NEAPOL SPOWITY TAJEMNICĄ. Stylowe niedopowiedzenie
Ostatnie filmy Ferzana Özpetka nie wchodziły do polskich kin. Ominął nas Magnifica Presenza, żaden dystrybutor nie zainteresował się też Zapnijcie pasy, choć w głównej roli wystąpiła Kasia Smutniak. Bałem się, że Neapol spowity tajemnicą czeka podobny los. Sukces Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie pokazał jednak, że Polacy naprawdę lubią włoskie kino. Po tym, jak mogliśmy oglądać na wielkim ekranie Dziewczynę we mgle, Made in Italy czy Ostatnie prosecco hrabiego Ancillotto, przyszła pora na najnowsze dzieło Özpetka. W wypełnionym blockbusterami lecie rzadko zdarza się tak nieszablonowa produkcja.
Scenariusz opowiada o Adrianie, około 40-letniej kobiecie pracującej jako patolog. Pewnego wieczora na zaproszenie swojej ciotki bierze ona udział w osobliwym spektaklu teatralnym. Poznaje tam młodego, przystojnego Andreę, który właściwie z miejsca mówi jej, że spędzą razem noc. Tak się też dzieje. Następnego dnia mają spotkać się w muzeum. On jednak nie przychodzi. Choć Adriana dopiero co go poznała, czuje do kochanka coś szczególnego – chwile, które z nim przeżyła, były wyjątkowe. Liczyła na to, że przerodzi się to w dłuższą znajomość, ale (prawdopodobnie po raz kolejny) została wykorzystana. Rozczarowana, aby zająć myśli, bierze za chorego kolegę dyżur w pracy. Ma zbadać zwłoki zamordowanego mężczyzny, którego pozbawiono gałek ocznych. Okazuje się, że należą one do Andrei…
Taka fabuła mogłaby wskazywać na dość klasyczną historię kryminalną, ale Neapolowi… daleko do czegokolwiek klasycznego. Nie jest to nawet typowa pozycja w dorobku Özpetka – tworzący we Włoszech turecki reżyser przyzwyczaił nas do innego typu produkcji. Owszem, znów mowa jest o miłości, znów mamy istotne nawiązania do przeszłości bohaterów, ale to mroczniejsza, bardziej zagadkowa odsłona.
Najważniejszy w tym filmie jest klimat – pełen tajemnicy, niedopowiedzeń, oniryczny. Widzowie, którzy wolą, aby każdy element fabuły został przed zakończeniem dokładnie wyjaśniony, mogą być tym tytułem rozczarowani. Gdy już się wydaje, że wreszcie wiadomo, o co chodzi, twórcy robią coś, co wywraca nasze wyobrażenia do góry nogami. Neapol… może być poddawany rozmaitym interpretacjom i stawać się przyczynkiem do bardzo długich dyskusji – bez jedynego słusznego rozwiązania. Dla jednych będzie to zaleta, dla innych wada.
Choć samo rozwinięcie historii i to, w jak różny sposób można je odczytywać, również i mnie odrobinę rozczarowało, w gruncie rzeczy nie o fabułę tu chodzi. W filmie ważną kwestią jest sztuka wraz z naszym podejściem do niej, i jest to dobry trop – na Neapol… trzeba patrzeć jak na dzieło sztuki. I wcale nie jest to trudne. Dość wolne tempo narracji pozwala chłonąć tę produkcję – każdy jej kadr. Dzięki zdjęciom i muzyce osobnym bohaterem staje się sam Neapol, przepięknie pokazany w obiektywie Giana Filippa Corticellego, który za swą pracę został nagrodzony najważniejszą włoską nagrodą filmową David di Donatello. Co ważne, nie mamy tu do czynienia z pocztówkowym ukazaniem miasta. Neapol zachwyca, po seansie zapewne będziecie chcieli jak najszybciej odwiedzić ten rejon Włoch, ale twórcy zdecydowanie nie poszli po linii najmniejszego oporu.
Na koniec słów kilka o największym plusie filmu, czyli obsadzie. Tu po prostu nie ma złych czy choćby średnich ról. Każdy, nawet na drugim planie, spisuje się rewelacyjnie. Bardzo ciekawą, podwójną rolę stworzył Alessandro Borghi, jeden z ciekawszych przedstawicieli młodego pokolenia włoskich aktorów. Ostatnie lata należą do niego, a Neapol… to kolejny tego dowód.
Największe brawa należą się jednak Giovannie Mezzogiorno, która u Özpetka grała już w wybitnych Oknach. Dzięki tamtej roli wciąż myślę o niej jako mojej drugiej ulubionej aktorce z Włoch (pierwszą jest oczywiście Monica Bellucci), a jej występ w Neapolu… jest chyba jeszcze lepszy. W tej roli nie ma ani jednej fałszywej nuty. Jej Adriana jest kobietą z krwi i kości, pełną najróżniejszych, ale bardzo prawdziwych emocji. W jej oczach odbija się ocean przeżyć, które w końcówce wreszcie znajdują ujście. Co ważne, jest to też kreacja bardzo odważna – świetna, ale bardzo długa i dość dosłowna, scena seksu między Adrianą a Andreą z pewnością wiele od niej wymagała. Zwłaszcza, że aktorki po czterdziestce rzadko pokazywane są na ekranie w ten sposób. Nawet jeśli nie lubicie Ferzana Özpetka, nawet jeśli niezbyt zainteresowała was fabuła, obejrzyjcie ten film dla Giovanny Mezzogiorno. Gdyby świat był sprawiedliwy, właśnie takie role otrzymywałyby Oscary.
https://www.youtube.com/watch?v=rMIBqAh7CPA