nigdy tam nie zawitała – jest odczuwalna od samego początku, zapewniając widzom podskórną nieufność, zanim jeszcze cokolwiek się zacznie. Nie wątpię, że w Stanach Zjednoczonych nadal można znaleźć takie nieruszone czasem miejsca, lecz Salvie bardziej niż na realizmie zależy na odtworzeniu specyficznego klimatu amerykańskiego kina lat pięćdziesiątych i poczucia atomowego zagrożenia, które często przybierało formę ataku kosmitów bądź zmutowanych stworów. Krajobraz w Smakoszu zaskakuje brakiem życia, jakby katastrofa już miała miejsce. Przez dobre trzydzieści minut na ekranie praktycznie nie ma nikogo poza dwójką głównych bohaterów, a napastnik pozostaje postacią wręcz widmową i niedookreśloną, będąc z początku tylko niewidocznym kierowcą przerażająco wyglądającej, starej furgonetki. Później jednak ujawnia on swoją prawdziwą naturę.
Jest to jeden z tych decydujących momentów, po którym wiele osób straci zainteresowanie filmem, ten bowiem skręci w stronę bardzo oczywistego horroru z potworem w roli antagonisty. Do tej pory był to thriller z ewidentnie nieludzkim pierwiastkiem (znalezisko Darry’ego w podziemiach sugeruje nadnaturalne zdolności tajemniczego osobnika), lecz nie było powiedziane wprost, z kim lub z czym ma do czynienia brat i siostra. Dziś, piętnaście lat po premierze, po jednej zrealizowanej kontynuacji, a drugiej wciąż w drodze, trudno nie znać wyglądu Smakosza (ukrywający się pod charakteryzacją Jonathan Breck) oraz tego, skąd polskiemu dystrybutorowi zaroił się w głowie pomysł na taki tytuł. Mamy bowiem do czynienia z istotą, która zjada ludzi. Nie w całości, lecz wybiórczo – tylko te narządy, jakie na dany moment uzna za smakowite lub potrzebne. Iście szatański pomysł.
Skoro o diable mowa, to warto zauważyć, że stwora kilkakrotnie tak się nazywa (lub też demonem), co ładnie współgra z dziwnie uwstecznionym klimatem filmu, w którym główna bohaterka nosi wyraźnie eksponowany krzyżyk na szyi, a inna z postaci, widząc zbliżającego się upiora, zaczyna się modlić. Baza Smakosza mieści się w piwnicy zrujnowanego kościoła – Darry wystrój miejsca nazywa psychopatyczną wersją Kaplicy Sykstyńskiej – wcześniej słyszane audycje radiowe wydają się zaś zapowiadać wywrócenie religii na opak. Tytułowe Jeepers Creepers to przecież eufemizm zastępujący wykrzyknięcie Jesus Christ (Jezu Chryste). Motywy te są sygnałami dużo ciekawszej obserwacji świata przedstawionego, być może nawet ukazującymi niemoc chrześcijaństwa tam, gdzie ma ono pełnić rolę najsilniejszego oręża w walce ze złem, lecz od pewnego momentu Salvie zależy już tylko na wywołaniu w widzu strachu przed potworem w sposób najbardziej dosłowny.
Jest tu scena, w której Darry rozpoznaje w radiu zwiastującą nieszczęście piosenkę, nawet nie zdając sobie sprawy, że na dachu jadącego za nimi radiowozu tytułowa postać morduje za pomocą wielkiego topora policjantów. Chwilę później zjada język jednego z nich prosto z odciętej głowy. Ta perwersja prowadzi do obrzydzenia, ale też i satysfakcji. Jeepers Creepers jest pomysłowym filmem grozy, starającym się zaskoczyć widza makabrycznymi obrazami, unikając przy tym okrucieństwa, choć początkowe odkrycie rodzeństwa zdaje się sugerować dzieło wyjątkowo zwyrodniałego umysłu.
Reżyser bardzo zgrabnie porusza się na styku niepokoju i przerażenia, a nieskrępowanej horrorowej rozrywki, być może dlatego, że sam Smakosz lubi bawić się jedzeniem, zanim je skonsumuje.
W drugiej części z 2003 roku jeszcze większy nacisk został położony na jego wyjątkowo smoliste poczucie humoru, lecz zabrakło dobrze napisanych bohaterów pozytywnych – oglądanie, jak potwór eliminuje po kolei szkolną drużynę futbolową i cheerleaderki, autentycznie przypomina igraszki kota z myszami. Dzięki temu, że w oryginale prym wiodą postaci Trish i Darry’ego, historia do samego końca emocjonuje i angażuje, a ostatnia scena za każdym razem wprawia w osłupienie swoją bezlitosnością. Jedyne, do czego bym się przyczepił, to finał na posterunku policji, stawiający na rozwiązanie szybkie, acz schematyczne. Należało trzymać się szosy do samego końca.
Wróćmy teraz do życiorysu Salvy, o czym zaledwie przebąknąłem na początku tekstu. W 1988 roku wyszło na jaw, że trzydziestoletni wówczas reżyser molestował seksualnie dwunastolatka, Nathana Forresta Wintersa, grającego główną rolę w jego Domu klaunów, rejestrując na wideo jedno z ich spotkań. Za seks z nieletnim oraz posiadanie dziecięcej pornografii został skazany na trzy lata więzienia, z czego odsłużył rok i trzy miesiące. Przy realizacji Zagadki Powdera włodarze Disneya odkryli, kogo zatrudnili, dopiero po paru tygodniach zdjęć. Co ciekawe, Salva jest protegowanym wspomnianego już Francisa Forda Coppoli, który wyprodukował jego pierwszy film, a później wspierał młodszego kolegę, gdy ten wyszedł na wolność. Oglądanie Jeepers Creepers ze świadomością, że patrzy się na dzieło pedofila, niesie z sobą wiele pytań. Czy nadal możemy dobrze bawić się na takim filmie? Czy za ekranowym horrorem kryje się inny, jeszcze mroczniejszy i bardziej wynaturzony? Jak należy traktować sens całej opowieści z tytułowym potworem, który budzi się co dwadzieścia trzy lata, aby znów atakować?
Czasem niełatwo rozdzielić dzieło od jego twórcy, a w przypadku Victora Salvy wydaje się niemożliwe. Nigdy nie odmówię mu talentu, lecz bałbym się usiąść z człowiekiem w jednym pokoju, uścisnąć mu dłoń, śmiać się w jego obecności. Nie wiem, jak działa ludzki umysł, aby móc stwierdzić, że nigdy już nie dojdzie znów do takiej sytuacji. Że Salva nie skrzywdzi już żadnego dziecka. Nie dziwią mnie zatem niedawne doniesienia z Kanady, gdzie przygotowania do trzeciego Smakosza zostały wstrzymane po tym, jak ponownie nagłośniono przeszłość reżysera. Powodem tego był casting dla osiemnastoletnich aktorek do roli trzynastoletniej bohaterki.
korekta: Kornelia Farynowska