search
REKLAMA
Recenzje

SCOTT PILGRIM KONTRA ŚWIAT. Poszukiwanie siebie i walka o piękną dziewczynę

Mikołaj Lewalski

7 grudnia 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Edgar Wright bez cienia wątpliwości należy do najciekawszych reżyserów współczesnego kina. Jego nazwisko jest praktycznie gwarantem świetnej, nietuzinkowej rozrywki – przewrotnej i wolnej od wszelkich rozczarowań. Tegoroczny Baby Driver tylko to potwierdził, zachwycając krytyków i zdobywając sensowną liczbę widzów w kinach. Starszy o kilka lat Scott Pilgrim osiągnął wyłącznie to pierwsze i niestety zupełnie przepadł w wynikach box office. To jedyne w swoim rodzaju dzieło szybko jednak zdobyło powszechne uznanie i niemały kult – z dzisiejszej perspektywy trudno uwierzyć, że okazało się ono tak poważną finansową klapą.

Już od pierwszych scen staje się zupełnie jasne, że mamy do czynienia z czymś innym niż do tej pory. Ekranizowanie komiksu pozwala bowiem na interesującą zabawę formą, czego najlepsze (przynajmniej do premiery filmu Wrighta) efekty widzieliśmy w Sin City: Miasto grzechu oraz w 300Scott Pilgrim pokazuje jednak, że możliwe jest dosłowne ożywienie kart komiksu na wielkim ekranie. Fantastycznie nałożone na kadr opisy postaci, wymyślne komentarze i onomatopeje, przeskoki montażowe i wiele innych sztuczek – wszystko to nadaje filmowi unikalny charakter, który przywodzi na myśl zabiegi znane z komiksów i gier komputerowych. Te wszystkie chwyty czasami powodują poczucie kompletnego odrealnienia, a w innych sytuacjach perfekcyjnie oddają emocje postaci, o dziwo robiąc to z większą wiarygodnością niż środki stosowane w bardziej konwencjonalnych produkcjach. Nie jest to też sztuka dla sztuki, gdyż prawdziwie zwariowane losy głównych bohaterów wymagają równie niebanalnej formy – w przeciwnym wypadku byłyby one kompletnie niestrawne

Historia jest prosta i przywodzi na myśl fabułki gier komputerowych sprzed trzech dekad. Scott to zblazowany chłopak, który po fatalnie zakończonym związku przechodzi przez życiowy kryzys. Jednym z przejawów chwilowego wykolejenia jest decyzja o umawianiu się z kilka lat młodszą i skrajnie zdziecinniałą dziewczyną. Pewnego dnia wszystko się jednak zmienia, gdyż Scott poznaje dziewczynę ze swoich marzeń (dosłownie – śnił o niej jeszcze przed spotkaniem). Jego obecna sympatia, próby zespołu i rany zadane przez byłą partnerkę momentalnie tracą na znaczeniu, a liczy się tylko ona. Ramona Flowers, przyjezdna dziewczyna o kolorowych włosach i tajemniczym uosobieniu. Pilgrim pragnie jej całym sobą, a jego niezdarne zaloty rokują zaskakująco dobrze – do czasu, kiedy zostaje zaatakowany przez jej byłego chłopaka. Wówczas okazuje się, że warunkiem zdobycia Ramony jest pokonanie siedmiu groteskowych osobników, którzy nie są w stanie dać spokoju swojej dawnej dziewczynie.

Wspomniane walki przywodzą na myśl bijatyki w stylu Street Fighter i są istną wizualną ucztą. Z racji swojego surrealizmu i nierzadko infantylnego wydźwięku trudno je traktować poważnie, ale ich cel jest dokładnie odwrotny. Podobnie jak reszta historii i jej bohaterów to satyra na typowe młodzieżowe problemy i sposób ich przedstawienia w kinie. Wszystko jest przestylizowane, podkoloryzowane i często tak patetyczne, że nie sposób się nie zaśmiać. Jest to jednak śmieszność całkowicie zamierzona przez twórców – to nie ulega żadnej wątpliwości.

Przewrotne intencje reżysera bezbłędnie przenoszą na ekran doskonale rozumiejący konwencję aktorzy. Michael Cera nie jest lubiany przez wszystkich, ale rola Scotta Pilgrima była wręcz stworzona dla niego. Ogólna niezręczność, dziwaczne odruchy, wątpliwa moralność – to nie jest typowy filmowy heros. Wręcz przeciwnie, momentami mamy ochotę strzelić naszego protagonistę w twarz w nadziei, że może dzięki temu się opamięta.

Katalizatorem zmian staje się dylemat moralny spowodowany przez nagłe pojawienie się Ramony w życiu Scotta. Mary Elizabeth Winstead udało się niezwykle przekonująco sportretować postać prawdziwie intrygującej dziewczyny, która w oczach protagonisty jawi się niczym ósmy cud świata.

Reszta obsady tworzy odpowiednio interesujące tło barwnych i istotnych dla fabuły postaci. Na szczególną uwagę paradoksalnie zasługuje tu Knives – zaniedbywana licealna sympatia Scotta. Niepozorna Chinka dodaje uroku całej historii i ma kilka wystrzałowych niespodzianek w zanadrzu. Z pozostałych postaci wyróżnia się także współlokator Pilgrima, gej-amant i niereformowalny plotkarz. W całym filmie nie ma osoby, na którą Wright nie miałby pomysłu, nawet jeśli zdarza mu się przeszarżować w całej tej fajności i w efekcie okazjonalnie zmęczyć, a nawet lekko zirytować widza. Pojedyncze zgrzyty nie zmieniają jednak faktu, że Scott Pilgrim kontra świat to szalona i pełna luzu zabawa schematami oraz wizualny fajerwerk skrywający więcej treści, niż mogłoby się wydawać.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA