But gravity always wins
Ach, Alfonso, Alfonso, co z ciebie wyrośnie. Artysta czy hollywoodzki rzemiecha? A może i to i to? Oby. Amerykańskie kino ostatnio cierpi na niedobór reżyserów takich jak ty. Albo dostajemy papki w stylu “Intruza” czy kolejnej taśmowo robionej komiksowej adaptacji albo niestrawne poetyckie wynurzenia pokroju dinozaurów u Terrence’a Malicka. A w najlepszym wypadku coś, co udaje dojrzałą rzecz tak naprawdę wciąż ulegając schematom – vide Batmany Nolana, “Prometeusz” Scotta czy przeceniany “Dystrykt 9” (sorry fani tego filmu, nigdy nie byłem jego fanem). Oby z “Gravity” było inaczej. Trailer pokazuje, że może być.
Urywa łeb, nie? Cóż to może być? Horror? Survival? Zwykły film akcji? A może coś bardziej poetyckiego i nietypowego? Tajemniczość projektu jest jednym z głównych powodów mojego nim zainteresowania. W końcu mamy tu do czynienia z oryginalnym pomysłem, nie adaptacją ani remakiem i nagle uświadomiłem sobie, że pierwszy raz od długiego czasu czuję to specyficzne zainteresowanie wynikające z faktu, że, no, hm, nie wiem co się stanie. Jakże orzeźwiające i przyjemne uczucie.
Scenariusz “Gravity” był dostępny parę lat temu w necie, a ludzie którzy go przeczytali (ok, czytałem tylko jedną opinię jednego z forumowiczów KMF 🙂 ) mówią, że to materiał na maksymalnie czterdziestopięciominutowy film, a fabuła jest arcyprosta. Cóż, scenariusz jest od tego, żeby go zmieniać więc miejmy nadzieję, że intrygę jednak pokomplikowano.
Dobra, teraz czas na danie główne. Film ma zostać otwarty 17-minutowym ujęciem i zawierać w sumie 156 ujęć. Oczywiście kinomani zaznajomieni z twórczością Cuarona wiedzą, że to nie pierwszy raz, gdy ten najbardziej nieprzewidywalny z Trzech Amigos będzie się bawił w długie ujęcia, a tak się składa, że ostatni film, w którym to robił – “Children of Men” – jest niemal arcydziełem (trzecie miejsce w rankingu KMFu najlepszych filmów pierwszej dekady XXI wieku). Cuaron bowiem nigdy nie stosował tych niesamowitych, parominutowych ujęć tylko po to, żeby być cool i nietypowy – ich długość była zawsze integralną częścią historii i służyła podwyższeniu emocji widza. A pieprzony geniusz jakim jest Emmanuel Lubezki (fotografował ostatnie dwa filmy Malicka) zawsze uważał by trzymać swoje operatorskie popędy na wodzy i po prostu opowiadać historię, jednocześnie nie zabierając niczego z wizualnej maestrii tych scen.
W dodatku “Gravity” zostanie pokazany w 3D. Niestety nie był kręcony w tej technice – znowu mamy konwersję w post-produkcji – ale pierwszy raz od długiego czasu cieszę się, że jakiś film będzie w tym formacie pokazywany. Jeśli jest jakaś historia, która go uzasadnia to mamy ją właśnie tutaj – wyobraźcie sobie jak będzie wyglądać przestrzeń kosmiczna oglądana z punktu widzenia bohaterów w trójwymiarze…
Jedyne co mnie mierzi to obsada. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo lubię George’a Clooney i nic nie mam do Sandry Bullock, ale nie jestem pewien czy gwiazdy tego formatu są w stanie w tym momencie swojej kariery udźwignąć tak intymne i skromne monodramy na jakie zapowiadają się ich role w “Gravity”. Jeśli są to jasne, spoko, nie ma nic lepszego niż hollywoodzkie gwiazdy pokazujące na co je stać… ale jakoś jak myślę kto by mógł zagrać bezradnie dryfującą w przestrzeni kosmicznej kosmonautkę to Sandra Bullock jest jedną z ostatnich osób jaka mi przychodzi do głowy.
Nie pozostaje nam nic innego jak czekać. Premiera “Gravity” w USA jest zaplanowana na 4 października, u nas oczywiście nie wiadomo. A na pożegnanie i osłodę oczekiwania macie tutaj chyba najpiękniejszą chwilę “Children of Men” (spoilery, więc jak ktoś nie widział to nie oglądać):