To film dla tych, którzy zbyt długo słuchali się innych i marzą o tym, by w końcu powiedzieć „dość”, by jak Sisi pójść swoją drogą bez względu na zdanie otoczenia.
Cesarzowa Elżbieta zwana Sisi to jedna z najsilniej zakorzenionych w popkulturze i kinie kobiecych postaci historycznych. Reputacja najpiękniejszej kobiety swojej epoki, niespokojna i neurotyczna natura, uwielbienie ze strony prostego ludu i niechęć wysokich rodów Austrii, nieszczęśliwe małżeństwo i liczne problemy rodzinne, a wreszcie i tragiczna śmierć z rąk zamachowca-antymonarchisty… życie Elżbiety Bawarskiej zainspirowało wiele opowieści i filmów (z interpretacją Romy Schneider na czele), często oddalających się od historycznej prawdy.
Większość filmów o Sisi skupiało się na podtrzymywaniu jej romantycznej legendy jako osamotnionej, wrażliwej duszy na nieczułym austriackim dworze. W ostatnim czasie Elżbieta Bawarska powraca jednak także jako ikona nonkonformizmu i buntu; wyzwolona kobieta wyprzedzająca swoją własną epokę. Taką interpretację tej postaci oferuje nowy serial Netflixa, Cesarzowa Sisi – a także W gorsecie, bardzo udana produkcja austriacka z wyraźnym autorskim sznytem, pechowo wchodząca do polskich kin w atmosferze skandalu (jeden z aktorów został aresztowany za posiadanie pornografii dziecięcej; reżyserka i producenci nie mieli pojęcia o jego skłonnościach w momencie angażowania go do roli, prawda o nim wyszła na jaw na początku tego roku).
Marie Kreutzer skupia się na konkretnym momencie z życia Elżbiety. Bohaterka jest już po swoich największych tragediach, w tym po śmierci córeczki. Kończy czterdzieści lat i nabiera obsesji na punkcie zachowania swojej urody. Jak wiemy z historii, Sisi cierpiała na anoreksję i najprawdopodobniej też ortoreksję. Tę specyficzną formę depresji, na którą chorowała, charakteryzującą się maniakalnym pobudzeniem zamiast wyczerpania, do dzisiaj nazywa się w psychiatrii „syndromem Sisi”. W gorsecie pokazuje koszmar, jaki toczył się wewnątrz cesarzowej pod koniec jej życia. Pozwala sobie też na niezgodną z historyczną prawdą fantazję o tym, co by się stało, gdyby Elżbieta postanowiła wycofać się z niszczącego ją dzień po dniu, zakłamanego dworskiego światka. Nerwowy rytm służącej za motyw przewodni piosenki She Was Camille towarzyszy buntowi dojrzewającemu w sercu cesarzowej.
Film jest pełen celowych ahistoryzmów i subtelnego, lekko absurdalnego humoru, który z pewnością spodoba się fanom serialu Wielka (chociaż W gorsecie jest zdecydowanie od niego poważniejsze). Nie spodziewajcie się biografii „po bożemu”. To przede wszystkim opowieść o silnej, fascynującej, nieidealnej kobiecie. Vicky Krieps w tytułowej roli jest wręcz nieprzyzwoicie charyzmatyczna, nie sposób oderwać od niej wzroku. Austriaczka, która w Nici widmo nie dała się przyćmić samemu Danielowi Day-Lewisowi, zalicza tutaj bodaj najlepszy występ w całej swojej karierze.
Interpretacja tylko przez pryzmat feministyczny czyniłaby z W gorsecie dzieło nieznośnie anachroniczne, bo wnioski, do których film dochodzi na tym polu, nie są szczególnie odkrywcze. Ale Marie Kreutzer jest świadoma, że sytuację jednostki konstytuuje więcej czynników niż płeć i potrafi dostrzec w swojej bohaterce nie tylko ofiarę: widzi w niej również kata. Kobietę robiącą piekło z życia swoich służących, bezwzględnie wykorzystującą cesarskie przywileje, bawiącą się uczuciami mężczyzn dla podbicia ego, ryzykującą zdrowiem córki dla chwili przyjemności, jednym krótkim i okrutnym zdaniem przekreślającą marzenia o małżeństwie swojej towarzyszki. Podczas wizyty w szpitalu psychiatrycznym uwagę cesarzowej zwracają tylko ci pacjenci, których sytuacja w bezpośredni sposób odnosi się do jej własnej – szczególną uwagę poświęca mężczyźnie, który kiedyś powiedział jej, że jest piękna, a dziś już jej nie rozpoznaje, co ze względu na własne obsesje Elżbieta odbiera jako kolejny dowód na swoje starzenie się.
Inspirowany estetyką Tony’ego McNamary film (z mniejszą dozą szaleństwa, ale nadal) podobnie jak Faworyta widzi kino kostiumowe jako doskonałą konwencję do eksplorowania przemocowości relacji społecznych. Absurdu hierarchii, nonsensu układów, fasadowości ról. Opowiada o kobiecie, która się dusi, zamknięta w gorsecie konwenansów.
Vicky Krieps na plakacie pokazuje środkowy palec nie tylko mizoginom i nieznośnej nudzie dworu, ale także wszystkim tym, którzy są bardziej zainteresowani podtrzymaniem romantycznej legendy o pięknej i szlachetnie cierpiącej Sisi niż prawdą o niej. A wszystko, co o tej kobiecie wiemy, każe podejrzewać, że była osobą trudną, skomplikowaną, targaną licznymi wewnętrznymi konfliktami i psychozami. Gdyby urodziła się w innej rodzinie i miała innego męża, to jej skrępowane pasami cierpienie pokazywano by wizytującej szpital cesarzowej, nie na odwrót.
W gorsecie jest opowieścią przede wszystkim o cierpieniu, depresji i buncie rodzącym się z frustracji oraz bezsilności. To film dla tych, którzy zbyt długo słuchali się innych i marzą o tym, by w końcu powiedzieć „dość”, by jak Sisi pójść swoją drogą bez względu na zdanie otoczenia. Co paradoksalne w przypadku dotyczącego tak trudnej tematyki obrazu, jego ahistoryczne zakończenie zostawia widza z poczuciem siły i nadziei. Wzrusza i wypełnia przekonaniem co do własnej sprawczości.